Jechaliśmy dość długo, ale wcale tego nie odczuwałam, bo samochód pożyczony od Harry'ego świetnie amortyzował wszelkie nierówności na jezdni.
Niall zachowywał się tak jak zwykle, czyli udawał, że niczym się nie przejmuje. Chwila słabości minęła w szybkim tempie.
Powoli skręciliśmy w prawo i zaczęliśmy wjeżdżać krętą drogą na zielone wzgórze. Po chwili zorientowałam się, gdzie jedziemy.
Było to miejsce, które zazwyczaj odwiedzałam kilkanaście razy w roku, a kilka lat temu, przez pewien okres czasu - prawie codziennie.
Trochę zajęło mi skojarzenie faktów, ale w końcu dotarło do mnie, dlaczego tam jedziemy.
Spojrzałam w okno, które było otwarte do połowy. Słońce coraz bardziej zbliżało się do linii horyzontu, co akurat nam sprzyjało, szczególnie Niallowi. Późniejsza pora, to mniejsze prawdopodobieństwo spotkania kogoś, kto mógłby go rozpoznać, a tym samym - mniejsze ryzyko.
Wjechaliśmy w końcu na sam szczyt, z którego rozciągał się piękny widok miasta w oddali.
Oboje wysiedliśmy z samochodu i stanęliśmy przed wysoką, żelazną bramą.
Patrząc w górę po mojej lewej stronie, widziałam zielone czubki koron drzew. Jednak zza szerokich konarów z ogromną ilością liści, wystawało coś, co psuło ogólny, naturalny krajobraz. Krzyż, na szczycie małego kościółka.
Przekroczyliśmy bramę i wkroczyliśmy w miejsce, gdzie nie było nikogo. Chociaż, lepiej ująć to w ten sposób, że nie było tam ani jednej, żywej duszy.
Zaczęliśmy bez słowa spacerować po zadbanych trawnikach. Co pewne odległości, z ziemi wystawały kamienne płyty z wyrytymi imionami, nazwiskami i dwoma datami. Czasami dopisane były tam inne słowa, cytaty albo pojedyncze myśli pożegnalne. Gdzieniegdzie leżały kwiaty, niektóre już zwiędłe, ale ciągle zapełniające przestrzeń przed nagrobkami.
Świadomość, że pod naszymi stopami znajdują się nie tylko ludzkie ciała, ale też ogrom historii, z którymi były związane, sprawiała, że przeszedł mnie dreszcz.
Niall pewnie prowadził mnie do celu, nie mówiąc ani słowa. Po chwili stanęliśmy przed jednym z nagrobków, a on złapał mnie za dłoń, ciągle milcząc.
Joshua Holt przeczytałam. Pod spodem, na jasnym kamieniu wyryto dwie daty.
-Nie wziąłem kwiatów - szepnął Niall.
-Myślę, że Josh nie miałby ci tego za złe - odpowiedziałam.
Popatrzył się na mnie, z lekkim uśmiechem na twarzy, chociaż wyrażał on jedynie cierpienie i smutek. Uśmiech to jedno, ale prawdziwe emocje zapisane są w oczach. Uśmiech Nialla nie mógł mnie zmylić, bo w jego błękitnych tęczówkach widziałam, co tak naprawdę czuje.
-To wszystko moja wina - powiedział, co przypomniało mi, że kiedyś już słyszałam to z jego ust.
Mocno objęłam go ramionami, po czym przybliżyłam swoje wargi do jego ucha.
-Nie jesteś niczemu winny, Josh nie chciałby, żebyś tak myślał - wyszeptałam.
Niall odwzajemnił uścisk, otaczając mnie swoimi szerokimi ramionami.
-Dziękuję - powiedział.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Za co mi dziękujesz? - zapytałam.
-Za to, że tu ze mną przyjechałaś. Za to, że mnie nie osądzasz. Za to, że potrafisz sprawić, bym odnajdował w sobie siłę, by nadal walczyć o to, co dla mnie najważniejsze.
![](https://img.wattpad.com/cover/41016078-288-k74519.jpg)