6. Wieża widokowa

692 20 3
                                    

***

Madeleine

Wieczorem siedzę na werandzie domu Harrisonów i przyglądam się wciąż padającemu deszczu. Przez ostatnie tygodnie deszcze niemal nieustannie leje się z nieba, co jest typowe dla późno-październikowej pogody.

Oplatam rękami ramiona i staram się zapanować nad ich drżeniem. Potrzebowałam chwili odpoczynku od... wszystkiego. Chelsea to miejsce, gdzie odczuwam wszystkie możliwe emocje, od tęsknoty aż po radość. Tego wieczoru dominuje jednak to pierwsze.

Moja historia nie wydaje się zbyt skomplikowana. Moja matka zostawiła mnie i ojca, kiedy miałam zaledwie dwa lata. Nie pamiętam jej i nie wiem, jaka była. Jej temat to pewnego rodzaju tabu, którego każdy boi się przełamać. Sądziłam, że po upływie lat ojciec będzie bardziej skłonny poruszyć ze mną jej temat, ale nic z tych rzeczy, nadal nie wiem o niej nic poza tym, że miała na imię Juliette i przeniosła się do USA z Francji. Nie mam kontaktu z rodziną z jej strony i nie wiem, jak mogłabym ich odnaleźć.

Nadzieja na to, że dowiem się czegoś o zniknięciu mojej matki, pojawiła się, kiedy dowiedziałam się o tym, że zostawiła mi prezent, który miałam otrzymać na swoje osiemnaste urodziny. Po fakcie okazało się, że dostałam od niej książkę „Sen nocy letniej". I tyle. Żadnego listu, żadnej wskazówki dotyczącej tego, jak mogłabym ją odnaleźć. Nic a nic.

Szybko ocieram samotną łzę płynącą mi po policzku. Czasami mam wrażenie, że świat zmówił się przeciwko mnie i nic nie jest tak, jak powinno. Czuję się, jakbym nieustannie robiła coś, co nie przynosi żadnych pozytywnych efektów.

Nagle drzwi frontowe się otwierają, a na taras wychodzi jeden z domowników. Mimo unoszącego się w powietrzu zapachu deszczu wyczuwam charakterystyczny zapach perfum. Odwracam się przez ramię, a mój wzrok pada na Blake'a, który stoi kilka kroków za mną w ciemnej bluzie i zwykłych jeansach. Czuję, jak po moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło na ten widok, a na ustach pojawia się delikatny uśmiech.

— Przejedziemy się? — pyta i wyciąga kluczyki do swojego srebrnego Maserati. — Tak, jak kiedyś.

Kiwam twierdząco głową, po czym bez słowa ruszam za nim truchtem do auta zaparkowanego na podjeździe. Siadam na miejscu pasażera i zapinam pasy. Blake włącza ogrzewanie, po czym rusza. Rozkoszuję się dźwiękiem uderzającego o szyby deszczu i pracującego na wysokich obrotach silnika. Odchylam się w tył, opieram głowę na oparciu fotela i przymykam powieki.

— Trochę się pozmieniało, Scott — milczenie przerywa przyjemny dla ucha, męski głos.

— Więcej niż trochę — przyznaję. — Niewiele zostało po staremu.

— Wciąż przyjaźnisz się z Xandrem, a twój ojciec jest bucem — podsuwa. — Coś jeszcze zapewne by się znalazło.

Uśmiecham się delikatnie i spoglądam na niknące w bocznych lusterkach Chelsea. Mogłabym zapytać, dokąd jedziemy, ale jest mi to w pełni obojętne, a poza tym mam dziwne przeczucie, że wiem, gdzie chce mnie zabrać.

— Jak ci się pracuje jako dyrektor działu marketingu? — pytam.

— Dużo pracy, ale chyba to lubię. Bex dużo mi pomaga.

— Chyba nie lubi, kiedy ktoś się tak do niej zwraca.

— Masz rację, ale zdecydowanie wolę Bex. — Wzrusza ramionami. — Lepiej jej o tym nie mów.

Kiwam głową i otulam się szczelniej czarną kurtką. Po moim geście Blake podkręca ogrzewanie w aucie. Uśmiecham się delikatnie sama do siebie i przygryzam dolną wargę.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz