Rozdział 32

182 12 0
                                    

Uwielbiałem tak po prostu jechać. Fakt, że nadal uciekaliśmy i obawa przed tym, co przyniosą nam kolejne dni, ginęła chociaż na chwilę pośród otaczających nas z obu stron gęstych drzew.

Im dalej jechaliśmy, tym większe poczucie bezpieczeństwa miałem, a właściwie mieliśmy. Chociaż z drugiej strony wiedziałem, że policja nie odpuści, nie kiedy zginął człowiek. A jeśli policja nie miała odpuścić, to tym bardziej Jake działający na zlecenie Trevora.

Meg niespokojnie poruszyła się na siedzeniu obok i przekręciła się bardziej w stronę okna, kładąc swój policzek na ramieniu. Przyciszyłem radio, z którego na szczęście wydobywały się raczej spokojne dźwięki, ale wolałem nie ryzykować tego, że dziewczyna się obudzi. Oprócz tego, że chciałem, żeby się wyspała miałem w tym trochę egoistyczny podtekst.

Jeśli po drodze nie mieliśmy znaleźć żadnego miejsca, by się zatrzymać, to potem ona będzie musiała prowadzić, bo ja najzwyczajniej w świecie mogłem nie dać rady. Już teraz oczy same mi się zamykały, a nie mogłem ryzykować spowodowania wypadku.

Co chwilę patrzyłem raz po raz w lusterka boczne i za każdym razem byłem gotowy zauważyć w nich migające światła radiowozu, jednak jak do tej pory jedyne co widziałem, to światła wyprzedzających mnie co jakiś czas samochodów lub zupełną ciemność. Byłem przygotowany na najgorsze, a za każdym razem jedyne co odczuwałem, to ulga. Wcale mnie to nie cieszyło, bo zawsze kiedy myśleliśmy, że wszystko się ułoży, to rzeczy zaczynały się pieprzyć. Wolałem, kiedy znajdowaliśmy się w tych gorszych sytuacjach, bo wtedy prawie na pewno odbijaliśmy się od dna i zmierzaliśmy w jedyną możliwą stronę, czyli w górę.

Kiedy byliśmy na górze, to bardzo łatwo mogliśmy stamtąd znów spaść.

Pokręcona logika, tak wiem, ale musiałem czymś zajmować myśli, żeby nie zasnąć.

Nagle mój wzrok przykuła migająca na czerwono dioda na tablicy rozdzielczej.

-Fuck - powiedziałem cicho i wzrokiem poszukałem jakiegoś zjazdu na pobocze.

Po chwili wolniejszej i uważniejszej jazdy delikatnie skręciłem w prawo i wjechałem na drogę prowadzącą w głąb lasu, tak by jadące po głównej drodze samochody nie mogły nas zobaczyć. Zgasiłem silnik i wyszedłem z samochodu, nie zamykając drzwi, żeby trzaśnięciem nie obudzić Meg.

Podniosłem płachtę nakrywającą tylną platformę pick-up'a i zajrzałem pod nią, świecąc wyświetlaczem telefonu.

Sięgnąłem po kanister z benzyną, a raczej jej resztką, która tam została. Świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, że nie wystarczy nam jej na długo i teraz wiedziałem, że może trochę głupie było z mojej strony ciągłe odsuwanie tej myśli.

Musiałem się poważnie zastanowić, co zrobić. Nie wiedziałem, czy jesteśmy już na tyle daleko od domu, by można było spokojnie podjechać na stację benzynową, gdzie nikt by nas nie rozpoznał. Nie wiedziałem, czy mogę tak ryzykować, chociaż z drugiej strony, gdyśmy nie zdobyli benzyny nie będziemy mieli szans na dalszą ucieczkę samochodem, a nie bardzo uśmiechało mi się chodzenie kilometrów po lasach bez żadnego jedzenia, a tym bardziej bez odpowiedniego wyposażenia.

Podniosłem ręce do góry i przeczesałem dłońmi włosy, czując się, jakbym chciał je wyrwać ze złości. Czegokolwiek bym nie zrobił, wyszłoby na złe. Nienawidziłem takich momentów, bo czułem się tak cholernie bezsilny i bezużyteczny.

Szarpnąłem kanister, odkręciłem zakrętkę i wlałem do baku resztę paliwa, która nam została. Oceniłem, że starczy nam to mniej więcej na  godzinę, może dwie jazdy. Niedobrze, bardzo niedobrze.

HungerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz