Rozdział 1

5.4K 371 38
                                    

Vincent
Miesiąc później

Pewnym, prężnym krokiem wchodziłem do gabinetu dziadka. Wiedziałem, w jakim celu mnie wezwał, a nasze spotkanie było tylko i wyłącznie formalnością. Wkrótce zostanę prezesem całej spółki, a nie będę wyłącznie głupim menadżerem sieci.

Zapukałem do drzwi, wiedząc, że dziadek ponad wszystko cenił sobie dobre wychowanie i nienaganne maniery. Kiedy usłyszałem ze środka tubalne „proszę”, przekroczyłem próg i uśmiechnąłem się szczerze na widok staruszka.

– Siadaj, Vincencie. – Wskazał na fotel naprzeciwko siebie.

Musiałem przyznać, że pomimo sędziwego wieku, wciąż prezentował się świetnie. To dawało nadzieję, że i ja zestarzeję się w atrakcyjny sposób. Zestarzeję?!

Zająłem wskazane miejsce i spojrzałem na niego wyczekująco.

– Jak wiesz – zaczął, przyglądając mi się znad okularów. – wybieram się na emeryturę. Nieco szybciej niż początkowo planowałem...

– Szybciej? – zdziwiłem się.

– Tak się składa, Vincencie, że... – Chrząknął. – Wyjeżdżam za dwa miesiące i chciałbym do tego czasu załatwić sprawę naszej sieci.

– Jasne – Wyszczerzyłem się, a w myślach zatarłem chciwie ręce.

– Jesteś moim wnukiem, wychowałem cię po śmierci twoich rodziców, ale...

Nie podoba mi się to „ale”...

– Ale? – Uniosłem brwi i pochyliłem się ponad biurkiem.

– Wiesz, jak bardzo cenię sobie więzi rodzinne, twoją babcię kochałem nad życie. – Wzniósł oczy ku niebu, jakby ją tam widział. – Oprócz ciebie jest jeszcze Martin, który co prawda ma już swój dobrze prosperujący biznes, żonę i dziecko, a ty... Ty...

– O co chodzi, dziadku? – Starałem się ukryć napięcie, które mnie trawiło. – Chcesz oddać firmę Martinowi?

– Ma ustabilizowaną sytuację życiową, jest poukładany i...

– Naprawdę?! – uniosłem głos i poderwałem się na nogi.

– Siadaj! – ryknął staruszek, a ja posłusznie klapnąłem na miejsce.

– Przepraszam – bąknąłem.

Dziadek nienawidził sprzeciwu, a kiedy na szali stała moja pozycja w tej firmie, musiałem zachować spokój i pokorę.

– Gdybyś miał chociaż dziewczynę, jakieś plany na życie rodzinne... Wówczas nie miałbym takich dylematów. Jestem już stary, niedługo pewnie umrę, a nie doczekałem się jeszcze... – Znów spojrzał na mnie ponad okularami. – No, chyba że masz jakąś damę u swego boku, ale ją ukrywasz? – Uniósł krzaczaste, siwe brwi.

Bingo! Moja ostatnia deska ratunku.

– Właściwie to... Nie chciałem zapeszać, dlatego jeszcze nic nie mówiłem. Chciałem wpaść z nią do ciebie na obiad za dwa tygodnie – kłamałem jak z nut.

– Obiad, powiadasz?

– Tak – odrzekłem twardo.

– Czyli to coś poważnego – zamyślił się. – Nigdy nie przyprowadziłeś żadnej dziewczyny do mojego domu. – Spojrzał na mnie podejrzliwie.

Znałem te jego psychologiczne sztuczki, stosował je na mnie od prawie dwudziestu lat. Przez ten czas zdążyłem nauczyć się ich na pamięć i kłamać bez mrugnięcia okiem tak, że wierzył w każde moje słowo.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz