ℂℝ𝔼𝔸𝕋𝕌ℝ𝔼𝕊 𝕆𝔽 𝕋ℍ𝔼 ℕ𝕀𝔾ℍ𝕋

88 11 0
                                    

 Pierwsze pół godziny spędziliśmy na bezcelowym krążeniu po mieście, żadne z nas nie miało pojęcia, dokąd powinniśmy się udać, ani dość odwagi, by spytać o to pozostałych

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Pierwsze pół godziny spędziliśmy na bezcelowym krążeniu po mieście, żadne z nas nie miało pojęcia, dokąd powinniśmy się udać, ani dość odwagi, by spytać o to pozostałych. Kolejne pół godziny upłynęło na rozważaniu różnych pomysłów, mniej lub bardziej trafnych według Kyle'a i Trace'a.

Przysłuchiwałam się ich debacie, nie zabierając głosu, byłam ostatnią osobą, którą należało spytać „dokąd", „jak" i „kiedy". Ciągle pytali, a ja milczałam, co przyjmowali ze zrozumieniem, jakby oczywistością było, że osoba na moim miejscu tymczasowo utraciła werbalną zdolność porozumiewania się. Byłam złamana.

Złamana i przestraszona.

Wszystko działo się wokół mnie, ale nie miałam poczucia uczestniczenia w tym. Byłam niczym osoba przyglądająca się wypadkowi, akcji ratowników, straży i policji, zwykły przechodzień, gap stojący na poboczu. Za późno, by pytać „dlaczego", z każdą chwilą byłam coraz dalej od wyjaśnień. Odpowiedzi stały się dla mnie nieosiągalne, wiedziałam, że są, jednak majaczyły na horyzoncie tylko po to, bym za chwilę kompletnie straciła je sprzed oczu.
- Może działki?
Trzęsłam się, choć nie było mi zimno.
- Odpada, ojciec robi tam jakieś porządki, sprawdza i czyści sprzęt. Wolałbym nie zawracać mu głowy. - wytłumaczył niechętnie Trace. Zastanawiał się chwilę, pocierając dłonią czoło, szczerze wątpiłam czy ten gest mógłby naprostować jego skotłowane myśli, wygładzić ich krawędzie, rozjaśnić umysł. - Może nad rzekę?
- Świetny pomysł. - odparł zjadliwie.
- Serio?
- Tak, jeśli masz zamiar morsować. Mielibyśmy koczować w samochodzie, Bóg wie ile, czekając na dalsze instrukcje? Zbudować szałas i polować na nornice? A może walniemy sobie tamę, jak się patrzy i okoliczne bobry nas przygarną? Pomyśl Trace!
- CAŁY CZAS TO ROBIĘ! PRZYNAJMNIEJ PRÓBUJĘ! - zatrząsł się ze złości. Osoby, jak Turner najwidoczniej nie radziły sobie z poczuciem bezsilności. Wziął głębszy wdech i o wiele spokojniej skwitował: - Nie pomagasz.
Zapadła cisza.
Każdy miał własne pytania, topił się w rozmyślaniach, a w pobliżu nie znajdowało się nawet pół brzytwy, której powinien chwycić się tonący.

Wbiłam paznokcie w nadgarstek, podejmując paniczną próbę powrócenia do żywych. Skóra ustąpiła pod dużym naporem, w miejscu odciśniętych półksiężyców wykwitły cztery małe ranki. Krew mozolnie wzbierała w zagłębieniach, aż opuściła mikro kaniony i nieśmiało spłynęła w dół, roztarłam ją, nie przejmując się wyraźnymi smugami na dłoni.
Odwróciłam wzrok w stronę okna, ale tam również spotkałam się z czerwienią, konkurowała z brązami i żółciami na koronach drzew. Większość liści już pospadała. Wszystko umierało.
- Moglibyśmy zadzwonić do Alana, albo pojechać do ciebie...
Auto drgnęło niespokojnie, gdy chłopak się spiął. Mocniej zacisnął obie dłonie na kierownicy, sycząc:
- Kyle.
- NO CO?!
Poczułam się winna, słysząc desperacje w ich głosach. Myśl! Powtarzałam. Chciałam rzucić choć jedną propozycję, nawet nietrafną, jakąkolwiek. Pojedyncza myśl błądziła w meandrach umysłu, jak człowiek w kompletnej ciemności, niepewnie, powoli.
- Chłopaki... - zaczęłam, ale tak się przyzwyczaili do mojego milczenia, że nawet nie zwrócili na to uwagi, pogrążeni w potyczce słownej.
- Dobrze wiesz, że mam... trochę napiętą sytuację. Nie da rady. Poza tym to oczywiste miejsca.
- Mamy się ukrywać, czy co? Bez przesady! Przecież Marcus nie będzie w stanie nas nachodzić w najbliższym czasie, Hunter chyba wystarczająco dał mu do zrozumienia, że sobie nie życzymy, tak?
Przyśpieszył zupełnie niepotrzebnie. Na całe szczęście ulice były opustoszałe, zawieszone w czasie ze względu na wczesną porę dnia.
Wyobrażałam sobie, jak chwytam cienką nić mającą zaprowadzić mnie do tej jednej myśli, jak brodzę w czerni, ale cel jest blisko i w końcu do niego dotrę.
Wjechaliśmy do centrum.
Które to już było kółko? Pewnie żadne z nas nie liczyło.
- Naprawdę żyłoby się całkiem nieźle, gdyby wszystko było proste jak twoje zwoje, przyjacielu.
Na tylnym siedzeniu coś zaszeleściło, poszurało i umilkło.
Kyle odpowiedział po chwili z napięciem, nie kryjąc urazy:
- Wiem, że nie jest lekko, boisz się, bo Evan zniknął, znowu, ale nie musisz odreagowywać na mnie, ani pedale gazu, nigdzie cię to nie zaprowadzi, chyba że przedwcześnie w zaświaty, z nami na barana.
Jeśli miał zamiar przywołać go do porządku, to mógł być z siebie dumny, ponieważ reakcja nastąpiła od razu, samochód zwolnił. Poczułam lekką ulgę.
Kątem oka dostrzegłam, jak opuścił z rezygnacją ramiona.
- Przepraszam. - powiedział szczerze.
Ilu ludzi potrafiłoby postąpić, jak on? Pójść ślepo za słowami przyjaciela, którego nieobecność dociskała do podłoża? Dzierżyć obowiązek opieki nad pozostałymi, dobrowolnie zgodzić się na dźwiganie tego ciężaru? Brać na siebie to wszystko i jeszcze znaleźć dość siły, by przeprosić z serca?

Wiadomym było, iż Kyle nie będzie się burmuszył w nieskończoność, szybko by zapomniał, ale nie o to przecież chodziło, by czekać, aż ktoś zapomni... Poklepał przyjaciela po ramieniu, wyrażając uznanie i opadł ciężko na siedzenie.
Nareszcie udało mi się dotrzeć do kłębka, jawił się w mojej wyobraźni jasno i klarownie, niemal mogłam poczuć strukturę materiału, ciężkość okrągłego przedmiotu.
Z początku miałam niepewny głos, wzmacniał się w trakcie mówienia:
- Posłuchajcie... Może leśniczówka? Podobno nie bywaliście tam tak często, raczej nikt o tym nie pomyśli.
Bez zbędnych słów ruszyliśmy w stronę lasów.

Niebo nad nami przybierało mocne odcienie szarości, nabrzmiałe chmury zwisały niebezpiecznie nisko, grożąc oberwaniem w każdej chwili. Nie potrafilibyśmy opisać, co działo się wewnątrz każdego z nas, pogoda robiła to w naszym imieniu.
Trasa toczyła się spokojnym tempem, od punktu do punktu, znak po znaku, skrzyżowanie jedno za drugim, zakręt gonił zakręt, aż opuściliśmy duszące miasto, zbyt zajęci milczeniem, by odnotować pierwsze krople deszczu na szybie.

Człowiek całe życie uczy się przyjmować rzeczywistość, jaką otrzymał, a potem umiera. Może na tym właśnie polega ta cała droga? Na nauce, której wynikiem ma być umiejętność pogodzenia się z nieuchronnym. Czy wtedy łatwiej odejść? Chyba można by wyszczególnić trzy typy osób, te, które niczego się nie nauczyły i uczepiają się życia pazurami, te odchodzące ze spokojem i ostatnia grupa, która nie marzy o niczym innym, twierdząc, że dostali już wystarczającą ilość cęgów i batów.
Nie wiedziałam, ile życia mi zostało, ale rzeczywistość stałą tuż przede mną, była z ciemnego drewna, ledwo widoczna w tej ulewie, miała jedno duże oraz małe okno z przodu, a tuż przed nią stała weranda z bujanym krzesłem.
Przyjęłam tą rzeczywistość ze spokojem.

Weszliśmy do środka. W mgnieniu oka pod naszymi stopami tworzyły się pokaźne plamy, woda wsiąknęła w spragnione deski.
- Poszukam czegoś na przebranie. - westchnął gospodarz.
- To nie byłoby konieczne, gdybyś nie bzikował i zaparkował pod domem, zamiast kilometr dalej! - krzyknął za nim Kyle, ale chłopak dawno zniknął w jednym z pomieszczeń.
Wdychałam zapach lasu, zduszoną nutę kominka, który najwidoczniej od dawna stał nieużywany.
- Dwieście metrów. - uściśliłam, strzepując krople z dłoni.
- Nie usprawiedliwiaj go, to bestialstwo.
Złe humory już dawno ich opuściły, musiałam przyznać, że mi również się poprawiło. Najwidoczniej większość trosk nie miała prawa przekraczać progu tego przybytku i nie miałam zamiaru tego kwestionować.
- Kogo? - zapytał Trace, wręczając nam suche ubrania.
Przyjęliśmy je z wdzięcznością. Jeżeli na początku miałam jakiekolwiek opory do zakładania rzeczy wujka Turnera, to wizja ciepłego materiału szybko mnie przekonała.
Kyle ruszył przed siebie i został szybko pociągnięty za kołnierz, stękając przy tym boleśnie.
- A ty gdzie? Najpierw Carmen. Za ten czas pomożesz mi z kominkiem.
Skierowałam się do oświetlonego pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszedł. Zamknęłam drzwi i otoczyły mnie ściany niewielkiej sypialni. Rozebrałam się do bielizny, zostawiając przemoczone ubrania na ziemi.
Cały czas słyszałam stłumioną rozmowę:
- Gdzie jest alkohol?
Spojrzałam na koszulkę XXXL z logo okolicznej drużyny wioślarskiej. W gruncie rzeczy nie była zła, co prawda musztardowy kolor zbytnio do mnie nie przemawiał, ale z braku laku...
- Zwariowałeś? Chcesz puścić domek z dymem? Znajdę jakąś podpałkę, na pewno gdzieś jest.
Poruszałam się niezgrabnie z powodu dresowych spodni, które mimo wiązania i tak zlatywały, musiałam trzymać je jedną ręką, by kompletnie nie podupadły na duchu.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu nie podejmę się tego na trzeźwo.
Rozejrzałam się pośpiesznie. Sypialnia zawsze coś mówi o mieszkańcu, co mogła powiedzieć ta?
Ewidentnie mieliśmy do czynienia z minimalistą, prawdopodobnie borykającym się z manią sprzątania. Książki na niewielkim regale były ustawione względem krawędzi półki co do milimetra, tematycznie, a co gorsze – alfabetycznie. Zauważyłam ciekawe rozbieżności w gatunkach literackich, od atlasów grzybów, po biografię Stalina.
- Szukasz wymówki, lejesz w siebie jak w kocioł, a potem cię odcina!
- To nie wymówki, tylko styl życia.
Ramka stojąca na komodzie skusiła mnie do pokuśtykania w tamtą stronę, jednak z niemałym rozczarowaniem przyszło mi odkryć, że wewnątrz nie było żadnego zdjęcia. A blat mebla? Schyliłam się, by spojrzeć pod kątem. No tak, nie uświadczyłam najmniejszego paproszka.
- Co nie zmienia faktu, że zawsze padasz trupem i to praktycznie od razu.
Zatrzęsłam się od chłodu. Szare firanki powiewały lekko, doszedł do mnie zapach prania, musiały być świeże. Może nie byliśmy sami? W każdej chwili mógł wrócić wujek Trace'a i zastać niemiłą niespodziankę w środku.
- W takim razie mam ekonomiczne hobby. O Jezu, nie patrz tak na mnie! Ta whiskey jest do picia?
Zamknęłam okno, nie chciałam by trudny ogrzania domku poszły na marne.
- Nie, skąd ci przyszło do głowy, żeby whiskey była do picia. RANY BOSKIE, GDZIE Z TYM ALKOHOLEM DO OGNIA!?
Wzięłam, co moje i wyszłam, a moim oczom ukazał się iście ciekawy obrazek. Patrzyłam, jak przepychali się przy kominku, gdybym nie miała pojęcia o ich przyjaźni, dałabym sobie rękę uciąć, że byli rodzeństwem walczącym o pilota.
- Troszkę nie zaszkodzi, szybciej się zajmie! Będzie trzaskać, aż miło.
Kyle nieudolnie próbował wylać część zawartości butelki na niewielki płomyczek, ale Trace był na tyle wysoki, że bez trudu mu to uniemożliwiał. Nieśmiałe światło wydobywało z półmroku napięte sylwetki chłopaków.
- Trzaskać, aż miło, to będą twoje kości, jeśli się nie odsuniesz.
Odchrząknęłam, zwracając tym ich uwagę. W popłochu odsunęli się od siebie, nie potrafiąc zamaskować skrępowania na twarzach.
- Już wolne, twoja kolej.
Niezadowolony Kyle udał się do sypialni i zatrzasnął drzwi.
Trace przeszedł nad tym do porządku dziennego i czuwał nad ogniem, dokładając różne skrawki papieru, dmuchając delikatnie, poprawiając niedoskonałości pogrzebaczem.
- Usiądź sobie, za chwilę rozwieszę twoje rzeczy. - powiedział stanowczo, nawet nie patrząc w moją stronę.
Posłusznie zajęłam jeden z foteli. Dalsze przyglądanie się jego poczynaniom wprawiało mnie w zakłopotanie, więc szukałam punktu zaczepienia na czymkolwiek innym, dyplomach na jednej ze ścian, klapie w podłodze, czy przypalonym abażurze. Dziura była całkiem spora, z czarnymi brzegami, ciekawe czy wiązała się z nią inna historia dotycząca rozpalania kominka, a może coś zupełnie innego? Nie zapytałam, wybrałam wygodną ciszę.
Coś tłukło w pokoju obok. Najwidoczniej zmiana garderoby nie szła po myśli, śmiała się w duchu i z przestrachem odnotowałam brak butelki w pobliżu.
- Nie przejmuj się, pewnie gra w rozbieranego sam ze sobą i piję kolejkę po zdjęciu każdej z rzeczy. - zaśmiał się. - Jak zwykle trzeba będzie go zbierać...
Płomień naprawdę mocno wzrósł pod opieką i czujnym okiem chłopaka. Wnętrze rozświetliło się na tyle, że włączenie lampki stało się niepotrzebne.
- Powiedziałbym ci, żebyś czuła się jak w domu, ale nie mam pojęcia jak się w nim czujesz, pewnie źle, więc... - zwrócił się w moją stronę, bym po raz kolejny tego dnia mogła odczytać z jego twarzy wyraz szczerości. - Po prostu mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze.
Szare, chłodne tęczówki Trace'a skrzyły w zderzeniu z ciepłymi barwami.
- Jest. - zapewniłam.
Już nie myślałam o wytatuowanych wężach wijących się wokół mojej szyi, ani o runie, której znaczenia nie znałam, dźwięki aparatu zginęły w trzaskach płomieni. Rzadko było dobrze, więc chomikowałam to uczucie na później, gdy nadejdzie cierpienie, bo przecież prędzej czy później i tak wracało.
Uśmiechnął się niewinnie, po czym błyskawicznie odwrócił, jakby pokazał za dużo.
Może jego zadowolenie było spowodowane wykonanym zadaniem, zapewnił nam ciepło, a może chodziło o spełnienie prośby Evana? Tak czy siak, udało mu się i czyhający do tej pory cień między niemal złączonymi brwiami zniknął.
Zatrzymałam ten moment w pamięci, włożyłam do jednej ze specjalnych szufladek na te szczególne i przyjemne, do których chciałam wracać i pielęgnować.

Podskoczyliśmy na dźwięk dobijania do drzwi i co gorsze, nie dochodziły od strony sypialni, tylko z zewnątrz. Z sercem w gardle patrzyłam, jak przytyka palec wskazujący do ust, nakazując mi milczenie. Podszedł ostrożnie do okna, dociskając się do ściany i ledwo uchylił rąbek materiału, ale najwidoczniej nie dostrzegł tego, czego się spodziewał, właściwie, to nic, bo chwycił za pogrzebacz leżący na ziemi i wrócił do drzwi.

Wziął zamach i z impetem nacisnął klamkę. Mimowolnie krzyknęłam.
- Odbiło ci?!
Metal odbił się dźwięcznie od desek przy upadku.
- Ross?
- No a kto, nie Duch Święty przecież.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz