Jego ból był piękny, jak niezrozumiane dzieło sztuki. Pochłonęłam go, chowając głęboko przed światem. Rozebrał mnie z cierpienia, jakby niczego więcej nie pragnął. Wygładziliśmy wszystkie raniące krawędzie nieświadomi tego, że pojawią się kolejne i...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Prawa. Lewa. Podłoga. Wróć do łóżka. Nierówne. Uderzenie. Serca. To nie ma sensu. Prawa. Lewa. Toaleta. Nikt nie zobaczy twoich starań. Woda. Zimno. Lepiej. Nie oszukuj chociaż siebie. Prawa. Lewa. Gorzej. Już za późno. Szafa. Ubrania. Ciało. Za późno! Nie. Chcę. Go. Skończ z tym.
Upadłam na ziemię, szlochając. Sama bym tego tak nie nazwała, obraziłabym tym wszystkie szlochające osoby.
Z mojego wnętrza wyrywało się coś karykaturalnego, nieludzkiego, uśmiercający duszę skrzek. Człowiecza część mnie odwraca się i chowa głęboko nie chcąc w tym uczestniczyć. Zostaję sama z tym dźwiękiem. Nie wierzę, że pochodzi ode mnie, że upokarzam się przed światem wydając na niego takie paskudztwo... prosto z serca.
Patrząc w sufit postanowiłam jedną rzecz. Kalkulowałam i rozważałam, nie przejmując się czasem, aż podjęłam decyzję.
Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie stać mnie już na smutek i żal. Zabawa w emocje była zbyt droga, a ja nie miałam wystarczających funduszy. Postanowiłam nie czuć nic.
Byłam tchórzem odwracającym się od trwającej wojny, głucha na wrzaski i ogień we mnie. Na tych zgliszczach i tak już nic by nie wyrosło.
To, co zdarzyło się tamtej nocy wiedziałam tylko ja, On i bordowe ściany pewnego domu w bogatszej dzielnicy. Być może słyszała to Leda, kuląc się na kozetce, może Amor przysłonić oczy przerażonej Psyche, a dama z huśtawki odwróciła głowę niezdolna do patrzenia, niepasująca do sytuacji, zbyt piękna by stanąć w obliczu brzydoty przemocy. Wszystko wracało...
„Bądź tak uprzejma i się nie zabijaj.", te słowa skrępowały moje nadgarstki w zupełnie inny sposób, niż zrobił to Tamten. Patrzyłam na własne dłonie, jak na narzędzie, którego nie mogłam użyć, ponieważ stanowczy ton pewnego chłopaka odebrał im tą zdolność. Zupełnie, jakby rzucił niemożliwe do zablokowania zaklęcie. Z całą pewnością nie był beznadziejnym czarodziejem, jak twierdził. - Nie zabijaj się. - Badałam te słowa, wypowiadając je z różnym natężeniem, smakowałam ich znaczenia. Czułam ich ciężkość i gorzki smak na języku, były nędzne... - Powinieneś mi pozwolić. - Szepnęłam. - Stworzyłeś potwora, Evanie Sartori i nawet go nie zauważałeś, gdy upadł z tobą na zimne kafelki...
Niby szczęśliwi czasu nie liczą, okazało się, że nieszczęśliwi także, czas ma swoją jednostkę tylko dla osób pomiędzy. Wyczerpująca gonitwa z dna na wyżyny, ze szczytu w dołek, usilna potrzeba parcia przed siebie, nie miałam takiej, dobrze było mi na dnie, w końcu przynależałam do jednej z grup i nie musiałam już ślepo gnać przed siebie.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.