Rozdział 9

4.2K 349 27
                                    

Nathalie

Została mi ostatnia godzina pracy. Lokal był całkowicie pusty, ponieważ wszystkich klientów przepędziła szalejąca za oknami burza. Pan Theodor układał towar na zapleczu, a ja po posprzątaniu wszystkiego, co do mnie należało, pozwoliłam sobie na wypicie czekoladowego cappuccino. Tego ranka strasznie zmokłam i nie mogłam przez cały dzień w żaden sposób się rozgrzać.

Stałam z filiżanką w dłoniach i wpatrywałam się tępo w okno. Lubiłam burzę, deszcz, ponurą pogodę. A dziś szczególnie, ponieważ idealnie odzwierciedlała mój nastrój. Nagle zobaczyłam bardzo podobny samochód do tego, którym jeździł Vincent. Kiedy ujrzałam, kto z niego wysiadł, zakrztusiłam się.

Starszy mężczyzna otworzył duży, czarny parasol i dostojnym krokiem wszedł do kawiarni. Z kolei ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Umrzeć. Rozpłynąć się w powietrzu. Wyrzuty sumienia, że go oszukałam, uderzyły we mnie z taką siłą, że momentalnie zachciało mi się płakać.

– Dzień dobry! – przywitał się donośnym głosem. Tak głośnym, że nawet pan Theodor wychylił się z zaplecza.

– Panie Jennings! – krzyknął i podszedł do staruszka.

Objęli się, jak starzy przyjaciele, poklepując się po plecach. Cudownie było patrzeć na to, że starszy Jennings był w takich dobrych stosunkach ze swoimi pracownikami.

– Co pana do nas sprowadza? – zapytał, a mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

– Napiłbym się dobrej kawy. – Spojrzał na mnie, a ja oblałam się rumieńcem. – Nathalie, perełko nasza. – Podszedł i wziął mnie w objęcia, po czym pocałował w czoło.
To było tak miłe, ciepłe, serdeczne, że w tej chwili byłam naprawdę o krok od rozpłakania się.

– To ja zaparzę – bąknął zdezorientowany Theodor i zostawił nas samych.

Dziadek Vincenta zaprowadził mnie do stolika.

– Siadaj, kochanie. Napijesz się ze mną.

– A-ale...

– Nie ma klientów, a twoje towarzystwo będzie najlepszym elementem dzisiejszego dnia – upierał się.

W końcu zajęłam miejsce i zachodziłam w głowę, dlaczego postanowił przyjechać.

– Ten lokal jest magiczny – zaczął. – Tu poznałem moją żonę i śmiem twierdzić, że wiele miłości zaczęło się właśnie tutaj.

– To... Urocze – wykrztusiłam.

– Wcale nie – zaśmiał się. – Od początku mnie nienawidziła. Vincent jest bardzo podobny do mnie. Mnie z młodości – dodał, kiedy zobaczył moją minę.

Rozglądał się po pomieszczeniu, jakby przywoływał wspomnienia. Po chwili stały przed nami dwie filiżanki kawy. Pod wpływem jego ciepłego spojrzenia i tego, z jakim sentymentem kontynuował opowieść o swojej miłości, całkowicie się rozluźniłam i nawet nie zauważyłam upływu czasu i tego, że do środka weszły dziewczyny z drugiej zmiany.
Dopiłam kawę, zaserwowaną przez szefa i wstałam.

– Będę się zbierać – powiedziałam najuprzejmiej jak potrafiłam.

– Odwiozę cię, zdaje się, że nie przyjechałaś samochodem, a ten gówniarz zapomniał, że o swoją kobietę należy dbać.

– Nie, nie, ja... Ja pójdę na piechotę.

– Do centrum?! W taką burzę?! Wykluczone! – Poderwał się energicznie z krzesła, a ja zrozumiałam, że nie miałam szansy na dyskusję.

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz