𝕐𝕆𝕌 𝔸ℝ𝔼 𝕊𝕀ℂ𝕂

122 13 0
                                    

 Na nic się nie nastawiałam tego dnia, podobnie jak poprzedniego i jeszcze wcześniejszego, i jeszcze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Na nic się nie nastawiałam tego dnia, podobnie jak poprzedniego i jeszcze wcześniejszego, i jeszcze...

Do szkoły szłam z wyjątkowo ciężką głową. O dziwo dużo lepiej zniosłam dojście do siebie po kokainie, kawa i drzemka faktycznie pomogły, w codziennym życiu nie zawsze pomagały te dwa atrybuty zmęczonych ludzi.

Niepotrzebnie o tym myślałam na zajęciach, na literaturze, biologii czy zgłaszając niedyspozycję podczas wychowania fizycznego, ale coś nie dawało mi spokoju. Ci ludzie w domu Trace'a, co tam robili? Czy naprawdę chłopak użalający się nad losem motyla zwichrował mój instynkt samozachowawczy do tego stopnia, że zamiast się go bać (sądząc po towarzystwie, w jakim się obracał na imprezie), to czułam ciekawość?

Odhaczałam dzwonek za dzwonkiem, przemieszczając się od jednej do drugiej sali, bez ducha, świadomości, wyłącznie ciałem. Brałam spokój za dobrą monetę, brak pytań ze strony Ally był spowodowany ciągłą wymianą wiadomości z Ross'em, nie miałam zamiaru tego zmieniać.

Co po niektóre osoby faktycznie dziwnie na mnie spoglądały, możliwe, że byli świadkami mojego wybuchu, ale na tym się kończyło, jakby nie byli pewni czy to w ogóle miało miejsce, dopuszczając do siebie myśl o zbiorowej halucynacji, bo czy naprawdę ktoś taki jak ja mógł bezprecedensowo nawrzeszczeć na szkolnego ulubieńca? Chłopaka, o którym krążyły tak rozbieżne opowieści, że dla własnego dobra lepiej było wierzyć w każdą? Był chodzącym dysonansem, sprzecznością na językach ludzi, w mojej głowie.

- Chyba coś ci się pomyliło. - mruknęła sąsiadka z ławki, patrząc z niedowierzaniem na telefon. - Muszę przemyśleć zmianę partnera na półmetek.
Czy mogłam wierzyć w jakiekolwiek słowo, które padło tamtej nocy na dachu? Jeśli tak, to Hunter nie był zły, tylko skrzywdzony. Odezwałam się po dłuższej chwili milczenia, a w zasadzie po całym jego dniu:
- Tylko się nim nie baw.

Szybko pożałowałam wypowiedzianych słów, przez które Ally prawie spadła z krzesła, ale miałam dziwną potrzebę wstawienia się za chłopakiem, który do niedawna robił sobie zabawę z wyśmiewania mnie, a potem zobaczyłam go płaczącego i załamanego, potem usłyszałam o jego bracie... Wciąż ciężko było mi uwierzyć, iż ta dwójka ma się ku sobie. Przez krótki moment zachodziłam w głowę, jak mogło do tego dojść? Czy przeznaczenie naprawdę jest tak przewrotne? Wiedziałam jedno, Ally nie słynęły ze stałych związków, a zraniony zabijaka szkolny był przepisem na problem.

Poczułam nieprzyjemne ściśnięcie w gardle, wciąż spiętym po porannych wymiotach.
- Ty tu jesteś? - pisnęła przerażona. Westchnęłam, wracając wzrokiem do tablicy. - Miałabyś podobne rozterki, gdyby twój partner zakwestionował dopasowanie między sukienką, a muchą.

Nie miałabym. Według mnie podstawę stanowiło dopasowanie dusz, nie ubioru. Równie dobrze jedno mogło przyjść w sukni balowej, a drugie z narzuconym na siebie workiem po ziemniakach. Na szczęście nie miałam zamiaru iść na wspomniany półmetek, gdybym jej to teraz oznajmiła prawdopodobnie oberwałabym za lekceważenie tak priorytetowej sprawy, jaką jest potańcówka, na którą i tak nie było sensu iść, nie wspominając o braku partnera.
- Zostało kilka minut lekcji, więc zwróćcie się do partnera z ławki i przedyskutujcie problematykę zadania. - polecił nauczyciel.
Po sali rozeszły się szmery, niedługo potem ciche rozmowy mniej lub bardziej dotyczące zadania.

Niechętnie odwróciłam się do Ally, która ani myślała brać do siebie polecenia. Przeważnie w takich chwilach brałam sprawy we własne ręce i robiłam za dwie, dzisiaj tak nie było, nie miałam siły, nawet na udawanie, że jest inaczej.

Czas leciał. Jakoś dobrnęłyśmy do końca zajęć i praktycznie od razu zostałyśmy napadnięte przez pewnego osobnika, co tłumaczyłoby typowy dla blondynki uśmieszek przyklejony do jej twarzy podczas lekcji.
- Cześć mróweczko. - szepnął jej do ucha Ross, podczas gdy z moich musiała pociec strużka krwi.
- Witaj ptysiu. - zakwiliła, łasa na pieszczoty.
- Awansowałem na ciastko?
Zgarnął ją w ramiona, czemu się nie opierała.
- Twoje nadzienie nie pozostawiło mi wyboru.
- Jezu, moglibyście mówić takie rzeczy, nie narażając przy tym innych na traumę? - skrzywiłam się.

- Hunter, moje ostatnie szare komórki właśnie popełniają zbiorowe samobójstwo. - powiedział ironicznie nadchodzący Alan. Zgarnął podążającego obok niego Trace'a i rozpostarł ramiona chłopaka, odgrywając scenę z Tytanica. - Czujesz tą bryzę, Trace?
- Nie, tylko twój pot. - odparł kwaśno, uwalniając się z uścisku blondyna.

Przez ułamek sekundy sądziłam, że za nimi czaił się spory, strzelisty cień, nieruchomy i czujny. Dolna warga Evana była nieco opuchnięta. Wyglądał jakby stale męczył go nieustępujący ból. Skrupulatnie udawał, że mnie nie zauważał, wodząc spojrzeniem po każdym z osobna, prócz mnie.

W momencie zrobiła się z nas mała grupka, znak ostrzegawczy omijany przez wszystkich pozostałych. Rwąca rzeka uczniów uginała się przed nami, rozchodząc na boki. Teoretycznie na drodze do chłopaka stała mi Ally z Ross'em, którym z fascynacją przyglądał się Kyle, za nim stał Allan dokuczający Trace'owi, w rzeczywistości dzieliło nas zdecydowanie więcej.

- Panowie, niedługo będzie kolejna stypa. Już po nim. - zwrócił się do pozostałych Kyle. - Zapomniał o zasadzie KWPOK – KOBIETA W PACZCE OZNACZA KŁOPOTY. - uniósł się, gładząc opalizujący kamień zawieszony na szyi. Czy przynosiło mu to ukojenie i spokój? W zasadzie każdy ma jakieś dziwactwa.
Urażona dziewczyna potraktowała go najchłodniejszym spojrzeniem niebieskich oczu, jakie była w stanie z siebie wykrzesać. Chciałam zrobić krok w kierunku wciąż milczącego chłopaka widmo, gdy blondyn krzyknął:
- Co to za stwór?!

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz