8

606 38 1
                                    

Do kolacji zostało niewiele czasu. Zaledwie piętnaście minut, a na horyzoncie nie można było zobaczyć chłopaka o kruczo czarnych włosach. To wywołało niewielki niepokój wśród personelu, gdyż młodszy nie przyszedł na obiad. Dyrektor chodził korytarzami aby jakkolwiek wyczuć obecność Wybrańca, jednak na marne. Nigdzie go nie było, gdzie tylko mógł wchodzić, bądź chować się za resztą personelu. W salonie Gryffindoru, bądź domitorium też pusto.
Severus Snape pomału zaczął wyrywać sobie przetłuszczone włosy, McGonagall niespokojnie chodziła wzdłuż stołu nauczycielskiego, reszta osób w niego stukała bądź patrzyła się na główne wejście przez które może w końcu wejdzie oczekiwana osoba.

Natomiast w innej części zamku dało się słyszeć dość donośne krzyki skierowane na pewnego bruneta, którego tu nie powinno być. Mianowicie Tom Marvolo Riddle, stary postrach korytarzy, niedoszły morderca Chłopca Który Przeżył właśnie wracał do swojej komnaty, a za nim Irytek, który nawet na chwilę nie spuścił go z zasięgu wzroku.
Skrzat jak na jego imię przystało robił cokolwiek by doprowadzić domowników Hogwartu do obłędu, nawet tych których nie widział od lat.

- Odpuść ty cholerny gnomie. - Riddle spojrzał na skrzata z mordem w oczach.

- Nie. - odpowiedział radośnie stwór.

Brunet westchnal zezłoszczony. Musiał wrócić do swojej komnaty jak najszybciej. Słyszał jak Dumbledore nawołuje Wybrańca ale bez skutku przez co starszy mógł się domyśleć, że avadooki sobie spokojnie śpi na jego własnej kanapie.

- Zamorduje tego bachora. - brązowooki mruknął pod nosem. - Brzmię jak Snape, jest ze mną coraz gorzej, albo za dużo czasu spędzałem ze śmierciożercami za życia.

Nie czekając na nic więcej, bądź na pożal się Salazarowi Iryta czym prędzej dopadł do swoich drzwi, które zamaszyście otworzył.

- Potter! - brunet spojrzał na kanapę na której znalazł owy problem całego zamku. - Wstawaj do cholery, Dumbledore szuka cię już dobre dwadzieścia minut!

Wybraniec otworzył lekko zaspane oczy po czym spojrzała na swojego niedoszłego mordercę nierozumiejąc zaistniałej sytuacji. Brunet westchnął przeciągle. Wiedział, że Harry po zjedzeniu obiadu był na tyle zmęczony, pozwolił mu zasnąć uprzednio upewniając się, że młodszy przeczytał chociaż jedną notatkę na wybrany przez siebie temat. Dowiedział się także, że chłopka zarwał nockę.

- Dyrektor cię szuka, za jakieś pięć minut ma być obiad a ciebie nadal nie ma w Wielkiej Sali. - spojrzał na niego łagodnie. - Chyba czas, żebyś poszedł coś zjeść.

- Nie jestem głodny. - odpowiedział mu pocierając zaspane oczy. - Źle się czuję.

- W jakim sensie źle? - starszy podszedł do miejsca gdzie czarnowłosy leżał, po czym uprzednio położył dłoń na jego czole. - Przyrzekam ci, że nie będziesz wychodzić ze swojego domitorium przez grube trzy dni jeżeli w tej chwili nie pójdziesz na kolację, a po niej do skrzydła szpitalnego.

- Po co mam iść do Pomfrey? - zdziwił się Potter.

- Harry masz gorączkę. - brunet spojrzał młodszemu w oczy. - Musisz iść po jakiekolwiek eliksir.

- Nie chce. - chłopak pokręcił głową. - Nie mogę jeszcze kilka minut poleżeć? Nie masz żadnych eliksirów

- Nie, nie możesz, nie mam, a teraz wstawaj. - wspomnienie pokręciło głową z niedowierzaniem po czym pomógł wstać młodszemu ze swojej kanapy. - Mogę cię tylko odprowadził kawałek za drzwi, Dumbledore będzie za niedługo tędy przechodzić, a chyba nie chcemy, żeby mnie zauważył.

- Nie. - Potter odpowiedział starszemu na zgodę. Nie chciał, żeby ich jakakolwiek znajomość właśnie zniknęła. - Chce tu nadal przychodzić...

- Będziesz mógł o ile zaraz znajdziesz się na kolacji.

- Naprawdę muszę na nią iść? - dopytywał się młodszy.

- Wybraniec woli się rozchorować i przeleżeć resztę tych "wakacji" w skrzydle szpitalnym?

Młodszy pokręcił przecznice głową uprzednio pomału wstając. Niestety grawitacja nie była mu pomocna przez co przechylił się na wspomnienie, które go podtrzymało.
Chłopak był pewny, że zaraz spotka się z ziemią jednak mile się zaskoczył, że owa okazała się być ciepła i oddychała.

- Źle z tobą Potter. - czarnowłosy usłyszał lekko nad swoją głową głos bruneta, który właśnie złapał go opiekuńczo, żeby nie upadł. - Chodź odprowadze cię kawałek, albo całkowicie do skrzydła jeżeli nie chcesz na obiad.

- Poprosiłbym do Pomfrey, jeżeli nie chcesz być zauważony. - uśmiechnął się lekko avadooki. - Dziękuję...

The Last Pair (Wolno Pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz