Rozdział 30

4.1K 343 18
                                    

Nathalie

Po szaleńczej jeździe, którą pokonaliśmy w ciszy, przerywanej moim niekontrolowanym szlochem, dotarliśmy do szpitala, w którym leżał dziadek. Byłam wyczerpana, tak samo jak Vincent, ale nie mogliśmy poddać się zmęczeniu. Teraz priorytetem był człowiek, który stanowił filar tej rodziny.

Długi korytarz pokonywałam na drżących nogach i tylko silne ramię Vincenta chroniło mnie przed upadkiem. Początkowo upierał się, żebym nie wchodziła na oddział, ale w końcu uległ. Po drodze rozmawiał z jakimś mężczyzną w kitlu, ale byłam tak rozbita, że nawet nie rejestrowałam słów, które wypowiadali.

Nikt nawet nie próbował nas zatrzymywać, a to mogło oznaczać, że personel medyczny doskonale wiedział, że przyjechaliśmy najprawdopodobniej się pożegnać. Na samą myśl o tym, na mojej szyi zaciskała się niewidzialna, raniąca i dusząca mnie pętla.

– Kochanie, musisz się uspokoić – szepnął Vince, kiedy stanęliśmy przed szklanymi drzwiami. – Nie chcę stracić też ciebie.

– Nie mów tak, jakby już go nie było – jęknęłam. – On żyje! Przecież... Przecież... Musi przeżyć! Podejmie leczenie, poszukamy najlepszych leka...

– Perełko – przerwał mi i zamknął w ramionach. – Rozmawiałem z lekarzem, dziadek od roku wie, że... Że nie ma szans na wyleczenie – głos mu się łamał. – W ostatnim czasie musiał się gorzej czuć, dlatego naciskał na mnie, żebym...

– Żebyś ustabilizował swoje życie – dokończyłam za niego.

– Tak. Myślę, że czekał tylko na to – stwierdził z brutalną szczerością, a ja ponownie nie wytrzymałam i zaczęłam płakać.

Cierpliwie czekał, aż opanuję emocje, upewniając się, czy mój stan się nie pogarszał. Kiedy już udało mi się względnie uspokoić, weszliśmy do środka. Dziadek leżał w ogromnym szpitalnym łóżku, całkowicie odmiennym od tego, w którym leżałam ja. Miał zamknięte oczy, ale jakby wiedziony szóstym zmysłem, natychmiast je otworzył.

Miałam wrażenie, że przez ten czas, kiedy go nie widziałam, schudł przynajmniej o połowę. Jego cera, dotąd promienna, stała się szara, pod oczami malowały się fioletowe cienie. Nie wiedzieć dlaczego, na myśl przyszło mi wspomnienie, jak Vincent próbował nakłonić mnie do wejścia w układ. Mówił wówczas, że dziadek umiera, a teraz to wszystko okazało się być bezlitosną prawdą.

– Moje dzieci – sapnął ledwie słyszalnie i wyciągnął do nas pomarszczone, drżące ręce.

Ujęliśmy je w tym samym momencie. Przełknęłam palącą gulę w gardle i ostrożnie przytuliłam staruszka.

– Dziadku... – szepnęłam, nie potrafiąc zebrać myśli. Chciałabym mu tyle powiedzieć.

– Tylko nie płacz, nasza perełko – zaśmiał się słabo. – Moja misja została wykonana. Jesteście, kochacie się, będziecie mieli dziecko... – przerwał mu atak kaszlu. Odsunęłam się, żeby nie odbierać mu powietrza.

Vincent był pozornie opanowany, ale widziałam, że z trudem powstrzymywał łzy. Kiedy dziadek przestał się krztusić, również go objął, ale nic nie mówił. Słuchał szeptów starszego mężczyzny i potakiwał skinieniami głowy. Nie słyszałam, co mówił dziadek, ale dopiero dotarło do mnie, co powiedział, kiedy to ja go tuliłam. Dziecko?

– Dość tych smutków – zawarczał w końcu. – Wracajcie do domu.

– Nie – powiedzieliśmy jednocześnie, a staruszek przewrócił oczami.

– Nie miałem wątpliwości, że jesteście idealnie dobrani, ale nie sądziłem, że oboje jesteście tak samo uparci – żartował. – Zmiatać stąd. – Machnął ręką, jakby przepędzał upierdliwe muchy. – Ty – wskazał na Vincenta. – wiesz, co masz robić – mówił twardym, władczym tonem. – A ty, moja ukochana perełko – Wyciągnął do mnie rękę. Natychmiast podeszłam i znów go przytuliłam. – dbaj o siebie, nasz skarbie, teraz musisz podwójnie.

– Ale...

– Jesteś w ciąży. Wiem, co mówię – wyszeptał i pocałował mnie w policzek.

***

Po długiej walce na argumenty ulegliśmy i zostawiliśmy dziadka w spokoju. Wycieńczeni wróciliśmy do apartamentu Vincenta. Nie wyjmowaliśmy nawet bagaży z auta. Towarzyszyła nam cisza, jakbyśmy już pogrążyli się w żałobie, lecz we mnie wciąż tliła się nadzieja, że zdarzy się cud. Nie mieściło mi się w głowie, że mężczyzna, którego poznałam dwa miesiące wcześniej, który był w pełni sił, miałby teraz nas opuścić.

Wciąż miałam nadzieję, że zaśmieje się i powie, że to tylko nieśmieszny żart i że nic mu nie jest. Niestety, realia były bezlitosne.
Usiadłam w rogu kanapy, a Vince od razu okrył mnie szczelnie kocem.

– Przygotuję ci kąpiel – szepnął i musnął moją skroń.

– Weźmy razem prysznic – bąknęłam. – Jesteś zmęczony, nie chcę, żebyś mi usługiwał.

– Na tym polega miłość, perełko.

– Na skrajnym wyczerpaniu? – prychnęłam i się podniosłam.

– Na służeniu osobie, którą się kocha – odparł poważnie. Wyczułam w tych słowach naukę dziadka.

– Wobec tego służmy sobie wzajemnie, Vincent. – Stanęłam na palcach, żeby go pocałować. Wziął moją twarz pomiędzy dłonie i złożył kilka pocałunków na moich ustach, policzkach i powiekach.

Wzięliśmy wspólną kąpiel, okraszoną namiętnością. Kochaliśmy się powoli, ale było w tym coś więcej. Szukaliśmy ukojenia. Nie żądzy, a bólu, który w nas kiełkował, i który spodziewaliśmy się, że wkrótce uderzy w nas z pełną mocą.

Baliśmy się nieuniknionego. Żadne z nas nie myślało o śnie. Czuwaliśmy. Zamówiliśmy kolację, choć nie byliśmy w stanie nic przełknąć. Siedzieliśmy na kanapie, przytuleni do siebie, ale nie rozmawialiśmy. Żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego, co czuliśmy.

Nie rozumiałam, dlaczego szczęście zawsze musiało być okraszone cierpieniem. Odzyskaliśmy siebie, a mieliśmy stracić człowieka, który nas połączył. Spoiwo, ukochanego dziadka, którego chcieliśmy przechytrzyć, a który okazał się być bardziej przebiegły od nas.

– Zrobię nam kakao – zaproponowałam i poszłam do kuchni.

Czułam, jakby nie minął nawet dzień odkąd opuściłam mieszkanie Vincenta. Jakby nasze rozstanie w ogóle nie miało miejsca. Wyjęłam z lodówki karton mleka, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Vincent stanął za mną i wysunął mleko z mojej ręki.

– Nauczysz mnie? – zapytał szeptem.

– Robić kakao? – Spojrzałam na niego przez ramię.

– Mhm – mruknął i pochylił się. Oparł brodę na moim ramieniu i zamknął oczy. – Dziadek twierdzi, że jesteś w ciąży, więc muszę nauczyć się robić takie rzeczy.

– Nie ma możliwości, żebym była w ciąży, Vincent. Biorę mnóstwo leków i pigu... Cholera. – Natychmiast zrobiło mi się gorąco. Odkąd trafiłam do szpitala i zaczęli faszerować mnie wszystkimi możliwymi lekami na wzmocnienie, całkowicie wyparłam z pamięci antykoncepcję.

– Dziadek nigdy się nie myli – szepnął i odwrócił mnie do siebie przodem.

– Ale... My dopiero od kilku dni... Wcześniej nie... Bo mój stan – jąkałam się. – To jeszcze na pewno nie... W sensie...

– Cii – uciszył mnie. – Uznajmy, że kilka dni temu ja i ty połączyliśmy się na tyle skutecznie, że będziemy mieli dziecko. Za kilka tygodni pójdziemy do lekarza. Daj mi po prostu wierzyć, że dziadek ma rację... Proszę – szeptał błagalnie, a ja zrozumiałam, że ta myśl rzeczywiście pomagała mu utrzymać cierpienie w ryzach i nie pozwoliła mu się rozpaść.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz