𝔽𝕌ℕ𝔼ℝ𝔸𝕃

170 10 5
                                    

Zalecane włączyć piosenkę, gdy zrobi to Kyle.

- Chodźmy, wszyscy czekają

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Chodźmy, wszyscy czekają.
- O co chodzi? Nie chcę trafić do więzienia albo znaleźć się w wiadomościach. - sapnęła, przestępując co większe gałęzie.
- Nie marudź.
Przystanąłem, przytrzymując kolczasty krzak, aż go minęła.
- Nie chcę iść.
Zatrzymała się i skrzyżowała ramiona.
- Tak? To wracaj.
Złapała rzucone w jej stronę kluczyki od stacyjki. Biła od niej czysta nienawiść, bałem się, że za moment po plastiku zostanie tylko wspomnienie, jeśli nie przestanie go tak ściskać.
- Nie umiem prowadzić.
- Bardzo mi przykro z tego powodu. - zacmokałem. - A teraz, skoro już odpoczęliśmy i prawie zapuściliśmy korzenie...
Napędzana gniewem ruszyła przed siebie, nie mogłem przestać kręcić głową z rozbawienia. Mamrotała coś pod nosem i narzekała do momentu, aż wędrówka naprawdę ją zmęczyła.

Stanęła jak wryta, przez co na nią wpadłem.
- Co zrobiliście? Muszę wiedzieć, nie oglądałeś seriali kryminalnych? Wspólna wersja wydarzeń i tak dalej. - żywo gestykulowała, język odmawiał jej posłuszeństwa, strzelała słowami jak z kałacha. - Evanie, odpowiadaj natychmiast! Nie wierzę, że to robię!
- Boisz się?
- Cholernie.
- Cieszę się.
- A z czego tu się cieszyć?!
Gdybym miał komuś przedstawić, jak wygląda oburzenie, w tej chwili wskazałbym właśnie na Carmen.
- Że jeszcze cokolwiek czujesz, nawet jeśli jest to tylko strach.
- W takim razie zrzekam się tego przywileju. - parsknęła.
- Dym ci leci.
- Co?
- Z uszu i... z nosa też. - pstryknąłem ją delikatnie w czubek nosa.
- Dobrze się bawisz?
- W lesie można robić o wiele ciekawsze rzeczy, ale z braku laku... - wzruszyłem ramionami za co solidnie oberwałem w klatkę piersiową.
Odwróciła się na pięcie i samodzielnie utorowała sobie drogę przez chaszcze.
- Szczerze mówiąc byłem przekonany, że już dawno uciekniesz, a zamiast tego przesz do przodu, jak szalona, czyżbyś życzyła sobie jego śmierci?! - krzyknąłem za nią, gdy zniknęła w krzakach.
Przedarliśmy się przez gąszcz na kamienisty brzeg Capilano.

Na miejsce pochówku naszego byłego przyjaciela wybraliśmy jedno ze spokojniejszych koryt rzeki, gdzie jeszcze jako dzieciaki niejednokrotnie spotykaliśmy się, urządzając ogniska i zabawy nad wodą. Każdy głupi kamień był tutaj dla mnie przesiąknięty nostalgią.
- To trochę dziwne, nie uważasz? Tak tyci? Albo dwa tycie? - zachichotała nerwowo, wyginając palce.
- Myślę, że tylko pół tycia.
Dostrzegłem całą grupę czatującą nad brzegiem.
- Nie wiem, czy... czy chcę.
Zlustrowałem dziewczynę. Na moment straciła panowanie nad kurtyną, która się odsłoniła, ukazując niestabilną fasadę, przerażenie i odrazę. Miała rozedrgany wzrok. Pewnie nie życzyła sobie tego, ale i tak czułem żal z powodu tego, co ją spotkało.
- Zabrałem cię ze sobą, bo uznałem, że właśnie tego potrzebujesz, zresztą jak my wszyscy. Powiedz, że jestem w błędzie i nie chcesz zapomnieć.
Zastanawiała się przez chwilę, znów przygryzła język w charakterystyczny dla siebie sposób.
- Nie powiem tego.
- No właśnie, a teraz uczyń mi ten zaszczyt i dołącz do naszej stypy.
Ujęła moją wyciągniętą dłoń i zeskoczyła ze sporego kamienia. Nie dotykaj jej. Ściągniesz na nią śmierć.

Cała grupa dość dobrze udawała, że dziewczyna wcale nie była niespodziewanym gościem, wolałem nie uprzedzać ich o moim zamiarze, żeby nie prowokować niepotrzebnych rozmów. Grzecznie się przywitali, zupełnie jak nie oni. Byłem nawet dumny z tej popapranej mieszanki wybuchowej, która zastępowała mi rodzinę.
- Nie musicie z grzeczności udawać, widzę jak wymieniacie spojrzenia. Wszyscy tutaj widzieli zdjęcia, tak? - ostatnie słowo drgnęło w ten specyficzny sposób, gdy człowiek ma ściśnięte gardło. Miałem zamiar ją uspokoić, zapewnić, że wszystko załatwiłem, przecież byłem jej to winny, ale pierwszy odezwał się Alan.
- Staliśmy w innej kolejce, gdy rozdawano dobrą pamięć, nie masz się czym przejmować. - wszyscy zgodnie przytaknęli. - Zobacz.
Z pełnym impetem przywalił Trace'owi w twarz, po czym udał zdziwienie.
- Stary, co jest?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - wyjęczał, walcząc z grymasem bólu.
- Widzisz? - z powrotem zwrócił się do Carmen, wyglądała jakby studiowała wyjątkowo dziwaczny okaz robaka.
- Chyba wybił mi zęba. - głos chłopaka był zniekształcony przez palce, którymi właśnie sprawdzał obecny stan uzębienia.
- Udajmy, że tego nie było. - westchnąłem, zaciskając usta w cienką linię.
- Ale czego? - zapytali chórem.
Część napięcia z jej ciała uleciała, zaginęła w szumie wody i pojękiwaniach Trace'a.
- Cóż, z niewiadomych przyczyn nasz prowadzący jest niedysponowany. - Ross podwinął rękawy wyjściowej koszuli. - Obejmę ster.
- Wykluczone. - wtrącił Mike. - Potrzebujemy do przeprowadzenia ceremonii kogoś, kto potrafi użyć więcej niż czterech wyrazów, nie pocąc się przy tym.
- Spierdalaj. - burknął Ross, przenosząc niechętny wzrok na moją pasażerkę.
- Nie obrażaj się, po prostu sytuacja wymaga czegoś więcej niż „W weekend biję teścia.", „Braci się nie traci." czy „Coś, ten, tego, no."
- Nie mówię „Coś, ten, tego, no."! - zaperzył się.
- Mówisz. - stwierdziliśmy zgodnie.
- Evan powinien to zrobić, byli z Marcusem najbliżej. - zaproponował nieśmiało Kyle.
- Ja się pocę przy trzech wyrazach, odpada. - odmówiłem pośpiesznie.
- Banda kretynów. - warknął Trace, masując policzek. - Tak mi was szkoda, że nawet ostatniego grosza wpłaciłbym na zbiórkę dla was.
Poprawił kolorową czapeczkę z małym śmigłem, która po uderzeniu przez Alana nieco się przekrzywiła. Lewą część twarzy miał lekko opuchniętą, ale przemilczeliśmy ten fakt.
- Ustawcie się, jak należy. - zadyrygował. Posłusznie stanęliśmy w półokręgu. - Mike, nie kręcimy teledysku do „Billie Jean", przestań się wiercić.
Delikatny podmuch wiatru niósł za sobą woń jaśminu, włosy stojącej obok mnie Carmen lekko zafalowały. Odchrząknąłem, przerywając ciszę. Prowadzący posłał mi mordercze spojrzenie, uspokoiłem go gestem ręki.
- Kyle, wiesz co robić. - szepnąłem.
- A tak, tak. - w pośpiechu wyjął telefon i zaczął przeglądać playlistę. Przez przypadek puścił „Bitch Lasagna", Trace był u kresu wytrzymałości. - Coś się zacięło. Nie działa ekran. - pisnął, stukając gorączkowo w wyświetlacz. - Jakiś wirus.
- Mniej porno, więcej modlitwy, bracie. - skwitował Ross. - Dotykałeś w ogóle kiedyś dziewczyny?
- Spytaj matki, ostatnio nie narzekała.
- Doooość! Koniec żartów o matkach, pornosach i wszystkim innym, co wam krąży po tych zapyziałych łbach. - warknąłem.
- Dzięki, Evan. - skinął Trace, a wszyscy zebrani umilkli. - No więc zebraliśmy się tutaj, żeby, kurwa, Toster, do nogi! - z pobliskich krzaków wybiegł młody pies myśliwski, posłusznie usiadł przy nodze właściciela, przyglądając się reszcie z zaciekawieniem typowym dla szczeniaka. - Na czym to ja.. a, tak. No więc zebraliśmy się tutaj, aby pochować największego kutasa, znaczy Marcusa i uczcić naszą wieloletnią przyjaźń minutą ciszy. Alan, torba.
Podał chłopakowi plecak. Każdy dostał czarny, gładki kamień.
- Czy to... - zaczęła Carmen.
- Tak, to kamienie do gorącego masażu. - wytłumaczył Trace, stawiając na środku świecę. - To też do masażu... - dodał lekko zmieszany. - Zwędziłem z pokoju babci.
- Twoja babcia jest masażystką? - zapytał z zaciekawieniem Kyle.
- Raczej lubi być masowana. - odparł z zażenowaniem. - O Jezu, o co wam chodzi?!
- Będziemy palić świecę „Niezapomniane i gorące chwile dla każdego chrześcijanina"? - odczytał z etykiety Ross.
- Brawo, umiesz czytać. Ty to jednak potrafisz jeszcze zaskoczyć, przyjacielu. - odgryzł się Trace. - Skoro Hunter dał już popis swoich umiejętności, możemy przejść do sedna.
- A gdzie ciało? - zapytała ze strachem dziewczyna.
- To, czego nie zdążył zeżreć Toster jest jakieś sześć stóp pod nami.
- Mike! - syknąłem.
- Chowamy go tak w przenośni, choć z pewnością wszyscy życzylibyśmy sobie czegoś innego. - wytłumaczył spokojnie Alan. Posłałem mu znaczące spojrzenie. - Żartowałem! Chociaż... Może...
- Dobrze! Każdemu dałem po kamieniu, na razie wszystko jasne, prawda Ross? - zwrócił się w jego stronę z zatroskaną miną.
- Poprawić z drugiej strony? Coś nierówno ci puchnie. Asymetryczność niemiłosiernie mnie wkurwia.
- Mówiłem! Mówiłem, że używa po cztery wyrazy na zdanie! - wybuchł Mike.
- Zaraz przestaniesz mówić, przysięgam. - szepnął wściekły.
- Znowu! Znowu to zrobił!
- To już wszystko? Pijemy? - Kyle'owi jakimś cudem udało się przebić przez jazgot tamtych dwojga.
- No pewnie, weź sobie ten cholerny kamień do domu, przyda się do twojego skalniaczka na ogródku. - Trace wyrzucił w górę ręce w geście poddania.
- Będąc szczerym to takiego mi brakowało.
- Nie potrzebujesz czasem dwóch? Jeszcze jeden jest tutaj. - wskazał na głowę Ross'a pogrążonego w debacie na temat budowania zdań. - W środku, totalnie zwęglony od przegrzanych styków i zupełnie gładki.
- Co gładki? - zainteresował się właściciel.
- Twój mózg. - wycedził Trace. - Gdy zaczynałem się z wami zadawać nikt mnie nie uprzedził, że będzie to charytatywne zajmowanie się bandą imbecyli.
- Chciałbym powiedzieć, że normalnie się tak nie zachowują, ale... Dzień jak co dzień. - zwróciłem się do niej.
- Pomyśleć, że się was bałam. - powiedziała z niedowierzaniem, krzywiąc się przy każdej kolejnej obeldze przecinającej powietrze.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz