Rozdział 29

4.2K 326 20
                                    

Vincent

Pakowałem do bagażnika ostatnie torby, a Nathalie rozglądała się po domu, w poszukiwaniu wszystkiego, co mogłaby jeszcze zabrać. Spędziliśmy w tym miejscu kolejne dwa tygodnie; musiałem mieć pewność, że będzie czuła się wystarczająco dobrze, żeby wytrzymać kilkugodzinną podróż. Zaplanowałem kilka przystanków po drodze, ale zdawałem sobie sprawę, że mimo wszystko dla jej organizmu może to być obciążenie.

W końcu wyłoniła się z domu, i jak mogłem się spodziewać, w rękach trzymała ogromny karton.

– Natychmiast to postaw! – ryknąłem.
Posłusznie odstawiła pudło, ale nie podarowała sobie przepełnionego irytacją jęknięcia. Jej upór, by radzić sobie ze wszystkim samodzielnie bywał uroczy, ale częściej mnie wkurwiał. Wciąż się o nią bałem. Jej serce było dla mnie wszystkim. Dosłownie i w przenośni.

– Jesteś upierdliwy – zawarczała i stanęła przy drzwiach od strony pasażera, z założonymi rękami na piersi.

– Wsiadaj, mała marudo. – Otworzyłem przed nią drzwi, a ona rzucając mi mordercze spojrzenie zajęła miejsce.

Wróciłem po karton, który zostawiła na werandzie. Otworzyłem go i zobaczyłem, że był wypełniony po brzegi książkami. Spojrzałem na nią karcąco. Nie dlatego, że brała kolejne zbieracze kurzu do mojego apartamentu, a dlatego, że to cholerstwo było ciężkie.

Wpakowałem pudło do bagażnika i wsiadłem za kierownicę. Od razu wsunąłem smartfon w uchwyt i uruchomiłem silnik. Wtedy ona wyciągnęła dłoń do lusterka, na którym zawiesiłem perłę z wozu, którym wcześniej jeździła ona.

– Twoja – powiedziałem, kiedy gładziła wisiorek.

– Zawsze mnie zachwycała. – Uśmiechnęła się.

– Mnie też – mruknąłem i pochyliłem się do niej. – Zawsze mnie zachwycasz, perełko. – Złożyłem pocałunek na jej ustach, a ona oplotła mój kark dłońmi i zatrzymała. Pogłębiła pieszczotę, całowała mnie z pasją, jakby była stęskniona, pomimo tego, że spędziliśmy ze sobą wiele dni i nocy. Gdy oderwała ode mnie swoje miękkie usta, wyszeptała:

– Wracajmy do domu. Stęskniłam się za dziadkiem.

– No tak – zaśmiałem się. – To jego serce zdobyłaś najpierw.

– To prawda. Poza tym, gdyby nie on, to nigdy nie zdobyłabym twojego. Powinien zostać wykwalifikowaną swatką.

– Zdajesz sobie sprawę, że wiedział o naszych kłamstwach od początku? – zapytałem z uniesioną brwią i w końcu ruszyłem w kierunku leśnej drogi, prowadzącej do małego centrum.

– Tak, rozmawiałam z nim zanim trafiłam do szpitala – przyznała. – On... On wtedy mi powiedział, że naprawdę mnie kochasz, a ja mu nie uwierzyłam – dodała cicho i spuściła głowę.

– Ważne, że teraz już jest wszystko jasne. – Położyłem dłoń na jej udzie i zatoczyłem kółko kciukiem. – Kocham cię.

– I ja ciebie kocham. – Jej twarz się rozpromieniła.

Mógłbym patrzeć na jej słodką buzię bez końca. Przez czas, który spędziliśmy w jej rodzinnym domu, nabrała nieco kolorów, korzystała ze słońca, maksymalnie odpoczywała i grzecznie zjadała wszystko, co jej serwowałem.

Sprawiła, że się zmieniłem. Nigdy dotąd nie odczuwałem potrzeby, żeby kimkolwiek się opiekować. Dotychczas myślałem wyłącznie o swoich potrzebach, a ona skutecznie wykrzesała ze mnie dobro.
Już po godzinie zaczęła się wiercić i ciężko wzdychać. Wyraźnie coś ją dręczyło.

– W porządku? – zapytałem, patrząc na nią z boku.

– Czuję jakiś dziwny niepokój. Na pewno zamknęłam drzwi na klucz?

– Tak, sprawdziłem.

– Wzięliśmy wszystko? Może zostawiłam jakieś jedzenie i się zepsuje – zamartwiała się. – Kłódka na bramie do warsztatu...

– Zamknięta. Klucze są w schowku – przerwałem jej. – O co chodzi? Nie chcesz wracać?

– Nie, nie o to chodzi – westchnęła. – Martwię się. – Rozłożyła ręce.

– Słucham. Co cię martwi, zaraz rozwiejemy twoje obawy. – Sunąłem dłonią po jej szczupłym udzie.

– Chciałabym wrócić do pracy, zająć się czymś. Zaczynam świrować od ciągłego siedzenia na tyłku – westchnęła ciężko. – Bezczynność mnie męczy.

– Chcesz wrócić do kawiarni? – zdziwiłem się. – Chyba trochę za wcześnie.

– A co innego miałabym robić? Przecież tam właśnie pracowałam. Czuję się dobrze. – Wzruszyła ramionami.

– Nie sądzisz, że to będzie kiepsko wyglądać, kiedy narzeczona prezesa stanie za ladą i będzie parzyć kawę?

– Nie jesteś prezesem, a ja nie jestem twoją narzeczoną. – Posłała mi pobłażliwe spojrzenie. – Jestem zaledwie twoją dziewczyną, a ty jesteś menadżerem sieci.

– Doprawdy? – Wyszczerzyłem się. – Trzeba naprawić te nieścisłości. Prezesurę już mam, więc jeszcze tylko zaręczyny i będzie komplet.

– Nie zmieniaj tematu – syknęła. – Wiem, że zrobisz wszystko, żebym nie pracowała. Jeśli będziesz mi utrudniał, to znajdę coś innego – naburmuszyła się.

– Oczywiście, że znajdziesz. Myślę, że mogłabyś na przykład otworzyć księgarnię. Nawet mam do tego odpowiedni lokal. Kawa i książki, tak to szło? Idealne połączenie.

– Mógłbyś przestać kpić z mojej pasji? – mówiła z coraz większą złością.

– Tak się składa, perełko, że mówię całkiem poważnie. Rozmawiałem już z dziadkiem na ten temat. Jest zachwycony. Jego ulubiona kawiarnia zyskałaby najlepszą na świecie szefową i nowe życie.

– Żartujesz – burknęła, ale na jej twarzy pojawiło się zwątpienie.

– Nie, nie żartuję.

– Ale ja nie mam pie...

– Ja mam, a to znaczy, że ty również masz – nie dałem jej dokończyć. W tej samej chwili auto wypełniło się mechanicznym głosem, informującym o połączeniu od Martina. – Wrócimy do tego za chwilę – rzuciłem i dotknąłem panelu, żeby odebrać.

– Jesteśmy w trasie i jesteś na głośnomówiącym, więc z łaski swojej nie klnij przy damie.

– Dziadek jest w szpitalu – poinformował mnie strapionym głosem.

– Co?! Co się stało?! – krzyknąłem.
Zerknąłem na Nathalie. Natychmiastowo zbladła, a jej ręce i kolana zaczęły drżeć. Po jej policzkach popłynęły łzy.

– On chorował i... Ukrył to przed wszystkimi... Jest w ciężkim stanie, ale jest przytomny. Chce was widzieć, więc... Pospieszcie się, bo zdaje się... – urwał, żeby zaczerpnąć powietrza. – On czeka tylko na was.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz