Rozdział 7

4.4K 338 22
                                    

Vincent

Godzina zero. Ostateczny krok ku przejęciu firmy.

Zdecydowanie zbyt często stałem przed jej kamienicą i czekałem, aż się z niej wyłoni. Zerknąłem nerwowo na zegarek. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, ale stresowałem się, jak gówniarz przed balem maturalnym, po którym ma zaliczyć. Z tą różnicą, że tej panienki nie planowałem zaliczyć, tylko wykorzystać do swoich celów. Krótkie przedstawienie i będzie po sprawie.

Obserwowałem czubki swoich butów, kiedy usłyszałem stukot obcasów. Niespiesznie podniosłem głowę i natychmiast opadła mi szczęka. Powstrzymałem się przed przetarciem oczu ze zdziwienia. Chyba tylko blond włosy świadczyły o tym, że to była ta sama dziewczyna.

Szła w moim kierunku pewnym krokiem, kołysząc uwodzicielsko biodrami. Miała na sobie opiętą, ale elegancką i absolutnie niewulgarną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Do tego czarne, wysokie szpilki i jakąś narzutkę, kryjącą najpewniej jej obnażone ramiona. Włosy miała rozpuszczone, pofalowane. I miała makijaż! Delikatny, ale jednak mocniejszy niż zwykle.

Kiedy stanęła przede mną i zadarła wysoko głowę, w moje zmysły uderzył jej świeży, kwiatowy zapach. Zamrugałem kilkukrotnie, a ona uśmiechnęła się i uniosła brew.

– Gotowa? – bąknąłem, całkowicie zbity z tropu.

– Ani trochę. To będzie katastrofa.

– Jestem pewien, że będzie... idealnie – mruknąłem i jeszcze raz powiodłem wzrokiem po jej zgrabnym ciele.

Otworzyłem drzwi i pomogłem jej wsiąść, ale nie od razu zająłem miejsce za kierownicą. Potrzebowałem chwili, żeby wziąć oddech. Martwiłem się, że dziadek mnie przejrzy, jeśli zobaczy zbyt skromną jak na mnie dziewczynę, ale to... To, co zrobiła, jak wyglądała, całkowicie pozbawiło mnie obaw.

– Jeden obiad – powiedziałem do siebie i w końcu wsiadłem do samochodu.

Cholera, a może rzeczywiście powinienem kupić jej jakieś kwiaty?
Spojrzała na mnie spod ciemnych rzęs, a kącik jej pełnych ust uniósł się nieco.

– To zaczynamy to przedstawienie – powiedziała drżącym głosem i odwróciła wzrok w stronę przedniej szyby.

– Za kilka godzin będzie po wszystkim.

Kiedy to powiedziałem, w gruncie rzeczy nie czułem ulgi, za to ona sprawiała wrażenie usatysfakcjonowanej, że za moment będzie miała z głowy ten układ.

Podczas trasy na przedmieścia, gdzie mieszkał dziadek, jeszcze raz przećwiczyliśmy wszystkie kwestie, które mogły zostać poruszone podczas wizyty u niego. Jak próba przed spektaklem. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nie było żadnego szczegółu, który mógłby nas zdradzić.

– Mam nadzieję, że cię polubi – zagadnąłem, kiedy zatrzymałem się przed posiadłością dziadka.

– Jeśli nie jest nadętym bucem, jak jego wnuk, to z pewnością się z nim dogadam – odparła ze słodkim uśmiechem.

Mała, jadowita żmija.

Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, kiedy frontowe drzwi się otworzyły i stanął w nich dziadek z szerokim uśmiechem. Moje usta również rozszerzyły się w uśmiechu. Nathalie zerknęła w jego stronę i po chwili zgromiła mnie wzrokiem.

– Dziadek na łożu śmierci? – zawarczała. – Przecież on trzyma się lepiej od ciebie.

– Cel uświęca środki. – Wyszczerzyłem się i pochyliłem do niej. – Akcja, mała – szepnąłem i musnąłem jej policzek. Zadrżała, ale nie zaprotestowała.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz