Rozdział 32

4.1K 323 14
                                    

Nathalie

O ile można było w taki sposób określić jeden z najsmutniejszych dni, to pogrzeb dziadka był piękny. Zjawili się wszyscy pracownicy, co do jednego, a to świadczyło tylko o tym, że dziadek do ostatniej chwili dbał o relacje z ludźmi. Był przepełniony miłością i obdarzał nią wszystkich, którzy na to zasługiwali. Miał w sobie tyle ciepła, że mógłby ogrzać cały świat. A teraz go zabrakło.

Wyczerpanie towarzyszyło nam od wielu dni, a w perspektywie mieliśmy jeszcze wiele ciężkich tygodni. Oczekiwaliśmy odczytania testamentu, by móc oficjalnie objąć cały interes. Dla mnie to wciąż było abstrakcją, ponieważ nie spodziewałam się, że dziadek postanowi zostawić połowę firmy w moich rękach.

Kuzyn Vincenta z pewnością podejrzewał, że nie dostanie niczego, ponieważ przez cały pogrzeb i poczęstunek zorganizowany dla przybyłych, patrzył na nas krzywo. Nie zamienił z nami nawet słowa. Po części go rozumiałam, gdyż był takim samym wnukiem, jak Vincent. Z drugiej nie mogłam się dziwić dziadkowi, ponieważ na pierwszy rzut oka było widać, że Martin nie był z nim zżyty, ani tym bardziej nie kierował się wartościami, które były świętością w rodzinie Jenningsów.

– W porządku? – zagadnął Vince, kiedy odjeżdżaliśmy spod hotelu, w którym odbywało się przyjęcie.

– Mhm.

– Serce? Głowa? Brzuch? – wymieniał części ciała, które w ostatnim czasie dawały mi się we znaki.

– Nie, ale...

– Wiem, perełko, to jest inny ból. – Położył dłoń na moim kolanie i pogładził delikatnie, żeby dodać mi otuchy.

To ja powinnam wspierać jego, to on stracił człowieka, który go wychował, a działo się zupełnie odwrotnie. On pocieszał mnie, wciąż pytał, czy dobrze się czuję, troszczył się o mnie, pozwalał na słabość. Byłam mu za to jednocześnie wdzięczna i czułam wyrzuty sumienia.

Położyłam dłoń na jego i ścisnęłam lekko. Spojrzał na mnie z boku i uśmiechnął się.

– Dziękuję, że jesteś – wyszeptał.

– Będę zawsze, Vincent – zapewniłam. – Zawsze – powtórzyłam szeptem.

Kiedy wróciliśmy do domu, od razu poszliśmy pod prysznic i położyliśmy się do łóżka. Nie mieliśmy siły, by robić cokolwiek innego. Wyłączyliśmy telefony, całkowicie odcięliśmy się od świata zewnętrznego, bo potrzebowaliśmy wyłącznie siebie.

***

Wkładałam na siebie elegancki, formalny strój w czarnym kolorze. Tego dnia mieliśmy spotkanie w kancelarii prawnej, w której miał zostać odczytany testament dziadka. Choć jego treść była nam znana, musieliśmy zachować pozory.

– Gotowa? – W wejściu do garderoby stanął Vincent.

Spojrzałam na niego przez ramię i zaparło mi dech w piersi. Zawsze był elegancki, wytworny, ale garnitury, które nosił na oficjalne, służbowe okazje miały w sobie coś, co dodawało mu nie tylko uroku, ale też siły. Jakby strojem podkreślał swoją władzę. Sama jego obecność i postawa sprawiały, że czuło się respekt.

Przez ostatnie dwa tygodnie, które minęły od śmierci dziadka, miałam okazję wielokrotnie obserwować go od tej zawodowej strony. Kiedy wchodził do jakiegoś biura, czy spotykał się z kimś w interesach, roztaczał wokół siebie władczą energię.

– Zależy na co – wypaliłam.

– Nie kuś, bo się spóźnimy – mruknął i splótł dłonie na moim brzuchu. Oparł brodę na czubku mojej głowy, a w lustrze dostrzegłam, że zamknął oczy.

– Dobrze się czujesz? – zapytałam.

– Fatalnie – sapnął. – Nie chcę tam jechać, nie chcę z nikim rozmawiać, nie mam ochoty na sztuczne uśmiechy i uściski dłoni – wyznał.

– To zajmie chwilę. Jeśli chcesz, to wrócimy do...

– Silver Creek – wtrącił. – Marzę, żeby zaszyć się w twoim domu i przeczekać wszystko.

– Dobrze – przytaknęłam. – Pojedziemy do naszego wakacyjnego domu.

– Muszę znaleźć zastępstwo na ten czas. Wiem, że to nieodpowiedzialne, ale nie dam rady – przyznał.
Odwróciłam się do niego przodem i wzięłam jego twarz pomiędzy dłonie.

– Spójrz na mnie, Vincent – poprosiłam. – Jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do odpoczynku, do przeżycia żałoby. Świat się nie zawali, kiedy nie będzie cię przez jakiś czas. Niech doradca twojego dziadka zajmie się wszystkim, wydaje się być godny zaufania.

Poznałam go podczas pogrzebu dziadka i wywarł na mnie pozytywne wrażenie, dlatego był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl.

– Wiesz, że umarłbym bez ciebie?

– Nie opowiadaj bzdur. – Posłałam mu karcące spojrzenie. – Dotąd świetnie sobie radziłeś i radziłbyś sobie nadal.

– Nie rozumiesz, Nathalie. Wcześniej potrafiłem żyć, bo nie miałem pojęcia o istnieniu mojego prywatnego powietrza. Teraz, kiedy już je poznałem... Oddycham dzięki tobie, tylko ty trzymasz mnie w pionie, nie pozwalasz mi się rozpaść.

– Nigdy nie pozwolę – powiedziałam od razu. – Jedźmy. Obowiązki wzywają, panie prezesie.

– Oczywiście, pani prezes. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Zanim wyjedziemy, chciałbym przetestować – chrząknął. – kilka biurek, nim kupimy odpowiednie do twojego biura.

– Proszę zahamować swoje zapędy, panie Jennings. Jeszcze powiedzą, że zagwarantowałam sobie udziały przez łóżko – zachichotałam.

– Biurko – poprawił mnie i poprowadził do wyjścia.

– Prysznic, łóżko, podłogę, pomost przy rzece i...

– Pamiętasz każde miejsce? – przerwał mi.

– I pozycję – zaśmiałam się. – Skup się. – Trąciłam go w ramię, kiedy weszliśmy do windy.

– Jestem maksymalnie skupiony, perełko – zamruczał, a jego dłoń spoczęła na moim pośladku.

Ta dwuznaczna, a właściwie jednoznaczna wymiana zdań pomogła nam nieco rozluźnić atmosferę. Na miejsce dojechaliśmy w dobrych nastrojach. Podczas jazdy mimo wszystko moje serce zaczęło lekko się buntować i czułam nieprzyjemne kołatanie, ale nie mówiłam o tym Vincentowi, żeby go niepotrzebnie nie martwić.

Zanim udaliśmy się do sali, poszłam do toalety, żeby wziąć tabletki, które mi zalecono przy tego typu dolegliwościach. Gdy myłam ręce, do pomieszczenia weszła żona Martina. Rzuciła mi nieprzyjazne spojrzenie i stanęła obok. Kiedy spotkałam ją pierwszy raz, wydawała się być w porządku. Z kolei teraz, gdy w grę wchodziły pieniądze, jej nastawienie do mnie radykalnie się zmieniło. Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy kierowali się wyłącznie materializmem.

– Wszyscy wiedzą, że jesteś z nim dla kasy – mruknęła.

– Doskonale – prychnęłam. – Coś jeszcze? – rzuciłam przez ramię, wychodząc z toalety.

Nie chciałam dać wyprowadzić się z równowagi. Wydarzenia ostatnich tygodni wystarczająco odbiły się na mnie i Vincencie, dlatego pragnęłam, żeby to wszystko już się skończyło.

Przyjęłam ramię, które mi zaoferował od razu, kiedy mnie dostrzegł i weszliśmy do sali, w której miał zostać odczytany testament. Czułam, jak miękły mi nogi, ale nie mogłam dać po sobie poznać, że byłam zdenerwowana do granic możliwości.

Wkrótce dołączyli do nas pozostali zainteresowani. Zajęliśmy miejsca i słuchaliśmy, co miał do powiedzenia prawnik dziadka. Skubałam paznokciami brzeg spódnicy i brałam głębokie oddechy, bo w pomieszczeniu było niewiarygodnie duszno. Po kilkunastu minutach ciemniało mi w oczach, ale wciąż starałam się nie poddać słabości.

– Pięćdziesiąt procent... Nathalie Reid... Jennings... Dom... Działki... Samochód... – Docierały do mnie strzępy zdań. Z drugiej strony sali słyszałam jakiś oburzony krzyk.

– Muszę wyjść – wybełkotałam i złapałam za rękę Vincenta. – Ja muszę... Muszę wyjść – mamrotałam i próbowałam wstać.

– Nathalie?! Chryste! Wezwijcie pogotowie!

Not my type ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz