12. Czarne chmury przeszłości

578 27 7
                                    

Madeleine

Kilka minut przed umówionym czasem spotkania z Michaelem staję przed lustrem i przyglądam się efektowi swojej niemal godzinnej pracy. Mam na sobie granatową, welurową sukienkę do połowy ud z wycięciami na plecach i głębokim dekoltem, który idealnie eksponuje moje piersi. Na nogach mam czarne kilkunastocentymetrowe obcasy na słupku. Włosy mam lekko pofalowane, a na twarzy niezbyt mocny, codzienny makijaż.

— Ładnie wyglądasz — odzywa się Lizzy.

Nawet nie wiem, kiedy wyszła ze swojego pokoju. Nie opuściła go od naszej kłótni.

Rzucam jej krótkie spojrzenie, po czym skupiam całą swoją uwagę na pomalowaniu ust przezroczystym błyszczykiem ze złotymi drobinkami, który jakiś czas temu kupił mi Michael.

— Dzięki — rzucam przez ramię, kiedy zakładam na siebie długi, ciemny płaszcz.

Jeśli dziewczyna myśli, że po naszej kłótni wszystko szybko wróci do normy, to się myli. Nie dam rady udawać, że nic się nie stało.

— Pozdrów ode mnie Xandra — rzuca neutralnym tonem głosu.

Zabawne. Z naszej dwójki to młodszy z braci Harrison znacznie bardziej przeżywa sprawę z Lizzy. Non stop pyta mnie o jej stan, a kiedy jest już obok niej, nie wie, jak ma się do niej odezwać i jak zacząć rozmowę, która nie zakończy się kłótnią, ani wyrzutami w jego stronę.

— Sama możesz go pozdrowić — stwierdzam, kiedy idę w stronę drzwi wyjściowych. — Co za problem po prostu do niego napisać? Oboje poczulibyście się lepiej.

Po tych słowach opuszczam apartament, trzaskając za sobą drzwiami. Mogłam odpuścić sobie ten przejaw złości, ale właściwie po co. Nie mam zamiaru udawać, że między nami wszystko jest okej. Elizabeth Foster to nie ta sama dziewczyna, z którą zaprzyjaźniłam się lata temu na początku liceum. Z osobą, którą się stała, nie mam nic wspólnego, a dzisiejsza kłótnia tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.

— Wyglądasz, jakbyś była zła — odzywa się Michael kilka minut później.

No co ty nie powiesz.

Przewracam oczami i spoglądam przed siebie na ruchliwą ulicę Bostonu. Mam wrażenie, że miasto to dosłownie nigdy nie śpi. Zawsze w takich momentach porównuje je do niewielkiego Chelsea, w którym to noc zaczynała się po zachodzie słońca dla większości mieszkańców. Tylko licealiści ożywiali nieco senne oblicze miasta nad Mystic River.

— Ej — ponawia próby nawiązania ze mną kontaktu i szturcha mnie zaczepnie w ramię. — Co się stało, Maddie?

— Pokłóciłam się z Liz. — Wzruszam ramionami i spuszczam wzrok na swoje splecione dłonie.

Naprawdę muszę pójść do kosmetyczki, która będzie mogła doprowadzić do porządku moje paznokcie, a raczej skórki wokół nich, na których wyładowuję swoją złość. Zaciskam dłonie w pięści i skupiam ponownie wzrok na widoku, który mam przed sobą.

— Jakiś czas temu zrobiłam coś, czego nie powinnam chyba zrobić — podejmuję wątek po przedłużającej się chwili ciszy. — Ktoś nieustannie zatruwa życie Liz, która nie chce mi o niczym powiedzieć. Czuję się czasem jak dziecko we mgle. Nie wiem, czy powinnam uszanować jej wolę i dać jej spokój, czy może zawalczyć o naszą przyjaźń, której fundamenty zaczęły się kruszyć.

— Jak to „ktoś zatruwa jej życie"? — pyta szczerze zainteresowany.

— No... dzwoni do niej, wysyła wiadomości z pogróżkami. —  Wyliczam na palcach.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz