Epilog

6.2K 483 103
                                    

Nathalie
Pięć lat później

Wszystkie plany, jakie poczyniliśmy, ziściły się. Vincent spełniał się jako prezes Jennings&Coffe, a ja zajęłam się tym, czym zawsze pragnęłam – otworzyłam księgarnię, w której rzecz jasna oprócz książek serwowana była też kawa. Jednak przede wszystkim spełnialiśmy się w tej najważniejszej roli – stworzyliśmy rodzinę.

Mężczyzna, który zdobył mnie za pomocą niedorzecznej umowy, stał się najlepszym na świecie ojcem i wyjątkowym mężem.

– Tony! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie skakał z tego pomostu?! – ryczał Vincent, stojąc przy brzegu. – Chryste, szkoda, że wraz z imieniem nie odziedziczył też opanowania dziadka. To jest wcielony diabeł – zwrócił się do mnie.

– A jaki ty byłeś w jego wieku? – zapytałam z uśmiechem.

– Byłem potworem – jęknął.

– Zatem wdał się w ciebie – zaśmiałam się. – Idź do niego, bo zdaje się, że bierze kolejny rozbieg.

Westchnął ciężko i ruszył w kierunku naszego syna. Złapał go w połowie drogi do krawędzi pomostu. Anthony Jennings, mała kopia ojca. I pradziadka. Niepokorny, uparty, przebiegły czterolatek, który niczego się nie boi.

– Ale taaaaaatoooooo! – dobiegł mnie zbuntowany krzyk chłopca. – Ja chcę!

– Nie zawsze można mieć to, czego by się chciało – rzekł Vincent surowym tonem i posadził syna na kocu, na którym siedziałam. Owinął go szczelnie ręcznikiem i zaczął osuszać.

– Zgadza się – przyznałam z psotnym uśmiechem. – Zwykle otrzymuje się to, czego w ogóle się nie chce, bo nie jest w naszym typie.

– Będziesz mi to wypominać do końca życia? – mruknął Vince i opadł na miejsce obok mnie. Anthony zajął się wyjadaniem przekąsek z koszyka, więc już nawet nie zwracał na nas uwagi. – Jak się czuje nasza księżniczka? – Pogładził mój spory brzuch.

– Jakby zaraz miała przyjść na świat.

– Nawet tak nie żartuj. Poród ma się odbyć w Nowym Jorku, nienawidzę tutejszego szpitala.

– Mamo? A co to znaczy, nie w moim typie? – Niespodziewanie wtrącił Tony.

– To znaczy, że na początku wydaje ci się, że czegoś nie lubisz, a później okazuje się być najlepszym, co spotyka cię w życiu – odpowiedział mu Vincent i opadł na plecy.

– To tak, jak nie lubiłeś mamy, a teraz ją kochasz? – dopytywał chłopiec.

– Dokładnie tak, synu. Ale to ona nie lubiła mnie bardziej – zaśmiał się i zagarnął Anthonego ramieniem.

– Zgadza się – potwierdziłam. – Ciebie nie dało się lubić, snobie.

Oparłam się o poduszki, które Vincent przyniósł mi z domu i zamknęłam oczy. Pod powiekami malował mi się obraz dziadka. Przebiegłego staruszka, który miał dla nas plan. Człowieka, który miał niebywałą zdolność łączenia ludzi. Przez wszystkie lata tęsknota za nim nie zelżała, czasem czułam wyrzuty sumienia, ponieważ brakowało mi go bardziej niż rodziców.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk silnika, a to oznaczało, że przyjechał Miles. Odkąd rozpadło się jego małżeństwo, był u nas częstym gościem. Vincent wciąż patrzył na niego nieufnie, ponieważ uważał, że teraz, kiedy mój przyjaciel jest wolny, stanowi zagrożenie dla naszego małżeństwa. Nie potrafił zrozumieć, że z tym człowiekiem łączyła mnie wyłącznie przyjaźń i przeszłość.

Nagle usłyszeliśmy kolejny ryk silnika. Zdawało się, że postanowiło odwiedzić nas więcej osób. Wstałam powoli z ziemi i odwróciłam się w stronę domu. Kiedy dostrzegłam wysiadającą z wozu Cherry, uśmiechnęłam się szeroko.

– Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnęła w stronę Milesa, który również opuścił swój wóz. – Myślisz, że masz większe auto i jesteś panem świata?! – ryknęła i podeszła do niego energicznie gestykulując rękami.

Spojrzeliśmy po sobie z Vincentem i wybuchnęliśmy śmiechem. To z pewnością był początek burzliwej znajomości...

KONIEC

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz