10. Czas zapłaty

695 25 0
                                    

Blake

Chyba nigdy nie poznałem bardziej upartej osoby niż Madeleine Scott. Sądziłem, że z wiekiem będzie łatwiej do niej dotrzeć, a zamiast tego jest jeszcze gorzej. Faktem jest, że nasza kłótnia była spowodowana przez naszą dwójkę. Oboje nie umiemy po prostu odpuścić i jest to coś, co zapewne nigdy się nie zmieni.

Stoję oparty o samochód i przyglądam się wejściu do sklepu na stacji benzynowej. Madeleine nie wychodzi z niego już od jakichś dwudziestu minut. Spodziewałem się, że krócej każe na siebie czekać. Zobaczymy, kto odpuści jako pierwszy. Daję jej jeszcze maksymalnie dziesięć minut.

Zaciągam się dymem papierosowym, który w przyjemny sposób drażni moje płuca. Nie palę regularnie, odkąd skończyłem dwadzieścia lat. Zdarza mi się to tylko okazjonalnie, kiedy czymś się denerwuję albo muszę zająć czymś ręce. W tym momencie nie wiem, który z powodów jest bliższy prawdzie. Po chwili gaszę niedopałek i przygniatam go butem do asfaltu.

W pewnym momencie do sklepu wchodzi dwóch kompletnie pijanych mężczyzn około czterdziestki. Marszczę brwi i po chwili zaczynam iść w tamtą stronę. Nie zamierzam dopuścić do tego, żeby Scott została z nimi sam na sam.

— Przecież tylko grzecznie pytam — odzywa się chwilę później jeden z mężczyzn, który stoi przy ladzie.

— Proszę stąd wyjść! — woła zdenerwowana ekspedientka. — Natychmiast, bo w przeciwnym wypadku zadzwonię na policję.

— Co ty powiedziałaś, mała szmato? — pyta drugi z nich i zmierza chwiejnym krokiem w stronę kobiety.

Maddie gwałtownie zachodzi mu drogę, stając przed nim i popycha go w mocno klatkę piersiową, przez co pijany mężczyzna traci równowagę i ciągnie ją za sobą, upadając na podłogę. Powietrze przecina krótki pisk dziewczyny.

Ja pierdole. Dlaczego zachowała się tak nieodpowiedzialnie? Po co pcha się zawsze tam, gdzie nie powinno jej być?

Podchodzę do nich szybkim krokiem, pochylam się i pomagam jej wstać. Madeleine posyła mi krótkie zaskoczone spojrzenie, a po chwili marszczy brwi i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.

— Co ty tu robisz? — pyta z wyrzutem w głosie.

To się nazywa prawdziwa wdzięczność.

— Przyszedłem zobaczyć, czy wszystko w porządku — tłumaczę jej. — Najwyraźniej podjąłem dobrą decyzję.

— Nie potrzebuję twojej...

Nie słucham jej, tylko podchodzę do drugiego z mężczyzn, który wpycha się za ladę. Łapię go mocno za ramię, na co reaguje stanowczym sprzeciwem, próbując wyswobodzić się z mojego uścisku. Odciągam go stanowczo w tył, przez co zaczyna się chwiać na własnych nogach.

Nie szanuję ludzi, którym doprowadzenie się do takiego stanu sprawia przyjemność. Sam nie stronię od alkoholu, ale coś takiego jest po prostu smutne i żałosne jednocześnie. Alkohol jest w stanie zrobić z ludzi zwierzęta, w których nie pozostaje nawet skrawek moralności. Jestem ciekaw, co powiedziałyby ich rodziny, gdyby ich teraz zobaczyły.

— Wyjdźcie stąd — mówię powoli opanowanym głosem. — Pani chyba coś do was powiedziała.

— Spadaj, fiucie — odpowiada ten, który został powalony na ziemię przez Maddie.

Zaciskam pięści i czekam na moment, aż podejdzie bliżej. Obraził mnie i napadł na Scott. Gdyby coś jej się stało, nie skończyłoby się na kilku siniakach, czy niegroźnych złamaniach.

— Wyjazd! — podnoszę głos i wskazuję ręką w stronę drzwi wyjściowych ze sklepu.

Mężczyźni zrobili coś, co w tym momencie było zdecydowanie najgłupszą opcją z możliwych. Zignorowali mnie i z powrotem skupili swoją uwagę na Madeleine, ekspedientce oraz na papierosach znajdujących się na przecenie.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz