15. Coś więcej niż zaufanie

589 21 7
                                    

Blake

Zatrudnienie kilku ludzi Devona, którzy są na każde jego skinienie, jako ochroniarzy dla Madeleine okazało się strzałem w dziesiątkę. Mój przyjaciel dotrzymał danej mi obietnicy, dzięki czemu mogę być spokojny o Scott. Przynajmniej na razie.

— Po co znów udała się do Chelsea? — pytam, kiedy mój przyjaciel zdaje mi telefoniczną relację z ostatnich poczynań dziewczyny. Sam znajduje się we Włoszech, więc ciężko byłoby mi spotkać się z nim twarzą w twarz. Z tego, co wiem, kolejny wyjazd do Włoch mam zaplanowany dopiero po wakacjach, wcześniej mam wyjazd na konferencję do Francji i Hiszpanii.

Rozsiadam się wygodnie na fotelu w moim biurze i co jakiś czas podnoszę do ust filiżankę z espresso, które przygotowała dla mnie Rebecca. Nie jest tak dobre, jak to które robi ekspres w moim apartamencie, a już na pewno nie dorównuje temu, które piłem w towarzystwie Scott w tej jej kawiarni. Muszę przyznać, że kawiarnia Mystic w Armenian Heritage Park stała się jedną z moich ulubionych w całym Bostonie. Utwierdza mnie to tylko w przekonaniu, że Maddie ma niezwykle dobry gust.

— Najpierw pojechała do domu rodzinnego, ale zastała tam tylko jakąś blondwłosą kobietę — zaczyna odpowiadać na moje pytanie.

Krzywię się nieco po jego słowach. Współczuję Madeleine tego, że musi tolerować w domu kogoś takiego jak Harley. A może Harper? Dla mnie bez różnicy. Ta blondwłosa kobieta działa mi na nerwy samym swoim stylem bycia. Kiedy niby mimochodem zaczęła rzucać przytyki w stronę Maddie, miałem ochotę od razu ją wyjaśnić. Powstrzymywała mnie przed tym wyłącznie moja matka, która wesoło opowiadała nam o tym, co ostatnio słychać w Chelsea. Nie chciałem psuć jej humoru, choć krew we mnie wrzała.

— Potem pojechała do ciebie. — Z zamyślenia wyrywa mnie głos Devona.

— Do mnie? — pytam i unoszę jedną brew.

— Tak, ona... Attenti idioti, questa roba vale più della vostra fottuta vita!* — W słuchawce rozbrzmiewa jego zdenerwowany głos, przez co odsuwam urządzenie od ucha. — Wybacz, ta banda pojebów jest mniej rozgarnięta niż dzieci w przedszkolu.

— Żaden problem — odpowiadam i upijam łyk gorzkiej kawy. — Wspomniałeś, że pojechała do mnie — przypominam mu.

— Miałem na myśli twój rodzinny dom w tej zapyziałej dziurze — tłumaczy mi. — Twoja zapłakana matka zaprosiła ją do środka.

Że co proszę? Jak to „zapłakana matka"? Moja matka nigdy nie płacze. Zaczynam zastanawiać się nad tym, co mogło się stać. Ojciec jakiś czas temu wyjechał w delegację do Londynu. Może czuje się samotna? Pogadam z Xandrem o tym, żeby ją odwiedził. Ucieszy ją widok ukochanego syna.

— To tyle? — pytam nieco znudzony, choć nie daję tego po sobie poznać.

Devon miał informować mnie, o co ważniejszych sytuacjach. Nie musi opowiadać mi o tym, że Scott wybrała się na herbatkę do mojej matki i zjadły wspólnie ciasto. Takie rzeczy naprawdę mnie nie interesują. Jeśli już, to wolałbym usłyszeć takie opowieści prosto z ust dziewczyny. Właściwie mógłbym słuchać wszystkiego, co mówi i z ciekawością spijać każde słówko wychodzące z tych pięknych, malinowych ust.

— Nie, najciekawsze jeszcze przed nami — odpowiada, czym mnie intryguje. — Potem pojechała na dworzec, gdzie musiała wyjąć coś ze skrytki.

Niemal uderzam się otwartą dłonią w czoło. Devon Simpson zdecydowanie musi poznać definicję spraw ważnych i umieć je odróżnić od tych kompletnie nieistotnych.

— Skrytka ta była wykupiona przez niejaką Juliettę Laurent, ale nie wiem, kto to taki — kontynuuje.

Marszczę brwi i odkładam filiżankę na stolik kawowy. Kim jest Juliette Laurent? Po raz pierwszy słyszę to imię i nazwisko. Mam jednak przeczucie, że jest to ktoś istotny i warto byłoby zagłębić się w tę sprawę, jeśli tylko znajdę na to chwilę wolnego czasu.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz