Jeśli w tamtej chwili posiadałam jakiekolwiek resztki rozsądku, to pozbawił mnie ich bez trudu, pod wpływem jego werbalnych i niewerbalnych zaklęć wszystkie moje szare komórki postanowiły popełnić zbiorowe samobójstwo w jednej chwili.
Osób pokroju Evana nie powinno się obdarzać żadnym uczuciem, nawet nienawiścią. To była jedna z najgłupszych rzeczy, jakie przyszło mi zrobić. Wykazałam się skrajną lekkomyślnością.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, uciec do samego jądra ciemności, prosto w objęcia zapomnienia.
Wszystko było nie tak...
Niby w nocy rzeczy, zdarzenia czy wspomnienia wydają się gorsze, ale nawet świt następnego dnia nie wygładził moich myśli. Ani jednej.
Nie zmrużyłam oka, spędzając wszystkie te godziny od wyjścia Evana, aż do dźwięku niepotrzebnego budzika na nienawidzeniu siebie i pieczołowitym zamykaniu wszystkich spustów. Jeśli ziemia nie postanowiła się jeszcze pode mną rozstąpić i ochronić w nieskończonej przepaści, to sama musiałam o to zadbać. Odcinałam się.
Sztywną od bezruchu ręką sięgnęłam w stronę telefonu, który okazał się być pogrzebanym pod stertą poduszek. Alarm ucichł.
Wolałabym, żeby to wszystko okazało się tylko kolejnym z męczących koszmarów. Zniosłabym to o wiele lepiej.
Czułam potrzebę zrzucenia z siebie tych wszystkich uczuć, zdjęcia ich z ramion jak niewygodnego płaszcza. Chciałam walczyć ze wspomnieniem Ruby, która całą noc obejmowała mnie zimnym, wychudłym ramieniem. Walczyć z obojętnością, jaką wtedy czułam i która trwała aż do teraz. Naprawdę chciałam, ale nie mogłam.
Na powrót stałam się pustym naczyniem, potłuczonym, niezdolnym do spełniania swojej funkcji. Nie sposób było cokolwiek we mnie wlać, nie posiadałam nawet łez. Prawdopodobnie wszystkie przepadły tej nocy, a pościel zachłannie je piła, jak pustynny piach łasy na jakąkolwiek wilgoć.
Materiał dawno wysechł.
Zmusiłam się do postawienia stóp na wychłodzonej podłodze. No tak, okno wciąż było otwarte, ale nawet silny dreszcz nie zmotywował mnie na tyle, by wstać i je zamknąć. Zamiast tego wsłuchiwałam się w nieśmiałe odgłosy porannej gonitwy, hałasy przybierały z czasem na sile.
Jeden Ktoś zaoferował się w kwestii wyprowadzenia Tostera, drugi Ktoś apelował o pomoc w odnalezieniu pary czystych skarpetek (jedna została odnaleziona, zniknięciem drugiej obarczono psiaka), trzeci z całych sił próbował przyrządzić zjadliwe śniadanie, które nie wymagałoby zbędnego hałasu. Czwartym Ktosiem okazał się być Mike, mówił cicho, jakby uczestniczył w konspiracji:
- Przecież mogę was podrzucić. Na pewno tak powiedział?
- Tak, do cholery. Mistrzem gotowania nie jestem, ale nie jestem też głuchy. - Ross brzmiał na nieobecnego, kolejno penetrował szuflady w poszukiwaniu czegoś. - Trace wyraźnie powiedział, że po nas przyjedzie.
- Okej. W takim razie wracam na uczelnie.
- Nie zostaniesz nawet na śniadanie?
- Nie, dzięki. Zdrapię z asfaltu jakąś padlinę po drodze, mniejsze ryzyko perturbacji żołądkowych.
- Mam nadzieję, że zeżresz jakąś trującą ropuchę.
- Spędziłem z tobą tak wiele czasu, że już się uodporniłem.
- Zjeżdżaj już, zanim Toster wróci, bo cię nim poszczuję.
Kolejno wbijane na patelnie jajka skwierczały przeraźliwie, poddawane istnym katuszom. Nie potrafiłam powstrzymać odruchu wymiotnego na myśl o jedzeniu. Dopiero przy skurczach brzucha i ogarniającej chęci zwymiotowania uświadomiłam sobie, że na dobrą sprawę nie mam czym.
Wyobrażałam sobie całą scenę, jak Hunter w największym skupieniu próbuje posługiwać się przyprawami, marszcząc przy tym brwi, a Mike przygląda się temu z rozbawieniem, gotowy do wyjścia.
- Rany boskie, to trawa cytrynowa, odłóż to. W tej chwili.
Niedaleko sypialni znajdowała się łazienka, słyszałam szum wody. Najwidoczniej Alan przed szkołą postanowił wziąć prysznic. Sama chętnie doczołgałabym się do brodzika, żeby utknąć pod strumieniem gorącej wody na kolejne pół godziny, a nawet więcej, byleby wrzątek wypalił z powierzchni mojej skóry wspomnienie dotyku chłopaka.
- Trzeba próbować nowych kombinacji, życie jest za krótkie na monotonnie.
- Przy twoim gotowaniu zwłaszcza. Nie potruj wszystkich. - drzwi skrzypnęły, jednak nie zostały zamknięte od razu, jak się spodziewałam. - Ach, i tak na przyszłość, telefon nie służy wyłącznie do przeglądania Tiktoka i wysyłania śmiesznych memów. Informujcie mnie, jasne? - pytanie zawisło w powietrzu, blondyn chyba zgodził się bezgłośnie, bo ton Mike'a znacznie się uspokoił. - Przyjadę najszybciej, jak to możliwe.
- Poradzimy sobie. Nie zawalaj studiów. - oburzył się, klnąc pod nosem.
Najwidoczniej walczył z atakującym go tłuszczem, nawet stąd słyszałam, jak strzela.
- Są ważniejsze rzeczy, niż wpis w indeksie.
Nie byłam w kuchni, odgradzała mnie od niej ściana, a mimo to odczułam przeraźliwą pustkę, która zaatakowała domek po jego wyjściu. Został tylko szum wody, skwierczenie jajek i kuchenna łacina Ross'a.
Choćbym sobie tego życzyła, to wieczności nie spędzę w tym pokoju. Niedługo nastąpi moment konfrontacji z pozostałymi, a upragniona samotność odejdzie w zapomnienie. To prawdziwa kpina losu, że życie skazuje człowieka na wewnętrzną samotność, a jednocześnie pozbawia prawa do samotności również na zewnątrz.
Nie chciałam dopuścić do kolejnej sytuacji, w której wykłócaliby się o to, kto powinien stawić mi czoła, więc angażujące wszystkie mięśnie, nawet te, o których nie miałam pojęcia, zmusiłam się do wstania.
Ledwo trzymałam pion. Brak snu i emocje poprzedniego dnia raczyły o sobie przypomnieć w niezbyt subtelny sposób. Potrzebowałam chwili i kilku kroków, by opanować chwianie.
Przebrałam się w pierwsze lepsze ubrania, jakie wyciągnęłam z komody. Chłód tkaniny przylegającej do ciała nieco mnie otrzeźwił. Nawet gdyby w pomieszczeniu było lustro, nie odważyłabym się w nie spojrzeć.
Nie musiałam dodatkowo katować się odbiciem marności, skoro doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nią byłam.
Utwierdził mnie w tym przekonaniu wyraz twarzy Ross'a, ewidentnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pewnie sądził, że najpierw będą musieli wyciągnąć mnie siłą z pokoju, żebym w ogóle usiadła do stołu, a po śniadaniu przerzucić przez ramię i wrzucić do samochodu.
Kompletnie zapomniał o jajkach, odprowadzając mnie uważnym spojrzeniem do krzesła, na które wręcz opadłam. Jeszcze nigdy tak krótki dystans nie zmęczył mnie do tego stopnia, czułam na karku pot.
Próbowałam opanować oddech na tyle, żeby nie wziął mojego załamania za jakiś atak.
- Głodna? - zagadnął ostrożnie.
Buzował z napięcia, przerażony widmem rozmowy o związkowych sprawach. Musiał czuć się porzucony przez przyjaciół na placu boju, tylko on kontra ja. Nie miałam zamiaru się rozklejać, było na to zdecydowanie za późno.
Wierciłam się, próbując uspokoić zbuntowany żołądek, krzyczał „NIE RÓB MI TEGO. NIE ZDZIERŻĘ, NIE ZNIOSĘ WIĘCEJ TYCH TORTUR!"
- Jasne. Robisz świetne jajka.
Wiedział, że kłamałam, choćby z tego względu, iż każda próba przyrządzenia ich w jego wykonaniu kończyła się fiaskiem. Hunter należał do grupy osób ze specjalną zdolnością posmarowania kromki chleba nie tą stroną, co powinny, do tego pastą do butów zamiast dżemem.
Rozpromienił się na moje słowa.
- Chociaż ty doceniasz moje starania. - mina mu zrzedła, gdy wrócił spojrzeniem do patelni. - Kurwa, znowu?
- Co znowu? - zapytał zaaferowany Alan.
Wszedł pewnie do kuchni, obwiązany wyłącznie ręcznikiem, który sprawiał wrażenie, jakby trzymał się wyłącznie na słowo honoru. Woda z jego włosów skapywała na podłogę wokół. Widziałam ich w tak skrajnych wydaniach, że podobne widoki nie robiły na mnie wrażenia. Naprawdę skrajnych.
- Jajco! Ubierz się, bo jeszcze Animal Planet przyjedzie na nagrywki.
Niewzruszony uwagą przecierał głowę mniejszym ręcznikiem. Na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie zmieszane ze strachem.
- Co to jest?
- Jajka sadzone.
- Siedzieć to ty powinieneś, za to, co wyprawiasz w kuchni.
- Sadzone, nie OSADZONE.
Jeśli Ross został urażony, to dzielnie to znosił, próbując dyskretnie pozbyć się dowodu na jego wątpliwe umiejętności kucharskie.
- Nieważne. Nie żebym ci źle życzył, ale to powinno być karalne. Kto w ogóle dopuścił cię do kuchenki?
Przełknęłam ślinę z trudem, kiedy patelnia uderzyła o blat.
- Hm... No nie wiem, ty?!
- A tak, racja. Wybacz, stary, naprawdę z wielkim trudem i bólem serca wybrałem bycie czystym z pustym brzuchem, zamiast bycia pojedzonym i brudnym. Życie to ciągłe dylematy, no nie? - wykonał delikatny skręt ciała i znalazłam się w polu jego widzenia. - Cześć Carmen!
Zareagował dużo lepiej na mój widok, niż nasz kucharz-zabijaka, nawet się nie skrzywił.
Język miałam jak kołek, niezdolny do poruszenia. Suchość w ustach przyprawiała mnie o dyskomfort, a głos zabrzmiał raczej, jakbym odbywała wyrok dożywotniego kaca:
- Dzień dobry.
Moje charczenie zgrało się z powrotem Kyle'a, który od wejścia rozbierał się z kurtki i szalika.
CZYTASZ
Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]
Teen FictionJego ból był piękny, jak niezrozumiane dzieło sztuki. Pochłonęłam go, chowając głęboko przed światem. Rozebrał mnie z cierpienia, jakby niczego więcej nie pragnął. Wygładziliśmy wszystkie raniące krawędzie nieświadomi tego, że pojawią się kolejne i...