Rozdział 28

4.4K 330 14
                                    

Nathalie

Moja obecność w Silver Creek nie wzbudziła aż takiego zainteresowania, jak to, kto mi towarzyszył. Pomimo tego, że do centrum mieliśmy parę kilometrów drogą przez las, spekulacje na temat Vincenta docierały do mnie w mgnieniu oka. Nagle dawne koleżanki przypomniały sobie o moim istnieniu, a koledzy zaczęli oferować pomoc w najróżniejszych dziedzinach. Każdy pragnął dowiedzieć się, kim jest bogacz, którego uwięziłam w wiejskim domu nad rzeką.

Siedziałam na werandzie, kiedy mój mężczyzna parkował przed domem. Musiałam przyznać, że wziął sobie za punkt honoru, żeby doprowadzić okolice do porządku. Całkiem na poważnie potraktował ten temat i postanowił wyposażyć się w odpowiedni sprzęt. Niestety, kosiarka, która stała w warsztacie taty, lata świetności miała już dawno za sobą.

– Jak się czujesz, perełko? – zapytał, kiedy wysiadł z wozu i otworzył bagażnik.

To pytanie padało z jego ust z taką częstotliwością, że zaczynało mnie irytować. Z drugiej strony, to było wspaniałe, jak się o mnie troszczył. Spełniał swoją obietnicę i opiekował się mną najlepiej jak potrafił. Od samego początku, nawet kiedy teoretycznie się nienawidziliśmy, otaczał mnie opieką. Czułam się czasem, jak chodzące nieszczęście, które potrzebuje męskiego ramienia, żeby przetrwać.

Było w tym ziarno prawdy, ponieważ potrzebowałam go do życia, jak powietrza. Bez niego rzeczywiście umierałam. Bez niego chciałam umrzeć.

– Teraz doskonale. – Uśmiechnęłam się i wstałam z fotela, który dla mnie wystawił, żeby było mi wygodnie.

– A wcześniej było źle? – Uniósł podejrzliwie brew.

– Mhm – mruknęłam, zbliżając się do niego. – Brakowało mi powietrza.

– Co? – jęknął. Natychmiast złapał mnie za ramiona i spojrzał ze zmartwieniem.

– Ciebie mi brakowało – sprostowałam. – Nie panikuj.

– Mówiłem już, że mnie wykończysz? – zapytał i zamknął mnie pomiędzy swoimi ramionami. Oparł brodę na czubku mojej głowy i westchnął ciężko. – Nie strasz mnie więcej.

– Bierzesz wszystko zbyt poważnie, Vincent. Wyluzuj trochę. Nic mi nie jest, odpoczywam, biorę leki, jem zdrowo. Wszystko jest w porządku – zapewniłam.

Odsunął mnie na długość ramienia i spojrzał ciepło.

– Spadaj na swój fotel, biorę się za tę dżunglę. – Wyszczerzył się. – Kupiłem kosę spalinową, bo zwykła kosiarka by nie dała rady.

– Jesteś pewien, że się na tym znasz? Ja naprawdę mogę poprosić kogoś...

– Zaraz cię zaknebluję i zwiążę.
Zagryzłam dolną wargę i posłałam mu lubieżne spojrzenie. Kiedy to zauważył, chciał mnie złapać, ale zdążyłam mu umknąć i usadowiłam się w fotelu.

– Pokaż jaki jesteś męski – rzuciłam mu wyzwanie.

– Policzę się z tobą, jak tylko dojdziesz do siebie – zawarczał i zdjął koszulkę.

Wyjął z bagażnika kosę i kanister z paliwem. Byłam pewna, że tak przyziemna czynność go pokona. Wciąż nie wierzyłam, że kiedykolwiek to robił. Vincent był mężczyzną, który pasował wyłącznie do biurka. Już samo to, że chodził w sportowych szortach i bez koszulki, gryzło się z jego codziennym wizerunkiem.

– Chyba powinnam przygotować sobie popcorn, żeby obejrzeć ten spektakl. Ważniak z krawatem bawi się w wieśniaka – drażniłam się z nim.

– Kobieto małej wiary. Nie urodziłem się w białej koszuli – prychnął i przełożył pas przez ramię, po czym ruszył na skraj działki.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz