-- Co tak patrzysz? -- unosi jedną brew ku górze. -- Jest gorąco.
Odwracam głowę i zamykam powieki. Nie zamierzam się wdawać w żadne dyskusje. Nie mam na to dzisiaj ani siły ani ochoty. Chciałabym odpocząć, powieki stają się ciężkie, ale i tak nie chcą pozwolić mi odejść.
-- Jadę na zakupy, jedziesz ze mną Diana? -- słyszę głos Veronici i odrazu podnoszę się, aby usiąść.
Nie widziałyśmy się jedynie noc, a ja czuję jakieś dziwne uczucie tęsknoty. Może to kwestia tego, że mam tutaj tylko ją i tylko z nią mogę porozmawiać o tym, co tak naprawdę czuję względem tego wszystkiego. Przecież nie z Amirem...
-- Nie, dzisiaj decyduję się na bezdyskusyjne leżenie i prażenie na słońcu. -- uśmiecham się.
-- Godzina czternasta i widzę cię w domu. -- cedzi Amir nadal leżący tuż obok mnie. -- Pojedziesz z Rirem.
Z ust Veronici wydobywa się ciche mruknięcie, które ma na celu przekazać, że przyjęła do wiadomości. Widzę, jak nachyla się nade mną i daje mi jednego, krótkiego buziaka w policzek.
-- Widzimy się niedługo. -- mówi oddalając się do wyjścia.
Wzdycham ciężko i poniekąd jej zazdroszczę. Gdybym miała więcej sił też bym chętnie się przejechała, przecież nie mam nawet co na siebie włożyć.
-- Jakie leki brałaś? -- słyszę obok i automatycznie otwieram oczy.
Było to błędem, bo bardzo szybko stają się szkliste przez promienie słońca, które w nie uderzyły. Po raz kolejny robię daszek z dłoni i odwracam głowę w stronę Amira.
-- Uspokajające i nasenne. -- odpowiadam krótko, bo jest jednak ta nadzieja, że mi je zorganizuje.
Mimo, że zazwyczaj ta nadzieja bywa płonna...
--------------------------------
Ruszam do sypialni Amira, który przez kilka kolejnych dni nie wymagał ode mnie zbyt wiele. Jedynie sprawiałam mu przyjemność ustami, więc bardzo możliwe, że po raz kolejny będę musiała to zrobić.
-- Cześć. -- wchodzę do środka i widzę Amira, który ma mętną mine.
Doskakuje do niego w dwóch krokach, kiedy widzę, jak podpiera się o ścianę.
-- Co się dzieje?! -- krzyczę obejmując go ramieniem, choć pewnie i tak nie uchroniłabym go przed upadkiem.
Mężczyzna przenosi na mnie zdziwiony wzrok, jakby czymś nienaturalnym była próba pomocy. Być może dla niego, dla ludzi... normalnych jest to coś zwyczajnego.
-- Nic się nie dzieje. -- odpycha mnie. -- Każdy ma jakieś małe problemy zdrowotne.
Sięga do małej szuflady i zachowuje się, jak gdyby nigdy nic. Symuluje? Nie, to na pewno nie to. Po co miałby pokazywać, że jest słaby. Choroba to słabość, zawsze.
-- Twoje leki. -- wyciąga ku mnie dłoń z dwoma okrągłymi tubkami. -- Wiesz, jak dawkować?
Kiwam twierdząco głową nadal nie mogąc przestać badać go wzrokiem. Wygląda dosyć blado, musiał coś złapać, a ja nie chcę go zostawiać samemu sobie.
-- Potrzebujesz czegoś? -- pytam z troską wymalowaną na twarzy. -- Może herbatę?
-- Na zewnątrz jest od kilku dni skwar, a ty mi herbatę proponujesz? -- pyta retorycznie, a ja wzruszam ramionami.
Być może było to trochę pomylone lub absurdalne, ale mama zawsze na każdą dolegliwość robiła mi ciepłą herbatę. Tak mi już zostało.
-- Jadę do miasta. -- odwracam się na pięcie i zmierzam ku drzwi.
-- Nie. -- zaprzecza stanowczo.
Zatrzymuję się i odwracam powolnymi ruchami w stronę mężczyzny. Patrzę na niego z wielkim pytajnikiem narysowanym na czole. Jest dwunasta, a więc mam dwie godziny, aby udać się poza tę twierdzę.
-- Kiedy indziej i tylko ze mną. -- mówi po dłuższej chwili, kiedy cisza między nami się przeciąga. -- Jesteś zbyt rozpoznawalna. Odrazu dojdzie do twojego ojca, że byłaś widziana.
Kręcę zażenowana głową i wydaję z siebie ciche prychnięcie. Na tym się kończy bycie słownym przez Amira Alvareza. Czyli tylko Veronica może wychodzić, a ja wtedy, kiedy Pan będzie miał ochotę.
Wchodzę do pokoju lekko zdenerwowana i może nawet rozżalona. Rzucam się na łóżko i wzdycham ciężko przyglądając się lekom.
-- Co jest? -- pyta Veronica przeglądając kosmetyki, które w ostatnich dniach kupiła.
Amir chyba nie ma co robić z pieniędzmi skoro daje nam karty, abyśmy mogły wydać tyle, ile chcemy, choć i tak wszystko jest kontrolowane.
Nie możemy zakupić żadnej technologii, która pozwoli nam na kontakt z bliskimi. Czuję się, jak w jakiejś chorej symulacji.
-- Nie mogę wychodzić, bo jestem rozpoznawalna. -- odwracam twarz ku kobiecie. -- Chyba, że z nim.
Veronica ciężko wzdycha i podchodzi do mnie, kładąc się tuż obok. Jej dłoń odnajduje moją i splatamy ze sobą palce, wpatrując się w beżowy sufit.
-- Możesz używać wszystkiego, co tylko mam. Pojadę w któryś dzień to i tobie zrobię zakupy. -- uśmiecha się wesoło. -- Tylko ty jesteś malutka, więc będę potrzebowała dokładne wymiary.
Podnoszę się do siadu i opieram plecami o ramę łóżka, podkładając wygodnie pod plecy poduszkę.
-- Podoba ci się tutaj? -- pytam, bo już dawno miałam poruszyć z nią ten temat.
Nie ma w niej już tej zdenerwowanej rudowłosej. Nie ma już w niej tej niechęci albo i nawet chęci, ale na ucieczkę. Chodzi uśmiechnięta, co dzień w nowych ciuchach i pięknym makijażu, który zresztą spływa z twarzy po godzinie.
-- To znaczy wiesz... -- śmieje się nerwowo zajmując tę pozycję, co ja. -- Jestem biedna w normalnym życiu. -- wzrusza ramionami i odwraca głowę, aby spojrzeć w moje oczy.
Nie musiałaby już nic dodawać, a ja i tak znam dalsze słowa i wniosek, jaki z tego wychodzi. Tutaj ma kasę w nieograniczonych ilościach, dobre warunki do życia, a jedyne co za to daje, to swoje ciało.
Ja mam odmienne myślenie, choć nie wszystko się różni. Mam bogatych rodziców, ale od nich uciekłam. Miałam jedynie oszczędności z pieniędzy, które oni mi dawali, ale też by się kiedyś skończyły.
Mimo wszystko wolałabym żebrać na ulicy, aniżeli wydawać pieniądze Amira za to, że wbije się we mnie, kiedy tylko chce.
-- Wolę zostać tutaj niż walczyć o każdy grosz. -- kończy swoją wypowiedź potwierdzając wszystko to, co myślałam.
Poniekąd czuję się teraz samotna. Byłyśmy dwie, obie nie chciałyśmy tu być, a teraz zostałyśmy rozdzielone. Pieniądze mają ogromny wpływ na człowieka. Nie oceniam jej, każdy ma prawo do swojego stanowiska.
-- Chciałabym uciec. -- wyrzucam z siebie, choć czuję, jakbyśmy zamieniły się rolami.
Rudowłosa zmienia pozycję. Siada przede mną po turecku, a otwarte szeroko usta prawie sięgają białej pościeli. Przygląda mi się zaskoczona, a może i skołowana. W końcu wcześniej to ja byłam tą przeciwną i drastycznie zabraniającą czegokolwiek łamiącego zasad Amira.
-- Diana... ja... -- otwiera szeroko oczy, jakby stopniowo informacja docierała do mózgu. -- Ja nie wiem, co powiedzieć.
Wzdycham ciężko, bo przecież ja też nie. Nie wiem nawet, jak to ugryźć. Ryzykuję życiem, ale czy aby na pewno Amir byłby zdolny do zabicia mnie? Gdyby to wyszło, to co drugi dzień ktoś próbowałby go dorwać.
-- Zapomnij. -- uśmiecham się i gładze kolano kobiety. -- Takie głupie myślenie.
A przynajmniej lepiej, jeśli ty będziesz tak myślała...
CZYTASZ
Na Rozkaz [+18]
Short StoryNie wiedziała, co się dzieje, kiedy ktoś nagle ją ogłuszył i wsadził do samochodu, a później przyszło obudzić się jej w nowej, choć niezupełnie i tragicznej rzeczywistości. Życie przy boku sadystycznego i bezwzględnego mężczyzny nie może być łatwe...