Rozdział 11

4.3K 343 22
                                    

Nathalie

Spakowałam tylko absolutne minimum, które było mi potrzebne, żeby przetrwać dwa miesiące piekła. Oprócz ubrań, przyborów kosmetycznych wzięłam sporo książek, żeby mieć zajęcie, kiedy będę siedziała w sypialni, którą mi przydzieli. Nie miałam zamiaru przebywać w częściach wspólnych więcej, niż wymagałaby tego sytuacja.

Kolejny raz ostateczną decyzję podjęłam pod namową Cherry. Kiedy Vincent wyszedł z naszego mieszkania, mijając się z nią w drzwiach, wpadła w jakiś amok. Najchętniej pobiegłaby za nim, żeby zabrał mnie od razu.

Teraz siedziałam w jego ogromnym salonie, opatulona w koc, ponieważ wciąż miałam wysoką gorączkę i obserwowałam, jak wnosił ostatnie pudło z moimi książkami. Co prawda nie potrzebowałam ich aż tylu, ale liczyłam, że nie będzie nikogo wynajmował, tylko sam nosił wszystkie bagaże. Na szczęście się nie pomyliłam.

Rzucił karton na podłogę i zgromił mnie wzrokiem.

– Ostrożnie! Bo je zniszczysz!

– Wiem, że zrobiłaś to celowo – wysyczał.

– Nie dramatyzuj – prychnęłam i przewróciłam teatralnie oczami. – Sam tego chciałeś.

– Nie chciałem. Nigdy nie chciałem mieszkać z żadną babą, a już tym bardziej z tak żmijowatą jak ty! – zawarczał, a mi, nie wiedzieć dlaczego, zrobiło się przykro.

Chyba nienawidził mnie z taką samą siłą, jak ja jego...

– Chodź – mruknął. – Pokażę ci twój pokój.

Nie zrzucając z siebie koca, poczłapałam za nim. Wkrótce wprowadzał mnie do przestronnej sypialni w czarno białych barwach. Pod jedną ze ścian stało ogromne łóżko z czarną ramą i białą pościelą. Po przeciwnej stronie stała toaletka i komoda, a po obu ich stronach mieściły się drzwi.

– Tu jest łazienka. – Otworzył jedne z nich. – A tam. – Wskazał na drugie drzwi. – Garderoba. Rozgość się. Jak będziesz chciała, to wstawię ci tu regał, żebyś mogła rozłożyć swoje książki.

– Nie trzeba – bąknęłam.

– Gdyby był jakiś problem, to po prostu mów. – Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.

– Jasne.

– Słuchaj, wiem, że nie jest ci to na rękę. Łączy nas wyłącznie biznes, układ. Po prostu poudawaj czasem, że mnie lubisz. Nie wchodzimy sobie w drogę, ty robisz, co chcesz i ja również. Jeśli dziadek przyjedzie niespodziewanie, a mnie nie będzie, to udawaj, że wiesz gdzie pojechałem i wysyłaj mi wiadomość, żeby nasze wersje się pokrywały. W drugą stronę będę robił to samo.

– Nienawidzę kłamać – westchnęłam.

– Ale całkiem nieźle ci to wychodzi – burknął. – Jeśli będziesz chciała zaprosić przyjaciółkę, nie widzę problemu, nie musisz mnie uprzedzać.

– Może wypisz jakiś regulamin, który sobie powieszę na ścianie? Nakazy, zakazy i łaska pana na to, żeby odwiedziła mnie jedyna bliska osoba. Przecież to więzienie! – jęknęłam.

– To jest biznes, mała. Dostaniesz kartę, z której będziesz mogła korzystać do woli. Nie ma limitu.

– Ile razy mam mówić, że nie chcę twoich pieniędzy? – zawarczałam.

– A jednak z jakiegoś powodu tu jesteś – prychnął i wyszedł, ale już po chwili się cofnął i wyjął coś z kieszeni. – Klucze od wozu i od apartamentu. Parking podziemny, stanowisko C34. – Wcisnął mi w rękę pęk kluczy i spojrzał w oczy. – Masz zimne dłonie. Weź leki i połóż się do łóżka. Ja muszę wyjść coś załatwić.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz