Madeleine
Niedługo zaczną się semestralne sesje egzaminacyjne, więc muszę poświecić więcej czasu na naukę, żeby nie mieć problemów z ich zaliczeniem. Po zajęciach wspólnie z Xandrem zaczęliśmy chodzić do kawiarni Mystic, żeby móc się razem uczyć.
— Znowu mi uciekasz — mówi niepocieszony Michael, kiedy po skończonych zajęciach opuszczamy uczelnię.
— Za niecały miesiąc zaczynają się sesje — przypominam mu, kiedy staram się uwolnić z jego objęć.
Michael ma to do siebie, że nie bardzo przykłada się do nauki, a i tak ma same dobre wyniki. Mówiąc nie bardzo, mam na myśli, że ostatni raz książkę miał w ręce na początku września. Nie ma co, chłopak ma ogromne szczęście.
— Nie każdy łapie wszystko tak szybko jak ty — stwierdzam i wzruszam ramionami. — Może wyskoczymy gdzieś w weekend?
— Trzymam cię za słowo — odpowiada i całuje mnie w czoło. — Stęskniłem się za tobą moja mała kryminalistko.
— Muszę przyłożyć się do nauki gospodarki rynkowej, bo Ross jest ostatnio na mnie strasznie cięty.
Nasz wykładowca Franklin Ross jest na mnie cięty od początku roku akademickiego, po tym, jak spóźniłam się na jego zajęcia i rzekomo utrudniłam mu prowadzenie ich. Mimo tego, że staram się pokazać mu, że naprawdę się staram, stosunki między nami są dość... oziębłe. I to ładnie rzecz ujmując.
— W rzeczy samej pani Scott — odzywa się wykładowca, który nagle znikąd przed nami wyrasta.
Po prostu cudownie. Dlaczego to zawsze ja mam takiego pecha?
— Musi się pani przyłożyć do tych sesji egzaminacyjnych, wystarczy brać przykład z kolegi Monroe'a.
— Dobrze panie profesorze. — Kiwam twierdząco głową. Czuję, jak moje policzki oblewają się rumieńcem. — Tak właśnie zrobię — dodaję, kiedy dostrzegam rozbawione spojrzenie, którym obdarza mnie zielonooki.
Sytuacja ta to idealny przykład na moją teorię, która mówi o tym, że jestem niezwykle pechowym człowiekiem. Jeśli może stać się coś złego, jest niemal stuprocentowa pewność na to, że to właśnie się wydarzy.
— Niby wszystko jasne, ale po chuj mi to? — pyta Xander, kiedy po raz kolejny tłumaczę mu, na czym polega ochrona własności intelektualnej.
— Byłoby prościej, gdybyś takową posiadał — mówię i przewracam oczami. — Przedsiębiorstwa mogą chronić swoją własność intelektualną przez patenty, wzory użytkowe, znaki towarowe, prawo do ochrony odmian roślin i oznaczenia geograficzne... — zaczynam wymieniać i z rozbawieniem dostrzegam, jak oczy mojego przyjaciela zamieniają się w dwa wielkie spodki.
— Skończ — przerywa mi i macha rękami w geście poddania. — Idźmy dalej.
Patrzę na niego z politowaniem, kiedy upijam kolejny łyk mojego ukochanego latte macchiato na mleku migdałowym z syropem karmelowym. W tamtym momencie przypominam sobie Blake'a, który pije tylko czarne i bardzo gorzkie espresso, które jak dla mnie jest absolutnie niepijalne. Kawa powinna być dobra, a to? Po prostu coś okropnego.
Ze starszym z braci Harrison nie mam kontaktu od Świąt Dziękczynienia, które miały miejsce w zeszły czwartek, czyli już prawie tydzień temu. Dziś jest środa, a Blake nie odezwał się ani słowem, ani nie napisał do mnie głupiej wiadomości od naszej krótkiej wymiany zdań na werandzie ich domu w Chelsea. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie stęskniłam i że nie wyczekuję kontaktu z nim. Sama nie odezwę się jako pierwsza, ale liczę na to, że to on zrobi to prędzej czy później. Oby prędzej.
CZYTASZ
Trap /I/
RomancePierwszy tom trylogii „Riddle". W życiu młodej Maddie Scott nigdy nie układało się lepiej. Dziewczyna wyjechała na studia z najlepszymi przyjaciółmi, poznała nowych ludzi, a jej relacja z ojcem stała się w miarę opanowana. Cóż, wszystko wydaje się b...