𝔸𝕄𝕆ℝ𝔼 𝔸ℕ𝔻 ℙ𝕊𝕐ℂℍ𝔼

150 12 2
                                    

Jedno zasadnicze pytanie, co oznacza „ładnie", zachodziłam w głowę, stojąc przed otwartą szafą. Moje dylematy odnośnie ubioru kłóciły się z tymi, które dotyczyły tego, jak powinnam poprowadzić rozmowę z Marcusem, co mam mu powiedzieć? Żeby się dowiedzieć, musiałabym najpierw zrozumieć, co czułam. Nie miałam pojęcia. Na pewno miałam zamiar zapytać go o... właściwie to wszystko. Dlaczego, po co i tak dalej...

Powiedz mu. Znienawidzi mnie. To ty siebie nienawidzisz, bo nie potrafisz zapomnieć o chłopaku, którego nie miałaś pocałować. To prawda.

Przygotowałam komplet bielizny, czarną sukienkę z golfem i zakolanówki. Poczułam dziwny ucisk w żołądku, gdy spojrzałam na ubrania. Nie byłam specjalistką, wybrałam rzeczy, których po prostu nie założyłabym na co dzień.

Byłam już po zajęciach, z trzygodzinnym zapasem zanim Marcus po mnie przyjedzie, więc krótka wizyta u kobiety nie stała na przeszkodzie. Nie zaszkodzi też spacer, miałam zamiar dzięki niemu rozgonić trochę myśli i obawy.

Przeglądałam się w lustrze, sprawdzając czy wszystko jest jak należy. Nie czułam się zbyt komfortowo w dopasowanych rzeczach, ale sytuacje poprawiał ciemny kolor sukienki. Wszystkie blizny zakryte, dobrze.
- Wychodzę! Będę późno! - Krzyknęłam, ubierając buty.
- Spoko, przekaże tacie. - Odparła Ruby, która również zbierała się do wyjścia.
Ku mojemu zaskoczeniu poczułam dumę, patrząc na siostrę, jej nową wersję, skupioną i podążającą ku wyznaczonemu przez siebie celowi.

Ostatnie dni nie sprzyjały przechadzkom, ale dzisiaj było zupełnie inaczej. Słońce zbuntowało się i wbrew dużemu zachmurzeniu co chwile wyglądało nieśmiało zza chmur, racząc okolicę ciepłymi promieniami. Po drodze wstąpiłam do sklepu na osiedlu Isabelle. Kupiłam jej ukochane płatki i trochę słodyczy. Znajoma z widzenia sprzedawczyni skinęła na pożegnanie.

Nie musiałam czekać długo, aż kobieta otworzy drzwi. Zrobiła to niemal w tym samym momencie, gdy zapukałam.
- Pani śpi pod tymi drzwiami? - Zagadnęłam wesoło.
- Widzę, że masz ze sobą dobry prowiant, jesteś odstrzelona i wesoła, coś się kroi. - Wyliczała, zapraszając gestem ręki do środka. - Czy przegapiłam swój pogrzeb, że przyszłaś taka wystrojona? A zresztą, nie odpowiadaj na ględzenie starej baby.
- Jestem umówiona. - Odparłam, chcąc zaspokoić jej wewnętrzną ciekawość. - Na randkę. - Dodałam konspiracyjnym szeptem. - Chyba...
- Nareszcie! - Klasnęła w dłonie. - Jesteś młoda, powinnaś sobie poużywać, a nie tylko ta szkoła, dom, szkoła, dom. Gdybym miała twoje lata... to by było. - Patrzyła przed siebie, sprawiając wrażenie nieobecnej, jakby pochłonęły ją sny na jawie.

Rozsiadłam się w fotelu bez zaproszenia.
- Tylko, że to trochę skomplikowane... - Zaczęłam, kładąc zakupy na stojącym obok stoliku kawowym.
- Jak wszystko, Carmenko. Życie jest jak kołtun i za żadną cholerę nie idzie go rozplątać. Możesz pogodzić się z faktem, że na twojej głowie robi się ul lub spędzić całe życie na bezsensownych próbach rozczesywania.
- Zalatuje stoicyzmem.
- Nie, to marihuana. - Wzruszyła ramionami i z wyraźnym trudem opadła na siedzenie naprzeciwko.
Sięgnęła do opakowania płatków, a po chwili ciszę zakłócało jej chrupanie.
- Wie pani... - Podjęłam, wykręcając palce. - Po prostu czasami kwestionuje to czy jestem dobrym człowiekiem... bardziej niż zwykle.

Źle czułam się z faktem, że zgodziłam się na spotkanie z Marcusem, a jeszcze gorzej było mi z tym, iż cieszyłam się na myśl o randce czy czymkolwiek miało to być. Może najlepszym sposobem na zapomnienie o Evanie nie jest umawianie się z jednym z jego najlepszych przyjaciół, ale w gruncie rzeczy to nie ja zabiegałam o ciągnięcie tej relacji. Chyba byłam zbyt ciekawa tego, co będzie dalej, żeby odmówić.
- To śmieszne, bo skurwysyny nie zastanawiają się nad tym czy są skurwysynami, po prostu są. - Wybełkotała z pełną buzią. - Naturą dobrych ludzi jest to, że mają dylematy. Gorzej gdy człowiek się już nie zastanawia...
- Nawet głupiec może się zastanawiać.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz