Nazywam się Kim Hongjoong i w wieku dwudziestu pięciu lat zabiłem siedmiu moich najlepszych przyjaciół. Wszyscy byliśmy w podobnym wieku i naprawdę nawiązaliśmy świetną więź. Skoczylibyśmy za sobą nawzajem w ogień. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Niemalże bratnie dusze. Wszystko szło świetnie aż do momentu, kiedy to wszystko mi się znudziło i zacząłem szukać rozrywki.
Od zawsze takim naszym wewnętrznym żartem było to, że groziliśmy sobie nawzajem, że się pozabijamy. Wiadomo, kiedy czujemy się dobrze w towarzystwie bliskich nam osób, pozwalamy sobie na te i inne teksty. Chłopcy śmiali się z rzucanych przeze mnie żartów, tyle że ja nigdy nie mówiłem, że żartuję.
Powracając jednak, tak jak już wspominałem, było ich siedmiu. Seonghwa, San, Yeosang, Mingi, Jongho, Wooyoung i Yunho. Jongho był najmłodszy z nas wszystkich i to jego było mi najbardziej szkoda, ale ostatecznie wyszło jak wyszło.
Seonghwa był zawsze tym, który potrafił rozwiązać każdy problem. San był uważany za najbardziej przystojnego. Yeosang był tym, który z reguły był cichy, ale potrafił też nigdy się nie zamykać. Mingi był księżniczką. Jongho to ten najmłodszy, więc w grupie był dla nas dzieckiem. Wooyoung zawsze, pomimo trudności potrafił wesprzeć na duchu. Yunho zabijał nas swoim cudownym uśmiechem. A ja? Cóż, więc ja byłem tym, któremu najbliżej było do zamordowania wszystkich. Przynajmniej ja tak uważałem.
Od pewnego czasu robiłem zwyczajnie dobrą minę do złej gry. Decyzja była bardzo nagła.
Śmierć każdego z nich upozorowałem tak, by wcale nie wyglądała jak morderstwo. Raczej jak tragiczny przypadek. Pojawiłem się na pogrzebie każdego, bez wyjątków, płakałem najgłośniej, przyniosłem największy bukiet kwiatów. Serdecznie przekazałem rodzicom kondolencje, wciąż szlochając i pozwoliłem im na opowiedzenie wielu historii z ich dzieciństwa. Przecież byli w rozpaczy i żałobie.
Uwaga. Żaden jakoś specjalnie nie cierpiał. Nie miałem na to czasu. Musiałem działać szybko i nie mogłem pozwolić sobie na zawahanie.
Na początku wspomniałem, że zabiłem w s z y s t k i c h. Otóż, być może troszeczkę Was okłamałem. Zabiłem n i e m a l ż e wszystkich. Jeden z moich przyjaciół zdołał uciec. Nie mam bladego pojęcia gdzie się teraz podziewa, czy wszystko u niego w porządku i czy się boi. Tak jak już powiedziałem, Seonghwa zawsze potrafił rozwiązać każdy problem. Widocznie ten również udało mu się rozwiązać, bo zwyczajnie uciekł. Nie wiem kiedy i nie wiem jak, ale chyba nie doceniałem jego ambicji. Hwa kilka miesięcy temu wysłał do mnie list, którego przez kilka dni po prostu olewałem, bo wydawało mi się, że nie byłoby tam nic ciekawego. W końcu się jednak zdecydowałem:
Jeśli myślisz, że wszyscy o tym zapomną i nikt się nie domyśli, co się naprawdę stało, to się grubo mylisz. Miej oczy i uszy dookoła głowy. Idę, a kiedy już będę nie uciekniesz.
Seonghwa
Uśmiechnąłem się lekko a za chwilę zaśmiałem na całe gardło. Zabije mnie? A czym takim jest śmierć, by się jej bać?
Zapytacie pewnie, czy żałuję tego, co zrobiłem moim przyjaciołom. Kurczę, a powinienem? Nie chcę byście uznali mnie za psychopatę, który zabił swoich przyjaciół, bo miał taki kaprys i nawet tego nie żałuje. Przecież to nieprawda. Sami w to nie wierzycie.
Notatka od autorki:
Przedstawiam powyżej tematykę, której nigdy się po sobie nie spodziewałam. Proszę nie brać tego na poważnie, to tylko mój wymysł.
Miłego weekendu!!!
YOU ARE READING
ATEEZ- One Shots
FanfictionTak jak w tytule, czyli One Shoty z Ateez. W głównych rolach członkowie zespołu i bohaterka. Shoty nie mają ze sobą powiązania, chyba że są podzielone na części. Zapraszam do czytania <3 Okładka stworzona przez @army_bts_joss_7 ; ) UWAGA! W niek...