𝔾𝕆𝕆𝔻 ℂ𝕆ℙ & 𝔹𝔸𝔻 ℂ𝕆ℙ

241 13 0
                                    

Nawyki mają to do siebie, że mogą przeszkadzać, a i tak nie chcemy się ich pozbywać, bo są po prostu wygodne. Dobrze jest mieć coś swojego, co przypomina o tym, że się jest i jednocześnie to bycie ułatwia. Moim nawykiem było zapisywanie cytatów i sentencji na bletkach. Stanowiło to dla mnie pewnego rodzaju rytuał, gdy pozwalałem myślom ulatywać z dymem.

Bawiłem się cienkim papierkiem, a on zdawał się sam przemykać między palcami. W tej czynności było coś mechanicznego, ale też dającego spokój. „Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre.", powtarzałem, nie mogąc skupić się na czymkolwiek innym. Trzymałem się tych słów, jakby w tym momencie były jedyną stałą w moim życiu. O ironio, moją kotwicą były słowa zapisane na papierze, który jest praktycznie przeźroczysty. Przecież wiadomo, że nie ma nic bardziej niepewnego niż słowa. Co do papieru nie miałem żadnych obiekcji.

Nawet nie starałem się udawać, że interesuje mnie to, co dzieje się wokół. Gapiłem się na własne dłonie i ten cholerny papierek. Spod rękawów bluzy zerkały na mnie dwa węże, jakby czaiły się na posiłek. Utożsamiałem się z nimi, choć nie uważałem się za drapieżnika. Raczej zjadałem własny ogon.

Dopiero za którymś razem doszło do mnie, że jestem szturchany w ramię. Odwróciłem się w końcu do przyjaciela, bo ewidentnie nie pozwoliłby mi zapomnieć o swoim istnieniu. Jak otumaniony patrzyłem na Trace'a, który tak jak bardzo usilnie, tak i beznadziejnie próbował szeptać. Z irytacją wiercił się na swoim miejscu, ignorując westchnienia nauczycielki. Jej niekryta reakcja dowodziła tylko tego, jak beznadziejnym był konspiratorem, ponieważ siedzieliśmy na końcu sali.
- Co jest z tobą, stary?
- Coo? Nic. - mruknąłem, poprawiając się na krześle. Pomyśleć, że ktoś za nie zapłacił. Bliżej byłem stwierdzenia, że otrzymali je charytatywnie od organizacji zajmującej się maltretowaniem uczniowskich siedzeń. - Zamyśliłem się.
Popatrzył na mnie jednocześnie z wyrzutem i zrozumieniem. Znał mnie na tyle długo, że moje zwiechy były dla niego nieodłączną częścią mojej osoby i starał się traktować je z szacunkiem.
-Chcesz pogadać? Jesteś jakiś nieswój... - zamilkł na chwilę, ale ta pauza nie wymusiła na mnie odpowiedzi. - Coś w domu? Słuchaj, możemy zerwać się wcześniej i pogadać, a jeśli nie jesteś w nastroju na rozmowy, to może skoczymy jakoś to odreagować, co?
- Trace, dzięki, ale nie.
Sam nie wiedziałem wokół czego moje myśli krążyły. Były zbyt rozproszone, a ja nie mogłem złapać żadnej z nich. Nie planowałem tego, co zrobię po zajęciach, nie rozpamiętywałem też tego, co działo się w poprzednie dni. Byłem zawieszony w próżni. Może i udałoby mi się wyklarować coś sensownego, ale nie było mi to pisane, bo w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi.

Widząc wchodzącą na trzęsących się nogach dyrektorkę, z dwoma policjantami za plecami, niechcący wyrwało mi się soczyste „kuuurwa", które jak tasak przecięło ciszę zalegającą w sali od biologii.
- Romulko, czy Evan Sartori jest dzisiaj obecny?
Nauczycielka potwierdzając moją obecność, wydawała się szalenie zadowolona, jakby jedyne czego chciała, to pozbyć się mnie z zajęć. Wstałem, nie czekając na to, aż każą mi to zrobić. Spojrzałem wymownie na przyjaciela, a jego wzrok płynnie przeszedł z „co tym razem?" do „wiedziałem, że będą problemy". Zarzuciłem na ramię plecak, z którego nic wcześniej nie wypakowałem i dalej bawiąc się bletką wyszedłem z klasy za dyrektorką. Gdy drzwi się za mną zamknęły, usłyszałem jak po drugiej stronie wybucha ożywiona rozmowa, z którą nauczycielka sobie nie radziła.
- Evan, posłuchaj. - zaczęła kobieta, nerwowo poprawiając żakiet, który i tak był nieskazitelnie ułożony - Ci państwo przyszli do ciebie.
- Domyślam się. Już się znamy. Dzięki nim zawiesili mi prawko na pół roku. - mruknąłem, patrząc na policjantów. Mężczyzna po mojej prawej wyglądał, jakby zwiał z obozu odchudzającego. Był niski, a guziki jego munduru poddawały się próbie wytrzymałości przez pokaźny brzuch. Od czasu do czasu strzępił wąsami, był ewidentnie znudzony, w odróżnieniu od swojego kompana. Chudy, strzelisty, niemalże wzorowy przedstawiciel organów prawa wyglądał, jakby spełniał swoją życiową misje, a raczej mokry sen. Już miał przygotowane kajdanki i złowieszczo nimi dzwonił. Myślałem, że dojdzie podczas wygłaszania wymaganych formułek o aresztowaniu i postawionych mi zarzutach o deprawowaniu i handlowaniu.

Bez słowa odwróciłem się i wyciągnąłem ręce. W akompaniamencie dzwonka zimny metal oplótł moje przeguby i boleśnie się zacisnął. Nie poprosiłem o prawnika, bo na dobrego nie było mnie stać, a gówniany był mi niepotrzebny. Tak samo nie skorzystałem z prawa do telefonu, bo raczej nie miałem do kogo zadzwonić w takiej sytuacji.

W ten wyjątkowo gorący dzień, gdy ze szkoły wyprowadzała mnie dwójka policjantów, a wszyscy na korytarzach szeptali między sobą, próbując ukradkiem nagrywać, dotarło do mnie, że będę sądzony po raz drugi i nie znoszę biologii.

Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz