5. Moc słów

801 26 4
                                    

Witam w kolejnym rozdziale!! Życzę miłego czytania <33

***

Madeleine

Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że z moją przyjaciółką dzieje się coś złego. Czarę goryczy przelała sytuacja, kiedy któregoś wieczoru zastałam ją siedzącą na podłodze w toalecie w naszym mieszkaniu, przelewającą prawdziwe morze łez. Lizzy nigdy nie zachowywała się w podobny sposób, nawet po śmierci jej ojca kilka lat temu.

Myślałam, że sprawa szybko się wyjaśni i będę mogła w jakiś sposób jej pomóc. Ku mojemu zaskoczeniu stało się coś zupełnie innego. Lizzy, która na ogół nigdy nie podnosiła głosu, kazała mi się od niej odczepić, dać jej spokój i zająć się swoim życiem. Tak w dużym skrócie. Nigdy nie spodziewałabym się usłyszeć czegoś podobnego z jej ust. Coś musi być nie tak, ale jeśli ona nie chce o tym rozmawiać, w żaden sposób jej do tego nie zmuszę.

Przez weekend będzie miała czas, żeby trochę pobyć sama i poukładać w spokoju myśli. Może to jej pomoże. Przed wyjazdem na weekend do Chelsea, zrobiłam dla niej zakupy i kupiłam jej wszystkie ulubione przekąski. Jeśli to nie pomoże, to nie wiem, co mogłabym zrobić.

— Nadal siedzi w pokoju i nie chce z tobą gadać? — pyta Xander, kiedy wchodzi do mojego auta.

— Gadamy, ale szerokim łukiem omijamy temat jej złego samopoczucia — tłumaczę mu.

— Czyli de facto nie gadacie.

— No... w sumie to tak.

Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej działo się coś podobnego. Zawsze o wszystkim sobie mówiłyśmy. No prawie o wszystkim... Gdybym była na nią zła, okazałabym się wielką hipokrytką, ponieważ z naszej dwójki to ja ukrywam przed nią tak istotną sprawę, jaką jest moja choroba. W zasadzie oprócz mojego ojca nikt inny nie ma o niej pojęcia. Nawet Xander ani pani Rose. Nie chcę ich martwić i boję się momentu, w którym będą musieli dowiedzieć się prawdy. Pani Harrison zrozumie i będzie mnie wspierać, ale Xander może poczuć się źle ze świadomością, że przez tak długi czas ukrywałam przed nim taką informację.

Boże, czuję się, jak między młotem a kowadłem i nie wiem, co mam zrobić.

Droga do naszego rodzinnego miasta mija nam naprawdę szybko. Na korki natrafiamy tylko na moście nad rzeką Mystic River, gdzie zazwyczaj jest duży ruch. Po jakichś trzydziestu minutach parkuję na podjeździe domu Harrisonów. Zaciągam hamulec ręczny i wyjmuję kluczyki ze stacyjki.

Telefon w kieszeni moich jeansów wibruje. Odblokowuję go i czytam wiadomość.

Od: Michael
Dojechaliście już? Jak droga?

Uśmiecham się pod nosem i przygryzam delikatnie dolną wargę. Nie wiem, dlaczego wiadomości tego typu wywołują we mnie napływ pozytywnych emocji. Myśli o mnie i się o mnie martwi, a to w pełni
wystarcza, żeby zdobyć moją wdzięczność i sympatię.

Przez ostatnie tygodnie nasza relacja nieźle wyewoluowała. Z „proszę, nie podchodź do mnie bliżej niż na odległość pięciu metrów", zmieniła się na „dojechałaś już do domu? Jak droga?". Nie umiem określić tego, kim dla mnie jest. Jedno jest pewne, kiedy jest blisko, czuję się bardzo dobrze, a kiedy jest daleko, moje myśli uciekają w jego kierunku.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz