14. Francuskie korzenie

564 21 4
                                    

Madeleine

Teraz albo nigdy. Podchodzę do kasy biletowej na dworcu kolejowym w Chelsea, gdzie znudzonym spojrzeniem obdarowuje mnie pracowniczka stacji w podeszłym wieku. Jest niedziela wieczór, więc zapewne wolałaby być wszędzie, tylko nie tutaj. To zrozumiałe, sama też wolałabym mieć to wszystko za sobą i być już w swoim domu.

Zabawne. Chyba przez całe moje życie wciąż nie udało mi się ustalić, gdzie właściwie jest mój prawdziwy dom.

— Dobry wieczór — odzywam się i przybieram na twarz życzliwy uśmiech. — Chciałabym wyjąć pewien przedmiot ze skrytki. 

Kobieta spogląda na mnie znad swoich okularów i posyła mi spojrzenie, jakbym nie posługiwała się tym samym językiem, co ona. Pospiesznie wyjaśniam jej, że nie wiem, którą skrytkę powinnam otworzyć.

— Jak to nie wie pani, która skrytka jest pani? — pyta znudzonym głosem.

— Nie ja ją wykupiłam — tłumaczę.

Kasjerka wydaje z siebie głębokie westchnięcie, po czym kieruje wzrok na komputer. Spuszczam wzrok na swoje splecione dłonie, którymi nerwowo się bawię.

— To kto? — pyta i posyła mi niemiłe, ponaglające spojrzenie. — Nie mam całej nocy.

Ledwo powstrzymuję się przed rzuceniem równie przyjaznego komentarza. Nie robi mi łaski, pracując tutaj. Moim zdaniem ludzie, którzy decydują się na pracę w usługach powinni dbać chociaż o zachowanie jakichkolwiek pozorów tego, że lubią swoją pracę i nie mają nic przeciwko obecności klientów, na których pytania muszą odpowiadać.

— Juliette Laurent? — bardziej pytam, niż stwierdzam i z trudem przełykam ślinę. Po raz pierwszy wypowiedziałam jej imię i nazwisko na głos, co wywołało we mnie przypływ silnych emocji.

— Dwieście pięćdziesiąt sześć — odzywa się starsza kobieta. Posyłam jej zdezorientowane spojrzenie. — Numer skrytki! Radzę ci się pospieszyć, bo ważność wpłaty mija za niecały tydzień.

O mój Boże. Jeśli to nie jest prawdziwe szczęście, to nie wiem, co innego może nim być. Zdążyłam w idealnym momencie. Jeszcze kilka dni i wszystko by przepadło, a ja nigdy nie dowiedziałabym się nowych informacji na temat moje mamy. 

Podnoszę dumnie brodę i odchodzę od okienka bez słowa podziękowania. Co za wredny babsztyl. Powinnam zapytać ją o to, gdzie dokładnie znajdują się skrytki, ale nie mam zamiaru zamienić z nią ani słowa więcej.

Schodzę na piętro minusowe i idę wzdłuż długiego korytarza oświetlonego jedynie jarzeniówkami w akompaniamencie dźwięku kapiącej z sufitu wody. Nie powiem, ma to swój klimat. Czekam tylko, aż drogę przebiegnie mi jakiś szczur.

W korytarzu nie ma prócz mnie żywej duszy, przez co przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Na dworze pada ulewny deszcz i wieje silny wiatr, więc wolę nie myśleć o możliwości wybicia korków i zgaśnięcia i tak ledwo działających świateł. Chyba dostałabym zawału, a w każdym razie moje i tak już chore serce miałoby niezły rollercoaster.

W końcu staję przed rzędami skrytek. Niektóre są duże, a kolejne bardzo małe. Zaczynam szukać tej z numerem dwieście pięćdziesiąt sześć. Udaje mi się to naprawdę szybko. Staję przed metalowymi drzwiczkami i przyglądam się żeliwnej kłódce, do której trzeba wpisać ciąg ośmiu cyfr, żeby ją odblokować. Łapię ją, ale nawet nie drga pod moim naporem. Dobrze, że całkiem nie zardzewiała, ponieważ to utrudniłoby mi znacznie moje i tak już trudne zadanie.

Skąd mam wiedzieć, co powinnam tu wpisać? W liście nie było ani słowa o tym, jak... Właśnie w tym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że przegapiłam kolejny istotny szczegół w liście.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz