𝕎ℍ𝕐 𝔻𝕀𝔻 𝕐𝕆𝕌 𝔻𝕆 𝕋ℍ𝔸𝕋

95 9 0
                                    

Nawet z pomocą wszystkich świętych nie udałoby mi się zdążyć przed So, która była zdecydowanie bliżej, niż bym tego chciała

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nawet z pomocą wszystkich świętych nie udałoby mi się zdążyć przed So, która była zdecydowanie bliżej, niż bym tego chciała. Bieg był bezcelowy, nie pozbyłabym się zadyszki tak szybko, nie miałabym czasu na zmienienie ubrań, no i najważniejsze, już mnie zauważyła. Naturalniej wyjdzie, jeśli zachowam spokojny chód i spróbuję przekonać przyjaciółkę, iż moja nocna wyprawa była uwarunkowana głodem, przekonywałam samą siebie. Chciałam w tym celu wykorzystać siatkę z zakupami, jakie zrobił Evan.
Evan.
Podeszwy butów mlaskały w zetknięciu z mokrym asfaltem, poczułam wilgoć wewnątrz trampek.
Co musiał załatwić? Dokąd pojechał? Dlaczego kłamał?

Zamiast prawdy mówił to, co chciałabym usłyszeć.
Skoro miał świadomość niebezpieczeństwa, powinien mi o tym powiedzieć, a nie wydawać oschłe dyspozycje: „nie wychodź", „zamknij drzwi". Zostawił mnie ze strachem i niewiedzą, jak mógł, po tym, co mu powiedziałam? Zupełnie, jakby nasz wspólny wieczór nie miał dla niego tak wielkiego znaczenia, jak dla mnie.

Stała już na ganku z założonymi ramionami, patrząc badawczo w moją stronę. Miała kompletnie przemoczone ubrania. Musiała przejść spory kawałek spod przystanku, co z pewnością nie poprawiło jej humoru.
- Po tej szamotaninie z kocem trochę zgłodniałam. - rzuciłam, mijając ją pośpiesznie.
- Mhm, i ten sam koc doprowadził cie do płaczu, co?
- Nie, to deszcz.
Światło pobliskiej latarni oszczędziło mi kilku nieudanych prób trafienia do zamka. Miałam ochotę uściskać osobę odpowiedzialną za postawienie jej w tamtym miejscu, przy okazji puszczając w niepamięć incydent z dzieciństwa, gdy rozbiłam na niej nos podczas zabawy z Ruby.
- Oczywiście, głupia ja. A zaczerwienione oczy masz pewnie od alergii na opady, szkoda, że nigdy o niej nie wspomniałaś.
Puściłam to mimo uszu. Weszłyśmy do przedpokoju i zgodnie z zaleceniami od razu zamknęłam drzwi.

Poczułam nieprzyjemne przyśpieszenie tętna z powodu dochodzącego z salonu szumu telewizora.
Nie poczekałam na Sophie, tylko od razu ruszyłam się w stronę schodów.
Od konfrontacji z ojcem wolałam ciemne piętro, na którym z pewnością czekała Ona.

Nie pomyliłam się. Mimowolnie przystanęłam na skrzypiącym stopniu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. W tej ciemności może i bym ją przeoczyła, gdyby nie te skrzące oczy na końcu korytarza.
- Tatulek nie jest najlepszym kompanem do rozmowy. Nudziłam się bez ciebie.
„Nie słuchaj jej"
Pięć kroków, tyle dzieliło mnie od sypialni, czyli cała wieczność, kiedy ktoś na ciebie patrzy w taki sposób. Wzięłam głębszy wdech i niemal dopadłam klamki.
- NIE POZBĘDZIESZ SIĘ MNIE, ROZUMIESZ?!
Znałam każdy kąt tego domu, a mimo to ze stresu nie trafiłam we włącznik światła za pierwszym razem, może za trzecim lub piątym. Brakowało mi powietrza.
Pełną reklamówkę rzuciłam na łóżko, zaraz za nią poszła wilgotna bluza.
- Christopher jest jakiś niemrawy, ledwo odpowiedział, gdy się przywitałam.
- Naprawdę? Zastanówmy się. - zaśmiałam się nerwowo, zamykając drzwi balkonowe. - Może dlatego, że stracił pracę? - nie potrafiłam powstrzymać śmiechu. - Albo z powodu śmierci ukochanej córki? W końcu została mu tylko ta beznadziejna. Byłabyś szczęśliwa na jego miejscu?
Po tych słowach zapadła niewygodna cisza. Tęskniłam za ciszą między mną, a Evanem, była zupełnie inna i chciałam do niej wrócić.
- Nie chciałam cię zranić. - powiedziała w końcu ze skruchą.
Nie przekroczyła progu, jakby czekała na zaproszenie. Stałyśmy po przeciwnych stronach, dosłownie i w przenośni.
- Już nic mnie nie boli.
- Bardzo mi przykro.
Nie czerpałam przyjemności z jej poczucia winy, nie potrzebowałam tego.

Miałam przed sobą nietypowy widok, wahała się, jak nigdy, przyszła wściekła, z bojowym nastawieniem, które szybko utraciła wraz z pewnością siebie. Wiedziałam, że kwestią czasu było, aż odzyska zgubę i zacznie wygłaszać swoje racje, toteż puściłam słowną przynętę:
- O czym chciałaś porozmawiać? - Ruby stanęła za nią, przyglądając się całej scence. - Mogłabyś zamknąć drzwi? Proszę.
Zrobiła to, nieświadoma, jak blisko niej był prawdziwy potwór.
- Szczerze mówiąc... - zaczęła, rozglądając się. - ... przyszłam błagać twój rozsądek, żeby się obudził, zanim będzie za późno.
Nie zapytała ani o zniszczony regał, ani o zgarniętą do kąta kupkę szkła, która niegdyś była lampą. Milczałam, dobrze się znałyśmy i czułam, że nie skończyła.
- Zakwalifikowałam się do egzaminów wstępnych na uczelnie i jeśli je zdam, wyjadę po nowym roku. Do tego czasu muszę ci pomóc, nie zostawię cię zanurzonej po czubek głowy w tym szambie.
Pragnęłam powiedzieć „już to zrobiłaś", ale nie potrafiłam. Wydusiłam tylko:
- Wszystko idzie po twojej myśli, jak zawsze. Gratulacje.
Nie potrafiłam spokojnie ustać w miejscu, więc przełożyłam bluzę na grzejnik.
- Słyszysz tylko to, co chcesz.
Po raz drugi poprawiłam firanki. Przy okazji sprawdziłam, czy nikt nie stoi pod domem. Odbijało mi, nic nowego.
- Słyszę dobrze, dzięki za troskę.
Poprawiłam stos książek na blacie, który i tak był równy.
- Carmen...
Starłam dłonią nieistniejący kurz z biurka.
- Słyszę i widzę, że ci się powodzi, czy to w miłości, czy planach, ale z łaski swojej nie utrudniaj tego innym, zgoda?

Chciała mnie uspokoić, zmuszając, bym usiadła na krześle. Strąciłam jej dłoń z ramienia dużo mocniej, niż planowałam, przyprawiając ją o nieznaczny grymas.
- Robisz sobie krzywdę, on ci nie pomoże, będzie tylko gorzej.
- Co ty wiesz, o robieniu sobie krzywdy, So? Powiem ci, gówno o tym wiesz, bo nigdy nie miałaś ku temu powodów ani okazji.
Pochyliła się, uniemożliwiając mi spojrzenie na cokolwiek innego, prócz niej.
- Znam cię i wiem, że wcale nie chcesz ze mną walczyć, przez niego się tak zachowujesz. - szepnęła.
O Jezu, ależ jej współczucie działało mi na nerwy. Wystarczyłaby jedna kropla, aby przelać czarę goryczy i doprowadzić mnie do wybuchu. Walczyłam o spokojny ton:
- Atakujesz i pomawiasz jedyną osobę, która okazuje mi zrozumienie.
- Też bym to robiła, gdybyś pozwoliła mi zrozumieć! Zamiast tego ciągle mnie odsuwasz, izolujesz się, jak mam do ciebie dotrzeć?
- Nie wiem, zapytaj Evana, jemu jakoś się udało.
Odskoczyła, jak oparzona. Czarny kosmyk jej włosów uciekł zza ucha przy nagłym ruchu głowy. Wiedziałam, że zabolało, zraniłam ją. Nie czułam z tego powodu wyrzutów, tak samo z szoku, jakiego doznała.

Krążyła po pokoju, zastanawiając się nad czymś.
- Zmanipulował cię, nic więcej. Nie widzisz tego, jak jest naprawdę. - tłumaczyła bardziej sobie, niż mi.
- Będziesz mieć obiekcję do każdego z moich zmysłów? - parsknęłam. - O mój wzrok się nie martw, bo jest dobry. Póki co wyraźnie widzę egoistkę, chcącą odciągnąć mnie od jedynej radości, jaka mi pozostała. Nie masz monopolu na szczęście, Sophie.
Ktoś zapukał do drzwi. Po braku reakcji przyjaciółki wywnioskowałam, że tego nie usłyszała, więc nie był to tata.
- Jest gorzej, niż myślałam. - kontynuowała z przerażeniem. - Widzę, jak na ciebie patrzy i nie ma to nic wspólnego z normalnością. Miesza ci w głowie, wykorzystuje twój smutek. To oczywiste, miałaś jednego chłopaka, który był kompletnym dupkiem, powielasz schemat. - wymieniała. Z każdym słowem krew wrzała we mnie coraz mocniej. - Plotki nie biorą się znikąd, coś musi być na rzeczy. - przystanęła i chwała Bogu, bo już mnie mdliło. - Odsunęłaś się ode mnie akurat, gdy on się zjawił.
- Nieprawda.
Zdawała się ogłuchnąć na moment. Nie chciała usłyszeć prawdy.
Znów to pukanie, jeszcze głośniejsze.
- Poczekam, aż skończysz szkołę, wyjedziemy razem, namówimy twojego tatę, zapomnisz o tragedii. Może nawet przemówię do Trace'a, by się przeprowadził. Jeszcze można to naprawić, wszystko da się naprawić, tylko Sartori musi zniknąć razem z całym syfem, jaki wniósł na buciorach do twojego życia. - naprawdę w to wierzyła? Zacisnęłam powieki, dlaczego to cholerne pukanie nie ustawało? - Odsuwa cię od wszystkich, chce mieć na wyłączność, to chore! Najpierw zniechęcił cię do mnie, teraz do ojca, nawet nie mógł przeboleć twoje zakochania względem Marcusa, poświęcił własną przyjaźń, by mieć cię tylko dla siebie...
To była ta jedna kropla. Mała, pojedyncza kropla burząca tamę.
- Zamilcz i spójrz na mnie, do cholery! - osłupiała. Patrzyła na mnie, nie rozumiejąc. Zignorowałam drganie głosu: - Tego nie da się naprawić, rozum.
- Damy radę, jak zawsze.
Czasami zazdrościłam jej tej zawziętości, ambicji, jednak w przeciwieństwie do niej wiedziałam, kiedy należy odpuścić.
- Od zawsze za tobą nie nadążałam. Nigdy nie dawałam rady i wyłącznie moją winą jest, że nie miałam dość odwagi, by to przyznać. - przysiadła powoli na skraju łóżka. Drewniana rama lekko drgnęła. - Obwiniasz o wszystko człowieka, który pomógł mi jako jedyny.
- Jak możesz tak mówić... Nie pozwalasz sobie pomóc, jak miałam to zrobić?
- Na pewno nie maratonami Zmierzchu i jakimś głupim słoikiem! - wybuchłam. - Żeby chcieć pomóc, najpierw należy dostrzec problem.
Drzwi się otworzyły, jęcząc przeraźliwie. Nikt nie wszedł. Najgorszy był brak pewności, czy działo się to wyłącznie w mojej głowie, czy naprawdę. Odetchnęłam głośniej.
- Wiem, że jesteś chora. - powiedziała dosadnie, spuszczając wzrok na własne dłonie, jakby powiedziała coś niemądrego.
Zamiast patrzeć na przyjaciółkę, wpatrywałam się w beżową ścianę i doszłam do wniosku, że po jej słowach coś we mnie umarło.
Zapytałam spokojnie:
- A wiesz, że przynajmniej kilkanaście razy w tygodniu zmuszam się do wymiotów, bo nie jestem w stanie jeść? Że nie potrafię spojrzeć na swoje odbicie i nie poczuć przy tym obrzydzenia?
- Wiele osób ma problem z samoakceptacją, da się z tym walczyć. Trzeba zmienić sposób myślenia.

Nie spodziewałam się takiej znieczulicy z jej strony.
Długo wzbraniałam się przed przyznaniem do problemu, zupełnie niepotrzebnie, bo i tak zostałoby to zignorowane i spłycone do zwichrowanej samoakceptacji. Zaczęłam bać się o Trace'a i jego problemy, czy kiedykolwiek wyjawi jej prawdę o sobie?
- Wiesz co? Idź do diabła z tym swoim sposobem myślenia, bo tutaj się nie przyda.
- Jeśli dzięki takiemu gadaniu ma ci ulżyć, to proszę bardzo. Wyżyj się, poczekam.
- Nie ulży mi, rozumiesz? Zobacz. - wstałam zbyt szybko, pociemniało mi przed oczyma, ale mimo to pozbyłam się spodni, odsłaniając okaleczone uda. - Sposób myślenia to zmieni? Nie zmieni! - milczała ze zbolałym wzrokiem. - A może zmieni to? - zrzuciłam również koszulkę. Dotknęłam szpetnej blizny na klatce piersiowej. - Moje ciało... moja głowa... nic we mnie nie działa poprawnie i nie zmieni tego jakiś, gówno wart, sposób myślenia!
Błędnie sądziłam, że czerwień na jej twarzy spowodowało moje wyznanie, widok świeżych blizn, czy wystających żeber.
- Zrobił ci malinki. - powiedziała chłodno.
Doszło do mnie, że to wszystko było bezcelowe, ponieważ nie przyjmowała innego wytłumaczenia, niż własne.
- Widzisz? - westchnęłam z rezygnacją. - Dla ciebie to niepojęte, niewyobrażalne, wolisz udawać, że czegoś nie ma, jeśli nie pasuje do idealnej całości. Nie widzisz mnie, jako mnie, z całym tym bagażem, bo w twoim świecie nie ma na to miejsca. Jest tylko ład, perfekcja i cele do odhaczenia.
- Mylisz się, po prostu nie wiem, co powinnam zrobić. Jestem w szoku. - przyznała niechętnie.
Ogarnęło mnie rozgoryczenie.
- Siedzisz tutaj, jako moja przyjaciółka i nie wiesz, co masz zrobić, tak? Evan, którego postrzegasz jako chodzące zło zaopiekował się mną, po tym, jak Marcus mnie wykorzystał i rozesłał wszystkim moje roznegliżowane zdjęcia.
Nie potrafiła powiedzieć nic sensowniejszego od:
- Nie wiedziałam...
Serce odmawiało posłuszeństwa, duszone gniewem. Nie zatrzymałam się, za długo tłamsiłam to wszystko w sobie:
- Ten sam człowiek, tak okropny i zły, wyciągnął mnie z wanny, gdy próbowałam się utopić.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz