𝕐𝕆𝕌, 𝕄𝔼 𝔸ℕ𝔻 ℂ𝕆ℂ𝔸𝕀ℕ𝔼

149 12 0
                                    

 - Miałyśmy iść na imprezę, nie na roraty

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Miałyśmy iść na imprezę, nie na roraty. - jęknęła niezadowolona Ally.
W jej oczach odbijał się obraz nędzy i rozpaczy modowej, jaką byłam jej zdaniem.
- Przydałoby ci się to drugie. Poklęczałabyś trochę z innego powodu niż zazwyczaj. - rzucił skwapliwie jej brat, który zaoferował, że nas podrzuci.
- Zamknij się, Dean. Wystarczy jeden świętobliwy w rodzinie.
- Jesteś księdzem? - zapytałam zainteresowana, zapinając pas.
- Mam za sobą rok w seminarium duchownym – wytłumaczył spokojnie, posyłając mi rozbrajający uśmiech.
- A przed sobą dożywotni celibat. Przyśpiesz trochę. - poleciła.
- Tak ci śpieszno do choroby wenerycznej?
Zastanawiałam się czy jakkolwiek powinnam zareagować, ale szybko zrozumiałam, że używali standardowego języka dla ich dwójki.,
- Jestem pewna, że to pytanie zadaje sobie praktycznie każda, której choćby przez myśl przejdzie małe co nieco na twój widok.

Wyglądał jak męska wersja dziewczyny, te same jasne włosy i oczy koloru przejrzystego nieba, w których tańczyły rozbawione iskierki. Choć byli łudząco podobni, to siłą rzeczy znalazło się kilka różnic, jego szczęka była bardziej ostra, kanciasta, ciut szersze brwi i ledwo widoczne zmarszczki kącikach oczu, najwidoczniej sporo się śmiał. Krótko przystrzyżona bródka zdecydowanie dodawała mu uroku, był uroczy jak golden retriever. Poprawiłam się w fotelu, łapiąc na tym, że za bardzo mu się przyglądałam.

- Cóż, nie da się ukryć, że to mi dostały się te LEPSZE geny. - odparł ze śmiechem, najwidoczniej zdając sobie sprawę ze swojego wyglądu.
- I DODATKOWE chromosomy.
- Od przybytku głowa nie boli. - burknął niby obrażony.
Złapaliśmy kontakt wzrokowy w lusterku.
- Za to może zaboleć od pięści wkurwionej młodszej siostry. Zamień się, nie mogę patrzeć na to, jak prowadzisz.
- Wykluczone. Prawko to ty w loterii chyba wygrałaś.
- Uważaj, bo zaraz rozpocznie się losowanie „w co Ally przywali najpierw?", lewy policzek, a może prawy? - odwróciła się gwałtownie w jego stronę, burza włosów zasłoniła jej rozgniewaną twarz.
- Najlepiej niech Ally przywali sobie w czoło, trzy razy, asfaltem. Tylko niech nie zapomni wziąć rozbiegu z dziesiątego piętra. - dziewczyna otworzyła usta w niemym oburzeniu - Nie dałbym ci kierować, nie naraziłbym na tak skrajne niebezpieczeństwo mojego maleństwa.
- Po tylu latach w końcu przyznałeś, że masz małego.
Poruszyłam się niezręcznie na tylnym siedzeniu, udając bardzo zajętą tym, co za oknem. W rzeczywistości kompletnie nie miałam pojęcia co, gdzie, jak, mój umysł był otumaniony, na granicy funkcjonowania jako takiego.
- Chodziło mi o samochód...
- A mi nie.
- Bardzo się kochacie. - parsknęłam, nerwowo poprawiając golf. Nie miał prawa się ruszyć, a mimo to co chwile moja dłoń wędrowała do kołnierzyka.
- Wcale nie. - odpowiedzieli jednocześnie.
- Czyli tak. - szepnęłam do siebie.

Całą drogę dokuczali sobie nawzajem, przedrzeźniali, w pewnym momencie stłuczka była praktycznie nieunikniona, gdy Ally zaczęła okładać brata po głowie. Na szczęście byli całkowicie tym pochłonięci, dzięki czemu mogłam pomyśleć o własnej siostrze, o ojcu, Sophie.

Z tyłu głowy kołatała się myśl, że postąpiłam źle względem przyjaciółki jadąc bez niej, nie mówiąc jej nic o imprezie, odgradzając się od niej... Taką miałam taktykę, powoli, cicho i skutecznie odsuwać się od tych, którzy za wszelką cenę chcieli mnie zbawić. Nie było czegoś takiego jak zbawienie, nie w moim przypadku.

Zatrzymaliśmy się. Wysiadłam pośpiesznie, nie rozglądając się. Zanim to zrobiłam, podziękowałam chłopakowi. W odpowiedzi posłał mi życzliwe spojrzenie i poprosił, bym pilnowała jego siostry.
- Błagam, nie chcę dowiedzieć się za kilka miesięcy, że zostałem wujkiem. - posłał jej sugestywne spojrzenie, schylając głowę tak, by mogła zobaczyć go w otwartym oknie - Cokolwiek by się działo, nie podpisuj kredytu na 25 lat i nie kupuj magicznych garnków. Z tym asfaltem żartowałem, nie rób sobie krzywdy. - poprosił poważnie – Już wystarczająco źle wyglądasz. - nim Ally zdążyła się nachylić do drzwi z wyciągniętymi szponami, dodał pośpiesznie: - Zadzwoń, to podjadę. Będę czekać. - pomachał i odjechał z piskiem opon.
- Zasługuję na pomnik. - mruknęła.
- Nie przeczę, ale dlaczego, jeśli można wiedzieć?
- Za to, że wytrzymuje z tym palantem od siedemnastu lat.

Podjazd był ogromny, prócz kilku samochodów należących z pewnością do gości, znajdowały się na nim dwa pickupy, które przykuły moją uwagę. W przypadku pierwszego na przedniej szybie pod wycieraczką została włożona tekturka, głosząca: „Nie dotykać, bo nogi z du...", na niej spoczęła druga, z odmiennym pismem, bardziej pociągłym „Przepraszam za męża, cierpi na cholerę. Miłej zabawy – mama Trace'a". Szybę drugiego pickupa zdobiła kolejna tekturka, tym razem niezasłonięta.

- Nieźle. - skwitowała blondynka.
Podążyłam za jej spojrzeniem. Sama lepiej bym tego nie określiła, „nieźle" dobrze opisywało dom, przed którym stałyśmy. Przypominał XIX wieczny pałacyk, przyozdobiony wypielęgnowaną roślinnością, niemal mogłam sobie wyobrazić lśniące parkiety wewnątrz. Podchodząc do drzwi musnęłam jedną z kolumienek. Muzyka grała tak głośno, że nie było sensu pukać lub silić się na dzwonek, po prostu weszłyśmy do środka, zderzając się z zaduchem i wonią tytoniu.

- Nie dziwię się jego ojcu, że nie życzy sobie zgrai nastolatków wewnątrz. Na zewnątrz zresztą pewnie też.
Stałyśmy w korytarzu skąpane w ciepłym świetle licznych żarówek. Naprzeciwko znajdowały się drzwi, obok nich schody. Rozglądałyśmy się od lewej, do prawej, próbując zdecydować, do którego z przejść się udać.
- Podobno gdy Trace się bierze za zabawę, to porządnie. Jego rodzice są na jakimś wyjeździe, sama nie wiem czy to dobrze, czy źle. - tłumaczyła, zatrzymując wzrok na wiszącym nad drzwiami porożu jelenia – Chyba lepiej nie zadzierać z tatulkiem... Nie potrzebuję dodatkowych dziur w ciele, te które mam wystarczają całkowicie. Co to jest, do cholery?

Uniosłam głowę. Pod sufitem był zawieszony wypchany ptak ogromnych rozmiarów. Poczułam się nieswojo, wokół było pełno wypchanych zwierząt, pamiątek, medali, zdjęć, zapachów, dzięków. Zaczęłam się pocić z powodu duchoty, stresu i ogromnego hałasu. Nie musiało minąć wiele czasu, żebym mogła stwierdzić „to był zły pomysł".

Różnica między Sophie, a Ally nyła ogromna, moją przyjaciółkę najzwyczajniej wszyscy lubili, ludzie z czystej sympatii robili dla niej różne rzeczy, chcieli jej w swoim towarzystwie, natomiast moja towarzyszka tylko zachowywała się tak, jakby wszyscy ją lubili. Ciekawe co kryło się pod maską przebojowej, ślicznej blondynki żywiącej się plotkami...
- Dobrze ci idzie! - krzyknęła w moją stronę, klepiąc pocieszająco.
Domyśliłam się, że chodzi jej o niesympatyczne spojrzenia ludzi i rozmowy, których i tak nie było możliwości usłyszeć przez nagłośnienie.

Jednej rzeczy Ally nie wiedziała, tego, że moja postawa nie była spowodowana heroizmem tylko usilną próbą utrzymania się w ryzach, muzyka dudniła w moim ciele, miałam wrażenie, że trzęsę się jak galaretka pod wpływem basów. Czemu ziemia nie mogła się pode mną otworzyć i oszczędzić mi katorgi? Wszystko przez brak asertywności.

Chwyciła mnie za ramię i pociągnęła za sobą. Najwidoczniej dostrzegła Rossa. Wbiłam wzrok w szpilki dziewczyny, krzywiąc się na myśl o pięknych parkietach państwa Turner. Chłopakowi również udało się wyłapać Ally w tłumie, mimo iż miał niecałe 180 cm wzrostu. Tak się zapatrzył na blondynkę, że z początku zostałam niezauważona, gdy to się zmieniło mina mu zrzedła.
- Hej, ja... muszę poszukać Trace'a.

Jego opięta na ramionach koszulka zniknęła w tłumie, razem z całą jego osobą. Ally miała nieodgadniony wyraz twarzy, prawdopodobnie już planowała, jak się na nim wyżyć za ten jawny przejaw ignorancji.

Na całe szczęście, dla mnie, w pomieszczeniu było dość ciemno, od czasu do czasu błyskały kolorowe światła, rzucające groźne cienie wypchanych zwierząt na ścianach, większość z nich miała zawieszone gadżety imprezowe. Wodziłam wzrokiem od jednego zwierzaka, do drugiego... Kaczka stojąca na kominku miała założone czarne okulary z napisaem „I'M D*CK", popiersie leoparda ozdobiono piórkowym szalikiem boa, za nami na stole z alkoholem postawiono czarnego wilka, jego pysk był nienaturalnie wykrzywiony, jakby próbował odstraszyć potencjalnego konsumenta, te wizję trochę zakłócała czapeczka imprezowa na czubku jego włochatej głowy.

- To chore! - krzyknęła z zachwytem Ally, podchodząc do głowy jelenia, z każdym uderzeniem basów z jego pyska wysypywały się kolejne tabletki o nieznanym działaniu. Jakiś żartowniś mógł sobie zażartować, wpychając do pyska zwierzęcia leki przeciwbólowe, albo nawet draże kokosowe. Na imponującym porożu wisiała para kolorowych staników i jedna szpilka.
- Przykro mi. - szepnęłam, głaszcząc zwierzę. - Nie życzyłabym tego nawet Molly, która w trzeciej klasie ukradła mi pachnącą gumkę do mazania.
- Altruistka z ciebie. - parsknęła – Zaraz zapytam gospodarza czy nie mógłby mi pożyczyć paru narzędzi. Osobiście mam kilka celów, chętnie zobaczyłabym je na ścianie w mojej sypialni.
- Zaliczam się do nich?
- To zależy. - odparła lekko.
- Od?
- Od tego czy zaczniesz się w końcu bawić zamiast ględzić.

Nie mam pojęcia kiedy zdążyła zrobić nam po drinku, ale gdy już trafił w moje ręce wyzerowałam go, tłumiąc zakodowany w mózgu odruch wymiotny. Picie na pusty żołądek nie jest rozsądne, ale za to ekonomiczne. Dziewczyna dogoniła mnie, przechylając kubek do końca.
- Pali, jakby sam diabeł go zmieszał. - skrzywiła się.
- Nie jest to chyba takie dalekie od prawdy.
Przyszpiliła mnie sztucznie gniewnym spojrzeniem, uśmiechając się po chwili.

Wpadłyśmy w tłum. Jeśli od tupania tych wszystkich par stóp nie skończymy w piwnicy, to będzie cud, pomyślałam, nie zwracając uwagi na ocierających się rozgrzanych ludzi. Leciała piosenka za piosenką, a ja ze wszystkich sił starałam się czerpać radość z powoli rozgaszczającego się w ciele zmęczenia.

Między nami wręcz przetoczył się pijany Kyle, trzymał pod pachą wypchanego psa. Brnął dalej, ale niedaleko, bo po chwili prawdopodobnie upadł. W grupie zrobiła się lekka wyrwa, nikt nie pomógł mu wstać, zamiast tego ograniczyli się do próby nie zdeptania go. Zaczęłam przeciskać się w tamtą stronę, ale zostałam złapana za ramię. Odwróciłam się w stronę Trace'a, za nim stał Ross z markotną miną, którego po chwili na powrót zajęło adorowanie blondynki.
- Chryste, nie było mnie tydzień, a nie całe lata świetlne. Świat się kończy... - powiedziałam na widok „nieprzystępnej" Ally, bardziej na tak, niż na nie.
- Też mam czasami wrażenie, że to niestety alternatywna rzeczywistość, w której jestem uwięziony. - przyznał Trace, również przybierający zdegustowany wyraz twarzy. - Zmieniam zdanie, bardzo bym chciał, żeby to była alternatywna rzeczywistość, muszę się obudzić. Nie wiedziałem, że Hunter... O BOŻE, DLACZEGO ON MA TAK DŁUGI JĘZYK?!
- Nie patrz! - krzyknęłam, przysłaniając mu oczy, zupełnie jak rodzic dziecku podczas namiętnej lub strasznej sceny w filmie (w tym przypadku ciężko określić, która to była).

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz