Rozdział: Pierwszy

5.7K 78 14
                                    

Amir

Jadę leśnymi drogami w mroku, czemu towarzyszy mi melodia skomponowana z deszczu, uderzającego o blachy mojego samochodu. Spokojna muzyka, dźwięk chodzących wycieraczek, aby ułatwić mi widoczność, oraz sam w sobie deszcz, dają dosyć ponury nastrój. Idealny na spotkanie, na które bez pośpiechu podążam.

Moje myśli błądzą ku jedynej rzeczy, która mnie w jakiś sposób interesuje, choć każdego dnia, raz za razem staram się to wyprzeć, nie myśleć, zapomnieć.

Sięgam do skrytki po broń, co rusz zerkając na kamienistą i zabłoconą drogę, kiedy brzęk dzwoniącego telefonu rozbrzmiewa w całym samochodzie.

-- Czego? -- rzucam oschle przełączając na głośno mówiący i kładąc broń na miejscu pasażera.

Skręcam w głąb lasu będąc blisko celu i z daleka jestem w stanie dostrzec, że moi ludzie stanęli na wysokości zadania, co odrazu sprawia, że kącik moich ust drga ku górze.

-- Zlecenie dla szefa jest. -- rozbrzmiewa w słuchawce, a ja gwałtownie hamuję chcąc w pełni skupić się na kolejnych wypowiadanych słowach. -- Chcą, żeby niejaki Fernando Alonso zniknął, z powierzchni ziemi.

Tym razem szeroki uśmiech zastępuje zafascynowanie. Coś, co sprawia mi niepowtarzalną i swoistą radość, to możliwość strzelenia komuś w głowę i otrzymania za to pieniędzy.

-- Szczegóły SMS-em, jestem na wywozie. -- rzucam krótko i sięgam do telefonu, aby kliknąć czerwoną słuchawkę.

Ruszam, z piskiem opon, choć i one przez chwilę kręcą się w miejscu przez warunki na drodze, jakie obecnie dostarcza nam Kolumbia.

Jestem zleceniobiorcą i zleceniodawcą w jednym. Sam obliguję nierzadko do zabójstwa, ale i sam przyjmuję je od kogoś. Ci, co mnie znają wiedzą, że jestem nieobliczalny, bezwzględny i nieustępliwy. Najlepszy, aby odebrać komuś życie bez zawahania.

Parkuję tuż przy trzech niewielkich domkach, w których już zaraz powinno być trzydzieści kobiet, które zostaną odesłane do gehenny. Będą robić to, do czego się nadają.

Wysiadam z samochodu, chowając spluwę na tył spodni tak, aby w razie potrzeby, z gracją ją wyjąć i bez zbędnego myślenia zabić.

-- Jest trzydzieści jeden, szefie. -- doskakuje do mnie natychmiast prowadzący ten przemyt i dorównuje mi kroku.

Przymrużam powieki i idę przed siebie, choć w głowie zapala się czerwona lampka. Oblizuję suche usta i staje przed resztą moich ludzi. Przypatruję się każdemu z osobna, aby żaden mi nie umknął.

-- Skąd wzięła się trzydziesta pierwsza? -- pytam przejeżdżając wzrokiem po domkach, tuż za trzema mężczyznami.

-- Wracała z imprezy, to ją zgarnęliśmy. -- wzrusza ramionami Rir. -- No wie szef, podwieźliśmy kawałek. -- dodaje, a wśród mężczyzn rozbrzmiewa gromki śmiech.

Biorę głęboki wdech i ruszam do jednego z domków. Otwieram drzwi, a do moich uszu docierają stłumione krzyki i piski, ponieważ każda jest zakneblowana jakąś szmatą. Miód dla uszu.

Na Rozkaz [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz