Prolog

6.8K 379 38
                                    

Nathalie

Ułożyłam w walizce ostatnie rzeczy, które musiałam zabrać z wynajętego mieszkania. Zdawałam sobie sprawę z tego, ze światem rządziły pieniądze, ale podwyżka czynszu trzeci raz w ciągu roku była ogromną przesadą. Zaczęłam zastanawiać się, czy właściciel nie robił tego celowo, byle tylko się mnie pozbyć. 

Zwyczajnie nie było mnie stać na to, by utrzymywać małe mieszkanie i płacić czynsz, jak za apartament w wieżowcu. Wcześniej nie przywiązywałam do tego wagi, ponieważ rodzice wysyłali mi pieniądze, ale po ich śmierci... Wszystko się posypało.

Myślałam, że będę miała jeszcze trochę czasu, żeby znaleźć pracę związaną z kierunkiem, który ukończyłam, ale w pośpiechu musiałam zatrudnić się tam, gdzie ta praca po prostu była.

Nieoczekiwanie zaczęłam wspominać słowa ojca: „Co ci da studiowanie literatury? Skończysz w McDonald’s”. Cóż... Niewiele się pomylił. Zamiast cheeseburgerów serwowałam kawę. Wprawdzie to najlepsza kawa w mieście, ale wciąż kawa. Pracowałam w niewielkiej, klimatycznej kawiarni od dwóch tygodni i nawet nie zdążyłam odebrać pierwszej pensji. Czułam się jak żebrak i bezdomna.
Kto wie, może wkrótce usiądę na krawężniku, z papierowym kubkiem w ręce i będę zbierać na jedzenie.

– Okej. – Usłyszałam moją przyjaciółkę Cherry. – Wszystkie pudła w samochodzie. Pomóc ci z czymś jeszcze?

– Tak – jęknęłam żałośnie. – Dobij mnie.

– Czyżby perspektywa dzielenia ze mną mieszkania, była dla ciebie tak straszna, że wybierasz śmierć? – zaśmiała się i ukucnęła obok mnie.
Objęła mnie szczupłym ramieniem i mocno uścisnęła.

– Nie wiem, jak ci się odwdzięczę – wymamrotałam z twarzą wciśniętą w jej rude loki.

– Zaangażuję cię do sprzątania, będziesz mi gotować i...

– Jednak mnie dobij – zachichotałam i wyswobodziłam się z jej objęć. – Spadajmy.

Do jej mieszkania dojechałyśmy w mgnieniu oka. Jednym z plusów zamieszkania z nią było to, że do pracy miałam jakieś dziesięć minut piechotą. Zaczęłyśmy wnosić moje bagaże na drugie piętro. Już po trzeciej rundzie miałam serdecznie dość.

Przydałby się jakiś przystojniak, który zaoferowałby pomoc.

Zdyszana zeszłam na dół po ostatnią walizkę, tę, którą również pakowałam jako ostatnią i dostrzegłam, że za zgrabnym wozem Cherry, zaparkował jakiś luksusowy samochód. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że pomiędzy nimi były zaledwie milimetry odległości. Owszem, byłam szczupła, ale za żadne skarby nie byłabym w stanie się tam wcisnąć i otworzyć bagażnika.

– Cholerny snob – zawarczałam. – Ma furę za kilka baniek i myśli, że jest panem świata.

Oparłam łokcie o dach samochodu przyjaciółki i schowałam twarz w dłoniach, żeby nie popłakać się ze złości.

– Dziesięć. – Usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam jakiegoś ważniaka w garniturze. Młodego. Przystojnego. Tylko tyle mój mózg, który momentalnie skurczył się do wielkości orzeszka, był w stanie zarejestrować.

– S-słucham? – wybełkotałam.

Chryste, jeszcze brakuje, żeby pociekła ci ślinka na jego widok!

– Dziesięć baniek – zawarczał i wcisnął guzik na błyszczącym, złotym pilocie.

Czarny wóz wydał z siebie krótki dźwięk, a jego światła zamrugały, jakby miały ze mnie niezły ubaw.

– Chyba nie rozumiem – bąknęłam i zmrużyłam oczy.

Gość zdecydowanie miał nieprzyjazny wyraz twarzy. Pomiędzy jego ciemnymi brwiami pojawiła się lwia zmarszczka, co świadczyło o tym, że rzeczywiście był bucem i gniewny wyraz twarzy towarzyszył mu często.

– Kosztował dziesięć baniek – zamruczał i uniósł kpiąco brew. – Ale rzeczywiście, masz prawo nie rozumieć i nie wiedzieć ile to jest. – Rzucił okiem na niebieski samochód Cherry, a później zlustrował mnie od góry do dołu.

Z pewnością wyglądałam groteskowo, stojąc w rozwleczonym dresie i wgapiając się w jego nieprzyjazną, cholera, wciąż przystojną twarz, ale nie byłam w stanie wysilić się na jakąś ciętą ripostę. Zwyczajnie zaniemówiłam.

Jego chytre, piwne oczy wwiercały się gdzieś w okolicę mojego czoła, a wyraźnie zarysowana szczęka pracowała nieznacznie, jakby powstrzymywał się przed przegryzieniem mi tętnicy.

– To, ile kosztował, nie ma wielkiego znaczenia, kiedy parkujesz jak idiota. – Mój rozum jednak postanowił powrócić. Albo opuścić mnie całkowicie.

– Nazwałaś mnie idiotą? – zawarczał i podszedł do mnie tak blisko, że musiałam zadrzeć głowę, by na niego spojrzeć.

– Tak, a bo co? – pozostałam niewzruszona, choć jego zapach zaczynał opanowywać moje zmysły, jakbym wpadła w objęcia skoncentrowanego testosteronu.

Popatrzył na mnie z góry, jakbym była robakiem, którego pragnął wdepnąć w dziurawy chodnik. Z tej odległości wyglądał jeszcze lepiej. Opanuj się! Aż chciało się wyciągnąć rękę, żeby pogładzić zarost na jego brodzie i zgarnąć z czoła opadający na nie kosmyk. Albo zatopić palce w jego czuprynie. Opamiętaj się, Nat!!! Dotknąć jego zaciśniętych ust... Posmakować... Nathalie, mózg! Używaj mózgu!

– Już nie jesteś taka pyskata? – mruknął. – Uważaj na to, co mówisz. Nie każdy może okazać się dżentelmenem, słysząc obelgi kierowane w jego stronę.

– Dżentelmenem? – prychnęłam i odsunęłam się w bok, żeby rzeczywiście mi nie przyłożył. – Koło dżentelmena nawet nie stałeś – dodałam jadowicie i umknęłam do kamienicy z postanowieniem, że poczekam aż ten diabelnie przystojny arogant odjedzie.

Jak wiecie, książka miała być wydana, ale cóż...
Dzięki temu możecie cieszyć się tą historią tutaj. Nie planuję jej już wydawać, bo chyba się zraziłam.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz