𝕋𝕎𝕆 𝔽𝔸ℂ𝔼𝕊

187 11 0
                                    

Mój umysł posiadał specjalizacje w dziedzinie hipotetycznego myślenia, szczególnie kreowania najczarniejszych scenariuszy, a nie w wymyślaniu na poczekaniu, co powinnam zrobić w obecnej sytuacji, jaką było lawirowanie między budynkami z chłopakiem, który wglądał jakby wyszedł spod kombajnu.

Nie mogłam wybrzydzać w wyborze miejsca tym bardziej, że mój towarzysz coraz ciężej przebierał nogami, napędzany resztką adrenaliny. Co chwilę bełkotał, powtarzając imiona przyjaciół zostawionych kilka przecznic dalej.

- Marcus, Trace... Wracam.

- Nie możesz, ktoś zadzwonił na policje. Zresztą w takim stanie na nic im się nie przydasz. - Bezskutecznie starałam się przemówić do jego rozsądku, ciągnąc go w głąb coraz gorzej wyglądających uliczek.

- Trace... Marcus... Muszę...

Zatrzymałam się, byłam zirytowana jego ciągłymi próbami oporu.

- Droga wolna, idź.

Puściłam go, mimo wszystko pozostając w bliskiej odległości. Z jego gardła wyrwał się cichy jęk, gdy się wyprostował. Ociężale odwrócił się w stronę, skąd przyszliśmy i zrobił niepewny krok. Podczas drugiego zatoczył się na ścianę, do której dobił.

- Widzisz? Musimy przywrócić cię do porządku, skoro nie chcesz jechać na pogotowie lub zostać z rozpłataną twarzą.

- Nie chcę. - Burknął, opierając ciężar ciała na moim ramieniu. Jego skóra mocno pachniała cynamonem, drzewem sandałowym i żelazem, była niesamowicie rozgrzana.

Wybierałam ścieżki na chybił trafił, mając nadzieję, że spotkamy po drodze jak najmniejszą liczbę osób. Co prawda taki widok na ulicach Vancouver nocą nie wzbudzał sensacji, ale wolałam nie ryzykować, ktoś mógłby próbować skorzystać z okazji widząc lub w przypływie poczucia obywatelskiego zawiadomić odpowiednie służby.

Zatrzymałam się, upatrując szansy w szaletach miejskich na rogu, nieopodal była całodobowa apteka. Lepszego miejsca nie znajdę.

Tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że to odpowiedni wybór, bo toalety były płatne. Nie ma co się oszukiwać, o takiej porze łatwiej komuś załatwić się pod murkiem czy za kontenerem, zamiast wsadzić monetę do podajnika. Nerwowo przeszukiwałam kieszenie spodni. BINGO. 50 centów zabrzęczało w maszynie, a drzwi do kabiny się otworzyły. Wprowadziłam chłopaka do środka, sadzając go na zamkniętej klapie sedesu. Jego głowa poleciała w tym, nasz spacer ewidentnie nie poprawił jego stanu. Zebrałam wszystkie rozedrgane myśli do kupy.

- Idę do apteki, jest kawałek stąd, niedługo wrócę. - Odwróciłam się i poczułam, jak łapie mnie śliską od niezastygniętej krwi dłonią.
- Wiesz?
- Co?
- Co jest potrzebne...

Uzmysłowiłam sobie, że nie mam bladego pojęcia.

- Oczywiście, codziennie mam do czynienia z pokiereszowanymi facetami w miejskich kiblach. - Wyrwało mi się nieco zbyt sarkastycznie, ale nienawidziłam nie wiedzieć, co powinnam zrobić. Nie przejął się moimi słowami i z zamkniętymi powiekami wyrecytował:
- Igła, nić, gazy, cokolwiek do odkażania, nie baw się w plastry, nie trzeba.

Odruchowo skinęłam, choć nie mógł tego zobaczyć. Zostawiłam go, ciężko oddychającego i z powrotem weszłam w noc.

Mężczyzna za kasą podejrzliwe zerkał w moją stronę, gdy kasował moje zakupy. No tak, oczywiście nie wyglądałam najlepiej, w brudnych od krwi ubraniach, z potarganymi włosami, powtarzająca pod nosem jak mantrę „igła, nić, gazy, środek do odkażania". Płacąc dziękowałam w duchu za istnienie bliku, w innym wypadku musiałabym posłużyć się papierem toaletowym.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz