Stojąc przed lustrem w łazience, przeczesywałam moje kasztanowe włosy, chcąc oddzielić poszczególna pasma z przodu. Na szczęście nie były zbyt długie, co niejako ułatwiało mi zadanie. Na umywalce stała wcześniej przygotowana przeze mnie farba rozjaśniająca, której zapach przyprawiał o zawroty głowy i drapanie w nosie. Choć byłam zdecydowana, lekko się stresowałam. Nie chciałam wyglądać, jakbym przeżyła zderzenie z dynią.
Cóż, raz kozie śmierć. Upomniałam się w duchu, że sterczeniem w łazience, swoją drogą niezbyt obszernej, nic nie zmienię, a powinnam się śpieszyć. Czekało mnie spotkanie z przyjaciółką, co prawda dzieliła nas znacząca różnica wieku, ale Pani Isabelle zdawała się być bardziej wyluzowana niż ja.
Napotkałam własne, zdeterminowane spojrzenie w lustrze. Chwyciłam pędzel i z dokładnością na jaką było mnie stać, zaczęłam pokrywać oddzielone pasma. Choć w gruncie rzeczy były proste, na końcach delikatnie się zawijały, ale nie stanowiło to większego problemu.
Lekko podskoczyłam, słysząc donośne pukanie do drzwi, aż lekko się zatrzęsły.
- Halo, skarbie? Jesteś tam? - dobiegł mnie głos taty, w którym dało się odczuć zaniepokojoną nutę.
Jednocześnie poczułam do siebie lekki żal i złość, spowodowany faktem, że dłuższa wizyta w toalecie przyprawia mojego tatę o strach. Nieporadnym nadzorowaniem moich wizyt w WC starał się zapobiec temu, co mogłabym w niej zrobić, zamknięta, sama... Otrząsnęłam się z zamyślenia.
- Taaak! Wszystko gra, troszkę się śpieszę - starałam się brzmieć stanowczo, jakby ton mojego głosu mógłby stanowić jakkolwiek zapewnienie, że wszystko gra.
- Za chwilę wychodzę na drugą zmianę... Nie chcę być wścibski, ale byłbym wdzięcznym staruszkiem, gdybym mógł wiedzieć, dokąd się wybierasz. No wiesz, kremy przeciwzmarszczkowe wcale nie są takie tanie, a z pewnością taka informacja mogłaby mnie uchronić przed pojawieniem się jednej z nich.
Lekko uśmiechnęłam się pod nosem, a przeczucie mówiło mi, że to samo stało się po drugiej stronie drzwi. Akurat w tej chwili poczułam, jak moje włosy zaczynają wydzielać dziwną woń. Jakby spalenizny? Doprawdy interesujące...
- Mam w planach spotkać się dzisiaj z Panią Isabell, zrobić jej zakupy, a potem nie wiem... Pewnie dalej będę toczyć żywot nudny, jak to przystało na 17-latkę, która kumpluje się z 87-latką. Nie masz się o co martwić. - odczekałam chwilę, czułam wahanie taty - Naprawdę. - dodałam mocniej. Szybko odpowiedział, przyłapany na zbyt głębokim zamyśleniu.
- Tak, tak, oczywiście. Jak uważasz. Chociaż myślę, że ostatni dzień wakacji mogłabyś spędzić jakoś, no nie wiem... inaczej, niż na cerowaniu rajstop ze starszą panią. Yyy, znaczy się, z przyjaciółką w wieku wskazującym.
Właściwie ile powinnam trzymać tą farbę na włosach? Wydają się robić niebezpiecznie ciepłe. Cóż, perspektywa zostania Ghost Rider'ką nie wydawała się w zasadzie taka zła... Tylko skąd wziąć motocykl? Bez maszyny, to bez sensu.
- Tato, posłuchaj. Spędzając ten dzień, tak, jak bym tego chciała, będzie najlepszym co mogę dla siebie zrobić, okej? Nie przejmuj się, serio.
Być może powiedziałam to zbyt nerwowo i szybko. Odpowiedziała mi cisza, a po chwili usłyszałam oddalające się kroki. Nie chciałam zbywać taty, ale czasami jego próby przekonania mnie do praktykowania życia typowej nastolatki działały irytująco. Na pewno zrozumie, zawsze rozumiał... W międzyczasie moje myśli zaczęły krążyć wokół tego, czy Pani Isabell potrafi cerować... Powątpiewałam ze względu na fakt, że drutów do włóczki używała raczej jako pałeczek. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby przy ich użyciu urządzała sobie cotygodniowy rzut oszczepem w kierunku dzieciaka podrzucającego gazetę.
Zabrałam się do spłukiwania farby, w obawie przed utratą przedniej części włosów. Delikatnie zmywałam rozjaśniacz kawałek po kawałku, a gdy przekonałam się, że między palcami nie zostają kosmyki włosów, przyśpieszyłam pracę. Z ulgą przyjęłam efekt końcowy, wydawał się całkiem zadowalający, jak na moje zdolności fryzjerskie równe, uwaga, zeru.
Gdy wyszłam z łazienki, ruszyłam prosto do swojej jaskini, nazywaną potocznie przez większą część populacji - pokojem. Od razu poczułam się lepiej w ukochanych czterech ścianach. Z zadowoleniem przyglądałam się nałożonej przed tygodniem farbie. Uwielbiałam beże i brązy, pewnie dla większości nudne i mdłe. Mi wydawały się bardzo przyjazne i bezpieczne. Z tego względu dwie ściany pomalowałam na kolor kawy, a kolejne dwie na latte.
Z utęsknieniem spoglądałam w stronę regału, na którym czekała świeża dostawa książek. Miałam w zwyczaju kupować nowe, gdy humor niedomagał. Najchętniej ukryłabym się między ich stronami, pozwalając zapomnieć sobie o całym świecie, pewnie z wzajemnością. Zmusiłam się jednak do ruszenia w przeciwnym kierunku, do szafy.
Podobnie jak na farbowaniu, nie znałam się także na stylizowaniu. Wybrałam niezbyt wymyślny zestaw, składający się z nudnych czarnych jeansów i białej bluzy. Mimochodem rzuciłam spojrzeniem przez okno, utwierdzając się w tym wyborze. Pogoda w Vancouver nie miała w zwyczaju rozpieszczać. Pomimo ostatniego dnia wakacji (jakby miało to cokolwiek zmienić), na zewnątrz było dość pochmurnie i wilgotno. Naciągnęłam na jeszcze wilgotne włosy kaptur.
Po chwili uznałam, że jestem gotowa. Nie przejrzałam się w lustrze, nie lubiłam tego robić. Dziwnie czułam się, patrząc na własne odbicie, skrępowana przed sobą własnym wyglądem. Po prostu udałam się na piętro niżej i w przedpokoju ubrałam trampki. Biorąc płócienną torbę z wieszaka, spostrzegłam na komodzie karteczkę.
"Zjedz coś przed wyjściem, na stoliku w salonie zostawiłem Ci parę drobnych, gdybyś potrzebowała zrobić zakupy. Baw się dobrze,
tata."
Ten gest był bardzo w jego stylu. Uśmiechnęłam się i na przekór ogólnej zasadzie nie spacerowania po domu w butach, wróciłam się do salonu, gdzie faktycznie na stoliku znalazłam banknot dziesięciofuntowy. Wiedział, że lubię piec, oczywiście dla innych. W ramach niepisanych przeprosin za to, iż nic nie zjem, stwierdziłam, że robiąc zakupy dla Isabelle, kupię także składniki na babeczki, które tatulek potrafił jeść tonami. Również chciałam w jakiś sposób poprawić mu dzień. Bardzo ciężko pracował na trzy zmiany, jako lakiernik. Miałam wrażenie, że ta praca go wykańcza, nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Jego stres potęgował fakt, że w ramach wieloletniego zatrudnienia i działania na rzecz firmy, miał awansować na stanowisko kierownika.
Zanotowałam w głowie, żeby w przyszłym tygodniu koniecznie obejrzeć z nim chociaż kilka odcinków jego ulubionego serialu "Wikingowie". Co prawda nie była to moja ulubiona forma rozrywki, ale jemu sprawiało przyjemność spędzanie wspólnie czasu w ten sposób, więc mogłam troszkę się poświęcić, żeby reanimować poziom jego endorfin. Wystarczająco martwił się o wszystkich innych, powinien odpocząć.
Z lekkim już pośpiechem złapałam resztę rzeczy i wyszłam z domu. Dziękowałam w głębi serca za to, że nie spotkałam nikogo znajomego. Nie chciałam mieć więcej kontaktu z ludźmi, niż było to konieczne. Zdawkowe rozmowy prowadzone z grzeczności, gdzie żadnej ze stron tak naprawdę nie interesuje, co druga ma do powiedzenia, były wyjątkowo męczące. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Była 13:43, co oznaczało, że mam kilka minut w zapasie. Postanowiłam przeznaczyć je na dokładny dobór składników w sklepie.
W powietrzu unosił się zapach zwiastujący deszcz. Nogi same mnie niosły po gładkim chodniku. Mijałam kolejne domki rodzinne, obserwując przy okazji, jak z każdym kolejnym zmienia się aranżacja ulic. Ogródki stawały się bardziej zadbane, żywopłoty staranniej przycięte, okna lśniły. Wystarczyło kilka przecznic, żeby stwierdzić, iż ludzie mieszkający w tym rejonie mają zdecydowanie więcej czasu na dbanie o otoczenie, niż przeciętni śmiertelnicy. Była to dzielnica zamieszkiwana głównie przez osoby starsze.
Już z oddali widziałam dom Isabelle. Nie było trudno go zauważyć, zważywszy na fakt, iż przez cały rok na jego dachu znajdował się wielki dmuchany Mikołaj, pozdrawiający każdego gestem uniesionego trzeciego palca. Urocza kobieta, przyjaźnie nastawiona do otoczenia, nie ma co. Po drodze weszłam jeszcze do osiedlowego sklepiku, który utrzymywał się głównie dzięki mieszkańcom tej okolicy.
Nie było w nim zbyt wielkiego wyboru, ale zawierał wszystko, co potrzebne do przetrwania. Skinęłam do wyglądającej na niezbyt zadowoloną z życia kobiety, która stała za kasą. Nie miało sensu udawać, że jestem obca, ponieważ bywałam w tej okolicy średnio raz w tygodniu i stosunkowo często robiłam tu zakupy dla Pani Ell. Jej klapnięte usta wygięły się na kształt czegoś, co z pewnością miało przypominać uśmiech. Z podobnym zaangażowaniem odwzajemniłam gest.
Ze względu na niewielką powierzchnię, regały pięły się prawie do sufitu. Chłodny, nieprzyjemny podmuch biegnący od lodówek dotarł aż do wejścia. Wzięłam szybko koszyk i wpadłam w wir wrzucania do niego wszystkiego, co wydawało mi się potrzebne. Mąka, jajka, makaron, pasta pomidorowa, o, truskawki w dobrej cenie. Wybrałam też trochę warzyw i owoców. Co wiązało się z niechybną potyczką, ponieważ jak na w pełni rozwiniętą wewnętrznie nastolatkę, Pani El strasznie wybrzydzała, co do jedzenia rzeczy stosunkowo zdrowych, ale nie miała wyboru. W takich chwilach pomagał delikatny szantaż:
- Proszę, niech Pani zje trochę zielonego.
- Czy ty chcesz mnie otruć? Ślepa jesteś? Widzisz jak to wygląda? Jak bobki kosmity, do tego nieświeże. Psa bym tym nie nakarmiła, co najwyżej sąsiadkę z naprzeciwka... Nie patrz tak na mnie, doskonale wiem, że to ona składa na mnie te donosy na policję.
- Ell, chyba nie chcesz iść spać, nie wiedząc, co działo się w ostatnim odcinku Kardashianek, prawda?
Przeważnie zaczynała wtedy syczeć przez zaciśniętą szczękę i mruczeć pod nosem, ale w rezultacie działało.
- Jak możesz, ty okrutny urwipołciu! Wykorzystujesz jedyny pierwiastek starości, który utknął mi między dyskiem 7, a 6, spomiędzy których wydobywa się potrzeba kontynuowania serialu, którego przecież sama nie potrafię sobie włączyć na N E C I E. Zaraz to gdzieś zgłoszę, moje ziomki Cię dojadą, zobaczysz... Och, już nie patrz tak na mnie i daj tą brukselkę...
Cóż, być może moje sposoby nie były najbardziej pacyfistycznymi, jakie istniały, ale kierowałam się jej dobrem. Prócz mnie i nastoletniego wnuka, którego swoją drogą bardzo kochała i ciągle o nim opowiadała, nie miała nikogo z rodziny, kto chciałby się nią zająć. Właściwie byłam bliżej stwierdzenia, że to ona nie chciała utrzymywać z nikim kontaktu.
Przeszłam na tyły, w kierunku lodówek. Planowałam wybrać jeszcze kilka jogurtów i mleko, żeby na kolację mogła zjeść swoje ulubione płatki Lion. Kochała je do tego stopnia, ze czasami jadła je nawet bez niego. Ciężko było mi to pojąć, ale nad pewnymi rzeczami nie warto się zbytnio zastanawiać, tylko pozwolić im toczyć się własnym życiem. Właśnie byłam w trakcie zastanawiania się nad tym, czy jogurt malinowy będzie lepszy od wiśniowego, gdy dzwonek nad drzwiami oznajmił nadejście innego klienta, a raczej kilku. W sklepie rozległ się odgłos tabunu zmierzającego w kierunku wodopoju, w akompaniamencie śmiechów i niezbyt składnych rozmów. Starałam się nie zwracać na to uwagi, do momentu, aż grupka (jak mogłam wywnioskować po głosach) chłopców niebezpiecznie zaczęła zbliżać się w moją stronę. Spięłam się na całym ciele rozpoznając pojedyncze głosy, które kojarzyłam ze szkoły. Zarzuciłam sobie na twarz część włosów, chcąc się ukryć i w pełni oddałam kompletowaniu zakupów.
Dosłownie w chwili, gdy kierowałam się do kasy, obie z ekspedientką wzdrygnęłyśmy się na dźwięk tłuczonego szkła. Zaaferowana kobieta udała się w tamta stronę, a ja starałam się przekonać samą siebie, że za chwilkę wróci i zdążę wyjść niezauważoną przez resztę towarzystwa. Och, jakże się myliłam, jak zawsze.
- Evan, mówiłam ci, żebyś przystopował trochę z tymi zabawami w lato. Z tego, co wiem, jutro wracacie do szkół, chyba nie chcesz ślęczeć na apelu z kacem, co? - głos sprzedawczyni był niczym przecinak, jednak chłopak nie zdawał się zrażony.
- Cześć Debbie! Zdarzył się mały wypadek, oczywiście koledzy już płacą za butelki. Nie mają za grosz gracji, nie uważasz?
Zapanowała nieprzyjemna cisza. Podejrzewałam, że Evan mierzył się właśnie na spojrzenia, z jak już było wiadomo, Debbie.
- Bardzo śmieszne, bierzcie, co chcecie i chodźcie. Wolałabym, żeby reszta spragnionych małolatów nie dowiedziała się, że wam sprzedaję. Nie wiem, czy procenty pomordowały wszelkie resztki waszych szarych komórek, ale to nielegalne.
- Taaaaak, wiem Debbie, doceniam. Obiecuję, że nie zobaczysz mnie, ani moich koleżków co najmniej do przyszłego weekendu. - przybrał przepraszający ton głosu. - Swoją drogą nie sprzedałbym miejscówki, w której można kupić trunki po taniości, emeryci raczej nie gustują w alkoholu, co?
Zaczęłam popadać w panikę, gdy odgłosy licznych kroków zaczęły mnie dobiegać zza pleców. Niemal mogłam wyczuć palące spojrzenia, które się we mnie wwiercały. Jak oni wszyscy się mieszczą w tym przeklętym kantorku? Czy tylko mi jest tak duszno? Gdzie mam portfel? A, tak, torba. Kasowanie trwało niemal tyle, co post Jezusa na pustyni, a oślizgłe szepty
i podśmiechujki wpełzały do moich uszu. Próbowałam ukryć się między ramionami, licząc na to, że szkolne zabijaki nie są dzisiaj w humorze na gnębienie. Przechodząc do płatności cieszyłam się z tej jednej, małej rzeczy, jaką była pełna kwota, dzięki czemu nie musiałam czekać na wydanie reszty, lub szukanie drobnych w portfelu.
Zebrałam w pośpiechu zakupy, chcąc jak najszybciej wyjść ze sklepu. Gdy już się odwracałam, na moim ramieniu spoczęła ciepła, twarda dłoń. Nie, nie, nie. Nie zaczepiajcie mnie, proszę, chcę tylko wyjść i zniknąć. Dobiegł mnie delikatny zapach cynamonu zmieszany z nutą trawki i alkoholu.
- Hej, Carmen, to chyba twoje. - niska nuta w głosie Evana odbiła się gdzieś na dnie mojego żołądka. Pozostali jakby czekali na to, co zrobię. Odwróciłam się nieprzytomnie. Chłopak trzymał paczkę jajek, których z pośpiechu musiałam zapomnieć. Reszta zaczęła się przedrzeźniać między sobą, prowokując chłopaka. Śmiali się, że tak łatwo nie powinien dawać mi jajek, bo to kurestwo. Patrzył na mnie wyzywająco, uciszając kolegów skinieniem ręki. Jak ja ich nie znosiłam... Z pewnością kolorem twarzy nie różniłam się zbytnio od cegłówki.
Debbie nie reagowała. Perspektywa dorosłego musiała wyglądać inaczej, ot, grupka młodziaków naśmiewająca się z nastolatki - DZIEŃ JAK CO DZIEŃ. Odebrałam moją własność, patrząc spode łba na ten krzywy uśmiech i uniesioną, ciemną brew. Dłuższe kosmyki ciemnej czupryny lekko przysłaniały mu twarz, ale czułam na skórze to oczekiwanie zawarte w znudzonym codziennością spojrzeniu. Nie jestem okazem w cyrku, do jasnej cholery. Szybko przeszłam z zakłopotania i strachu w gniew. Na odchodne rzuciłam, że akurat te jajka mają rozmiar L, a nie S i z kamienną twarzą wyszłam, pozostawiając ich w konsternacji.
Tak naprawdę cała się gotowałam, a resztki dobrego humoru uleciały na połamanych skrzydłach w siną dal, nie miałam sił ich gonić. Mimo płynącego czasu, wciąż miałam przed oczyma całą tą sytuację i po chwili żałowałam, że nie ugryzłam się w język. Nie chciałam z nimi zadzierać, czy dawać im jakichkolwiek powodów do wyżywania się na mnie. Kiepsko traktowali innych, nie tylko dziewczyny. Wystarczyło nie wpisywać się do ich paczki, co stanowiło wystarczający powód. Przynajmniej dla nich. Rok szkolny miał się zacząć, chciałam go jakoś przetrwać. W końcu zostały mi tylko dwa lata nauki... Jednak widząc ich zadowolenie, to rzucone, niepisane wyzwanie, nie mogłam się powstrzymać. Miałam z tym nie lada problem, ponieważ nie potrafiłam znaleźć idealnego balansu między panicznym strachem przed kontaktami z ludźmi, a kryciem się za gniewem i ciętym językiem, jakbym chciała sprawić wrażenie, że jestem większa niż w rzeczywistości, odstraszyć ich.
Być może był to jeden z powodów, dla których nie miałam zbyt licznego towarzystwa w szkole, a teraz dodatkowo na karku będę mieć bandę Evana, szkolnych rozrabiaków i dilerów. Cudownie.
Byłam zbyt pochłonięta myślami, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Początkowo nawet nie zakodowałam nowego nabytku Isabelle, jakim był skrzat ogrodowy postawiony na wysprzątanej werandzie. Był przedstawiony bez spodni, z rękoma opartymi na biodrach, w geście zadowolenia z samego siebie. Weszłam bez pukania do małego przedpokoju, zdjęłam buty. Nie zawołałam do mojej znajomej, obwieszczając swoją wizytę głównie z dwóch powodów;
a) tego, że była przygłucha
b) aktualnie mój głos nie przebiłby się przez taflę dźwiękową dochodzącą z głośników. Chwila, czy to Nicki Minaj?
Podeszłam do siedzącej w fotelu drobnej starszej pani. Być może nadawałaby się nawet na okładkę magazynu o aktywnie spędzających czas seniorach, wyglądała uroczo w ogromnym fotelu. Musiałaby tylko zdjąć szybkie okulary i zgasić peta, który tlił się między jej palcami.
- Caaaarmen, skaaarbie! Jak dobrze cię widzieć! - odkaszlnęła donośnie, schylając się po pilot, który znajdował się na stoliku kawowym przed nią. - Jeeezusku, ależ świństwo. Sprzedają taki chłam z kminem, że to aż grzech. Za gram 5 funtów, świat oszalał. Gdybym chciała palić chemię, zrobiłabym sobie bongo z domestosem, za co ja płacę do cholerci?!
Zaśmiałam się pod nosem. Fakt, może i nie miała typowego podejścia do życia, ale było w tym coś ujmującego i pokrzepiającego. Pani Ell uważała, że kończenie żywota na wycieczkach do kościoła co niedzielę jest zbrodnią wobec samego siebie. Zamiast tego wolała oddawać się transom, pod wpływem nie tylko twórczości Snoop Doga...
- Zrobiłam małe zakupy, mam nadzieję, że nie zdążyła Pani zjeść wszystkich płatków.
Zmierzyła mnie oskarżycielsko zza okularów i już wiedziałam, że tak właśnie było. Cóż, najwidoczniej spóźniłam się.
- Kochana jesteś, choć powiem szczerze, że większość twoich zakupów nie trafia w moje gusta. Z pewnością masz w tej torbie jakieś ohydne, zielone rzeczy, które nazywasz "zdrowymi". - zrobiła delikatną pauzę i jakby od niechcenia zaczęła. - Ooo, co powiesz o moim nowym przyjacielu? - rzuciła tym pytaniem w bardzo niewinny sposób. Czułam, że za nim kryje się coś więcej, ale nie byłam w stanie stwierdzić, co.
- Bardzo uroczy krasnal, Pani Isabelle. Z pewnością poprawi stosunki sąsiedzkie. - rzuciłam przez ramię, wchodząc do kuchni. W całym domu panował przyjemny półmrok. Mimo obniżonej widoczności aura była bardzo przyjemna, bardzo lubiłam tu przychodzić.
- Wypraszam sobie!
Zakryłam usta dłonią, powstrzymując krzyk.
- Pani El! Pani El! W kuchni ktoś jest!! Proszę dzwonić na policję!
Zza wysepki kuchennej przyglądała mi się osoba, której głowa do poziomu oczu wystawała zza jej marmurowego brzegu. Uniosłam pięści, gotowa do ataku. Adrenalina sprawiła, że nie zwróciłam uwagi na śmiech z tyłu.
- Hahahah, ale jaja. Dałaś się wkręcić! Nie bój się Carlita, to nowy przyjaciel, o którego Cię pytałam. - Kobieta nacisnęła włącznik światła i moim oczom ukazał się mężczyzna, który wyszedł naprzeciwko mnie. - Nie chciałam cię więcej fatygować do pomagania mi przy domu, dlatego zatrudniłam Carlita, jako pomoc domową. Może nie wygląda, jakby cię lubił, ale przysięgam, że jest sympatyczny.
- Mhhhhhhm. - mruknął karzeł, krzyżując ręce na piersi. - Proszę nie deptać, dopiero umyłem.
Zamurowało mnie. Wyraz mojej twarzy musiał być zabawny, ponieważ nawet przez twarz naszego towarzysza przebiegł cień uśmiechu.
- Victor jestem.
Oprzytomniałam w sekundę i spojrzałam na niego przepraszająco.
-Ja... ja... Carmen, miło mi... Nieważne, bardzo przepraszam. Już mnie nie ma.
Odstawiłam zakupy i z zadowoloną z siebie El wróciłyśmy do salonu. Po drodze rozglądałam się naokoło. Chciałam się upewnić, że nie zastawiła na mnie kolejnej pułapki - niespodzianki. Znów rozsiadła się na swoim tronie, ciaśniej zawiązując różowy szlafrok. Zdjęła okulary i wydawała się na coś czekać. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Usiadłam w musztardowym fotelu na przeciwko, zastanawiając się czy ten dzień był mi pisany w horoskopie. Moją uwagę co chwile odwracały odgłosy Victora krzątającego się po kuchni. Dziwne uczucie, ponieważ zawsze byłyśmy same. Nawet nie miałam sposobności poznać wnuka, o którym kobieta opowiadała za każdym razem z niekrytym uwielbieniem.
- Nooo... - zaczęła ponaglająco. - To mów, co słychać skarbie!
CZYTASZ
Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]
JugendliteraturJego ból był piękny, jak niezrozumiane dzieło sztuki. Pochłonęłam go, chowając głęboko przed światem. Rozebrał mnie z cierpienia, jakby niczego więcej nie pragnął. Wygładziliśmy wszystkie raniące krawędzie nieświadomi tego, że pojawią się kolejne i...