3. Mała kryminalistka

912 40 4
                                    

Madeleine

Nieznośny dźwięk budzika po raz kolejny roznosi się po całym pomieszczeniu. Przykrywam twarz poduszką i na oślep staram się znaleźć dzwoniący telefon.

Jeszcze tylko chwilkę...

— Rusz się w końcu, Maddie! — Do mojego pokoju bez ostrzeżenia wchodzi Lizzy.

Dziewczyna podchodzi do mojego łóżka i wskakuje na nie. Zabiera mi poduszkę i spogląda na mnie z szerokim uśmiechem na ustach.

— Twój budzik dzwoni już od jakichś dwudziestu minut — mówi i unosi jedną brew. — Jak mogłaś go nie słyszeć?

— Kto powiedział, że go nie słyszałam? — odpowiadam pytaniem na pytanie lekko zachrypniętym głosem. — Po prostu nie chciało mi się wstawać, a bałam się, że jeśli go wyłączę, to zaśpię.

— Na całe szczęście masz tak wspaniałą przyjaciółkę jak ja. — Zsuwa się z mojego łóżka i zaczyna iść w stronę kuchni. — Zrobiłam ci naleśniki na śniadanie.

I jak tu jej nie kochać? Pobudkę przed siódmą rano mogą osłodzić wyłącznie naleśniki z syropem klonowym i borówkami. Ewentualnie z kremem czekoladowym i bananami.

Siadam przy dużym stole, który znajduje się przy oknie, z którego widać panoramę miasta z trzynastego piętra. Na ulicach jest mnóstwo samochodów, a na chodnikach aż roi się od przechodniów. W Chelsea o tej porze większość ludzi mieszkających w naszej dzielnicy jeszcze smacznie śpi w swoich łóżkach pod ciepłymi kołdrami.

Odgarniam niesforne kosmyki włosów z twarzy i zaczynam jeść naleśniki. Lizzy jest mistrzynią jeśli chodzi o pieczenie i gotowanie, a jedyną osobą, która jej dorównuje, jest pani Rose Harrison, matka Xandra i Blake'a. W starciu z naleśnikami mojej przyjaciółki kateringowe jedzenie nie ma najmniejszych szans. Zerkam na czarne pudełko zabezpieczone folią. „Bułka gryczana, sałatka owocowa i jogurt". Dziękuję, ale podziękuję.

Spoglądam na pogodną twarz Lizzy. Jej długie, jasne włosy spięte są klamerką, a błękitne oczy spoglądają na widok rozciągający się za oknem, kiedy dziewczyna przykłada do ust kubek z aromatycznie pachnącą kawą. Wczoraj wieczorem porozmawiałam z nią na temat moich przypuszczeń, które okazały się trafne. James nie okazał się kimś aż tak godnym uwagi, jak zakładała. Może to i dobrze, że wyszło to już przy ich pierwszym spotkaniu. Gorzej byłoby gdyby dziewczyna kilkukrotnie gdzieś z nim wyszła i zrobiła sobie nadzieję.

— Pyszne — mówię, kiedy kończę posiłek.

— Jak zawsze — dodaje nieskromnie.

Wracam do swojego pokoju. Siadam na łóżku i otwieram szufladę w szafce nocnej. Wyciągam z niej niepozorne pudełeczko, w którym znajdują się kolorowe tabletki. Sięgam po butelkę wody i popijam nią poranną dawkę leków. „Taki deser po śniadaniu", jak zwykł nazywać je doktor Hayes.

Przez ostatnie pięć miesięcy zauważyłam zmianę. Nie odczuwam już tak często kłucia w klatce piersiowej, jak wcześniej. Moje serce nie bije jak szalone podczas każdego silniejszego wysiłku fizycznego. Można powiedzieć, że mój stan zaczął się poprawiać, a moja choroba nie ma charakteru postępującego. Może to jednak ulec gwałtownym zmianom praktycznie w każdym momencie.

Z szafy wyciągam ciemne jeansy dopasowane w biodrach i rozchodzące się na nogawkach. Zakładam beżowy sweter, który ładnie pasuje do brązowego koloru moich włosów, jak i oczu. W łazience robię delikatny makijaż podkreślający kości policzkowe i oczy. Na powiekach jak zawsze mam zrobione kreski, a usta pomalowane delikatnym błyszczykiem. Szybko lokuję włosy i psikam się perfumami o słodkich nutach zapachowych. Szczególnie lubię zapach wanilii, gruszki i wiśni.

Trap /I/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz