Podczas pobytu w leśniczówce niezliczoną ilość razy wpatrywałam się w las otulony ciemnością. Wykorzystywałam ją jako tło, na potrzebę odtwarzania obrazów pogrzebanych w pamięci. Teraz świtało, patrzyłam na ten sam las, jednak nic nie widziałam.
- To twoja wina.
Dobrze o tym wiesz.
Całą sobą odczułam wdzierający się do wnętrza chłód poranka. Dostałam gęsiej skórki, całkiem możliwe, że nie tylko z powodu niskiej temperatury.
- Tylko ty za to odpowiadasz.Głos w głowie mieszał się z tym, który naprawdę słyszałam. Naprawdę wolałam, by powiedział to któryś z pozostałych. Zemdliło mnie, gdy uzmysłowiłam sobie, iż nie należał do znerwicowanego Ross'a, który zachowując zawrotne tempo byłby w stanie wydeptać dziurę do samego piekła. Krążył tam i z powrotem i tylko przebłyski świadomości pozwalały mi odnotować ciche skrzypienie desek.
- Kiedy w końcu z tym skończysz?!
Drgnęłam ledwo zauważalnie, choć wewnątrz targały mną emocje.
Nie ignoruj mnie.
- Skończ to. Skończ to. Skończ!
Skrzekliwy dźwięk nie wydobył się z ust Kyle'a, chowającego twarz w dłoniach, ani Alana, zmagającego się z przygważdżającym do siedzenia odrętwieniem, a chęcią ruszenia w gąszcz za Tosterem. Wyręczył go Mike, podchodząc do wyjścia na jakimś autopilocie, cała jego sylwetka krzyczała, że to zbyt wiele. Wyszedł bez słowa.
Na zewnątrz było już jasno, ale żadne z nas nie zaprzątało sobie głowy takimi sprawami, jak naciśnięcie wyłącznika światła.
Jak do tego doszło? Co przeoczyłam? Poległam na każdym polu bitwy, w walce o bycie siostrą, córką i przyjaciółką. Nie mogłam znieść tej myśli, ani bólu tkwiącego w klatce piersiowej. Wszystkie wnętrzności wykręcały się na drugą stronę, próbując umknąć przed tym palącym uczuciem. Nie było ucieczki, zarówno przed poczuciem winy, jak i prawdą o mnie, a była, jawiła się przede mną jasno i klarownie, jak nic innego.
Prawda była taka, że wszystko spieprzyłam, byłam beznadziejna.
- Posłuchajcie... - zaczął pogrążony w transie Hunter. - Musimy się wszyscy uspokoić.
Słowa zawisły w przestrzeni. Chyba nawet nie liczył na żadną odpowiedź, jakby sam do końca nie miał świadomości, że właśnie coś powiedział.
Długo zajęło, zanim ktoś otworzył usta.
- Póki co, to ty sprawdzasz możliwości swojego krokomierza. - zauważył cierpko Alan. - Zaraz zwymiotuję, jeśli nie przestaniesz.
Chłopak kompletnie się tym nie przejął, deski wydawały coraz głośniejsze i szybsze jęknięcia, co pozwoliło mi myśleć, że wręcz przyśpieszył. Najwidoczniej nie radził sobie z natłokiem informacji, do których zaliczała się także uwaga przyjaciela.
Czułam, jak się zbliża. Wiedziałam, zanim ją zobaczyłam.
Z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie, gdy zobaczyłam przed sobą Ruby. Byłam w stanie wyłącznie unieść wysoko brwi i myśleć o tym, jak bardzo pragnęłam zniknąć.
- Pragnienia są po ty, by je realizować. - podsunęła ochoczo, patrząc na mnie chytrze. - Naprawdę będziesz w stanie żyć z tym, co zrobiłaś przyjaciółce? Tacy, jak ty, nie powinni żyć i dobrze o tym wiesz, mała wariatko.
Przeklinałam się w duchu za tą niemoc, bezsilność, która nie pozwalała mi spojrzeć na cokolwiek innego, niż jej twarz. Wyglądała koszmarnie, jej bladość osiągnęła apogeum, kości policzkowe znacznie się zapadły, jakby była na potwornym głodzie i to od dawna. Jeśli miałabym się doszukiwać jakichkolwiek szczątek człowieczeństwa w jej osobie, byłyby to oczy, pałające czystą nienawiścią. Praktycznie w niczym już nie przypominała mojej siostry... mnie. Stała się suma koszmarów, razem z naciągniętą do granic możliwości skórą i prześwitującymi spod niej siecią żył.
- Wpędziłaś biedną, idealną i opiekuńczą Sophie prosto w ramiona oprawców. Wyobrażasz sobie jej przerażenie? Czujesz je, prawda?
To prawda. Mój krwiobieg pracował na najwyższych obrotach, rozprzestrzeniając po ciele zawrotne ilości adrenaliny.
- A jej krzyk? Te nieusłyszane prośby: „przestańcie!", „zostawcie mnie!", „proszę!".
Dźwięczały mi w uszach, jak rój wściekłych pszczół. Miałam ochotę odciąć się od tych krzyków, ale było to niemożliwe, bo tak naprawdę rozbrzmiewały w mojej głowie.
- Co by tu jeszcze dodać... - przekrzywiła głowę w bok, kosmyk ciemnych włosów przysłonił jej oko, co tylko spotęgowało obłąkany wygląd. - Co mogła czuć prócz ściskającego serce strachu, niechcianego dotyku i wszechobecnego deszczu? Bo wtedy padało, prawda? Jaka była jej ostatnia myśl, zanim to się stało, zanim odebrała ostatnie, powalające uderzenie i została wykorzystana?
Nie chciałam tego w swojej głowie, gdybym tylko mogła, uderzyłabym nią w ścianę, byleby ucichła.
- Już wiem! - pławiła się w poczuciu władzy nade mną. - Pewnie pomyślała: „Carmen, dlaczego? Dlaczego wiedziałaś o niebezpieczeństwie i nic mi nie powiedziałaś? Przez ciebie mnie to spotkało.Masz krew na rękach, Davies."
- Nieprawda! Zamknij się! - zawyłam, dziko, rozpaczliwie.
Umilkła z wyrazem triumfu na szpetnej twarzy. Bił od niej smród zgnilizny i lęku. Ta mieszanka zapachów wdzierała się bezlitośnie do mojego nosa, czułam jak sieje ferment w płucach, odbierając dech. Jeszcze moment, a moje serce przestałoby bić.
- Do kogo mówisz?
Dopiero pytanie Huntera wyrwało mnie z tego szaleństwa.
Ból w piersi sprawiał, że mimowolnie się skrzywiłam.
Zmusiłam się do odwrócenia w ich stronę. Stróżka potu spłynęła wzdłuż karku. Wszyscy trzej patrzyli prosto na mnie, każdy w nieco inny sposób, Alan wydawał się zainteresowany, Kyle poruszony, a Ross zatroskany.
O Boże, nie mogło być już gorzej. Nie mogło. Cała poczerwieniałam, nie bacząc na stróżki łez płynące własnym tempem po twarzy.
Czekali w napięciu, spodziewając się po mnie kolejnego wybuchu, ale jedyne co powiedziałam, to:
- Do nikogo.
Zabrzmiało to jak kpina, drwina z potęgi ludzkiego głosu, który na dobrą sprawę potrafił zrobić niemal wszystko, zachęcić ludzi do walki, rozkochać ich, zmanipulować. W moim wykonaniu przypominało to raczej bulgotanie w garnku z rozgotowanymi ziemniakami, na dodatek nieposolonymi, o ile to cokolwiek zmieniało.
Hunter podszedł do mnie ostrożnie, uważając na każdy krok. Trzymał uniesione ręce, a przecież nie byłam niebezpiecznym zwierzęciem. Tym razem deski nie wydały żadnego dźwięku, co wydawało się wręcz niemożliwe przy jego posturze.
- Dobrze, wszyscy jesteśmy w emocjach i chcemy się stąd wydostać, ale byłoby to dość niemądre, zwłaszcza, że reszta oczekiwałaby nas po powrocie. - w ogóle nie przypominał siebie, mówiąc tak spokojnie i cicho. - Może chciałabyś się położyć?
Na co czekasz, zabij się.
- Nie chcę.
- Może jednak?
Zabij się! To zbyt wiele, nie udźwigniesz tego, przecież wiesz.
- Nie.
- Dobrze ci to zrobi. - odparł dosadnie. - Nie martw się, szuka jej dwójka największych dzikusów, w dodatku jeden z nich zakochany w niej po uszy.
Tuż za nim wyrósł Alana, ubezpieczając przyjaciela. Nie wiem, co oni sobie myśleli, że miałabym zaatakować któregoś z nich? Zacząć drapać, gryźć, żeby móc swobodnie uciec w las i kompletnie ześwirować?
Poddałam się, opuściwszy głowę.
- Dobrze.
Potakiwali zgodnie, uspokojeni i zadowoleni z przeprowadzania udanej pacyfikacji. Niemal mogłam wyczuć, jak nieco się odprężają, rozwiązując jeden z problemów.
Jestem problemem, myślałam, pozwalając odprowadzić się do sypialni.
Nie potrzebowałam cholernej eskorty, ale nie sprzeciwiłam się. I tak za dużo już powiedziałam...
Nie położyłam się spać wbrew ich oczekiwaniom. Nie potrafiłabym zmrużyć oka, nie w takiej sytuacji, ze świadomością krzywdy, jaką wyrządziłam So, ze świszczącym oddechem Ruby tuż za mną.
Tuż po tym, jak drzwi zostały cicho zamknięte, przysiadłam na skraju łóżka, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej. Sypialnia wydała mi się nagle klaustrofobiczna i martwa. Wychłodzone pomieszczenie wyciągało z mojego ciała resztki ciepła. Adrenalina już dawno opadła, zostawiając po sobie wyłącznie tępy ból w potylicy.
Sączące się spomiędzy firanek promienie słońca sunęły po ścianie przede mną, stało się to jedynym wyznacznikiem czasu. Przyglądałam się postępującej światłości, która dzielnie pięła w górę, minimetr po milimetrze. Za długo, to trwa zbyt długo, powtarzałam, nie odrywając wzroku od ruchomych smug.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak mocno wpijałam paznokcie w wierzch dłoni. Przeważnie pomagało i wracałam na powierzchnie. Teraz tak nie było, a odciśnięte na skórze półksiężyce zaczęły krwawić, zupełnie jak po ostatnim spotkaniu z Marcusem.
Z pokoju obok dobiegały ciche rozmowy chłopaków, raz po raz milkli. Nie trudziłam się rozpoznawaniem, który był u głosu, to wykraczało poza moje możliwości. Próbowałam wyłapywać poszczególne słowa i składać je w całość.
- Mówiłem, nie odbiera.
- Żaden?
Materac za mną ugiął się znacznie.
- Żaden i chyba nie ma sensu próbować.
- Spróbuj jeszcze raz.
Starałam się ją ignorować, jak polecił Evan. Gdyby tylko wiedział, jak ciężko dzielić głowę z demonem...
- Przestańcie.
- A może Mike?
Pościel szeleściła, jakby ktoś układał się do snu.
- PRZESTAŃCIE. Jedyne, co możemy zrobić, to czekać i choćbyś zadzwonił dziesięć, czy dwadzieścia razy, to nic nie zmieni, ani nie przyśpieszy.
- Nie położysz się ze mną? Skoro nie chcesz się zabić, to chociaż chodź spać.
Spięłam się po tych słowach, co nie umknęło jej uwadze. Słyszałam cichy chichot tuż za plecami, kiedy obracała się na bok.
Kompletnie straciłam rachubę czasu. Od dawna nie usłyszałam żadnego słowa zza ściany, jedynie niewyraźne pomruki. Wszystkie smugi światła zlały się w całość, więc nie miałam czego śledzić wzrokiem. Patrzyłam przed siebie, odtwarzając tamten wieczór w głowie. Zastanawiałam się, co mogłam zrobić inaczej. Czy gdyby gniew mnie tak nie zaślepił, nie pozwoliłabym wyjść przyjaciółce z domu? Byłam taka głupia i żałosna, spoglądając wtedy nerwowo przez okno, wypatrując niebezpieczeństwa, a nawet nie przeszło mi przez myśl, by jej o tym powiedzieć. Ruby miała rację, przeze mnie została skrzywdzona, użyta jak narzędzie do własnych celów Ethana. Póki co nie potrafiłam stwierdzić, czy jestem w stanie żyć ze świadomością przyczynienia się do, najprawdopodobniej, największej blizny na psychice Sophie. Zarówno potwierdzenie, jak i zanegowanie wydawało się beznadziejne.
W salonie miało miejsce właśnie jakieś poruszenie. Już miałam się zerwać z miejsca, kiedy usłyszałam beztroskie ujadanie psa. Musiałam stłumić w sobie obudzone przed chwilą pokłady energii, ostudzić zapał.
- Wstrętny urwis. - powiedział niby beztrosko Mike. - A gdzie Carmen?
Któryś z nich musiał uzupełnić miski Tostera, bo zadźwięczały w zetknięciu z podłoga, a chwilę później rozległy się dźwięki świadczące o uczcie pupila.
- W sypialni. - w tonie Ross'a wybrzmiewało zmęczenie i rezygnacja.
- Pewnie odchodzi od zmysłów. Sen dobrze jej zrobi.
Parsknęłam na te słowa.
Czekałam w skupieniu, ale nie usłyszałam, by którykolwiek z nich wspomniał o moim dziwacznym zachowaniu. Jednocześnie odczułam ulgę i niesmak z tego powodu. Mogli uznać to za zwykły przejaw histerii, albo coś tak odbiegającego od normy, że aż bali się o tym mówić.
Tak bardzo chciałam choć na chwilę wyłączyć umysł. Powtarzałam to wystarczająco długo, by w końcu odpłynąć. Już nic nie czułam. Istniałam gdzieś, w jakiejś przestrzeni, z wzrokiem utkwionym we własnych stopach. Osiągnęłam stan, w którym zdecydowanie łatwiej mieć spuszczoną głowę, nie miałam zamiaru z tym walczyć, aż usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
Cała energia wróciła w mgnieniu oka, gdyby była samochodem, a ja nieuważnym pieszym, potrąciłaby mnie śmiertelnie. Musiałam dać sobie chwilę, by przekonać się, iż nie jest to wyłącznie kolejna halucynacja. Evan wrócił, a w tej pewności utwierdziły mnie podniesione głosy pozostałych.
- Gdzie Sophie? Trace? - pytałam samą siebie, dopadając klamki.
Był otoczony przyjaciółmi, którzy urządzili zawody w przekrzykiwaniu się. Strzelali pytaniami, jak z procy.
Musiałam chwycić się framugi, by nie upaść. Miałam wrażenie, jakby cała krew z mojego ciała odpłynęła i wsiąknęła w fundamenty.
- Gdzie Sophie? - zapytałam cicho.
Przeszły mnie ciarki z powodu jego twardego spojrzenia.
Poruszył bezgłośnie wargami: „Jest z nim.", a może to tylko złudzenie? Ciężko stwierdzić, ponieważ reszta zgromadzenia przeszła już do kłócenia się między sobą. Nieważne, czy wybrzmiało to na forum, czy tylko w mojej głowie, odetchnęłam z ulgą, mając świadomość, że So znalazła się dobrych rękach. Trace jej pomoże, wszystkim pomaga, będzie wiedział, co robić, przekonywałam samą siebie.
Chłopak zaczął ich odsuwać nieznacznie, by się do mnie dostać, ale powstrzymał go Hunter, łapiąc za ramię:
- A ty gdzie?
- Muszę porozmawiać. - skinął nieznacznie.
Wzrok blondyna poszedł tym tropem i coś w nim drgnęło, gdy mnie dostrzegł. Warknął z wyrzutem:
- Nie uważasz, że nam też należą się jakieś wytłumaczenia?
Dopiero to zwróciło uwagę reszty.
- Evan, ileż można? - pierwszy raz widziałam, żeby Kyle był tak zły. Raczej stronił od skrajnych emocji, a teraz ewidentnie sobie z nimi nie radził. - Jak możesz? Koczujemy tutaj, jak wyrzutki, odkąd zniknąłeś! Nagle znikąd postanowiłeś wrócić i co? Zero wyjaśnień?
Szukałam wsparcia u Mike'a, zachowywał się najbardziej racjonalnie, chyba w duchu liczyłam na to, że ochroni przyjaciela przed gradobiciem ze strony innych, ale on tylko kręcił głową, nie kryjąc zawodu. Jego głos przebił się przez inne:
- Zjawiasz się, jak duch, cholera wie, skąd. Jesteś ranny i nie pozwalasz się obejrzeć, okej, po części rozumiem, nigdy nie przychodziło ci to łatwo, ale do cholery, ręczymy za ciebie bez mrugnięcia powieki, a ci tutaj, o... - wskazał wszystkich zamaszystym gestem, widziałam po jego twarzy, że tym razem ciężko przychodziło mu zachowanie spokoju. - ... rzekomo twoi przyjaciele, rzucili wszystko po jednej wiadomości, podporządkowując się twoim słowom. Nie uważasz, że to trochę nie w porządku?
Zapadła cisza. Rozważałam nawet wycofanie się z powrotem do sypialni, na całe szczęście tylko przez krótką chwilę. Za nic nie oddałabym tych kilku chwil, kiedy Evan był tak blisko mnie, niemal na wyciągnięcie ręki.
- Nawet bardzo nie w porządku. - zgodził się.
- Serio, kurwa?
Rozmowa toczyła się tylko między nim, a przyjacielem, który kiedyś proponował mu założenie wspólnego interesu. Gdy zapytałam chłopaka, dlaczego odrzucił propozycję, odpowiedział, że nie zna innego życia i nawet nie potrafi go sobie wyobrazić.
Widok ich zawziętych spojrzeń ścisnął mi serce.
Salon nie był na tyle duży, by pomieścić ich wszystkich, w pakiecie z uczuciami.
- Chyba się domyślacie, że nie powinienem tutaj być, ale...
- Oczywiście, że się kurwa domyślamy. Nie jesteśmy amebami, może uważasz inaczej?
- Nie. Próbuję tylko powiedzieć, że Ethan myśli, że jestem gdzie indziej, nie mam tyle czasu, ile bym chciał, a skoro już go trochę mam, to wolałbym...
- Pomigdalić się?
Zaczerpnęłam głośno powietrza, nawet nieświadoma tego, że przez moment je wstrzymywałam.
W pewien sposób mnie to ruszyło, wręcz zabolało. Jak mógł tak powiedzieć? Bez zająknięcia spłycić moje uczucia i wszystkie godziny, w których nurzałam się w strachu, i nieskończonych myślach do migdalenia się.
- Wolałbym porozmawiać z kimś, kto nie będzie mi przerywał. - chłodny ton Evana zmroził nawet mnie.
- Więc chcesz mi powiedzieć... - mówiąc to, parkał przy każdym słowie, rozcierając niewidoczny ucisk na karku. Wszyscy przyglądali się zarówno jednemu, jak i drugiemu, licząc na to, że elektryczność w powietrzu ich nie porazi. - Chcesz mi powiedzieć, że widząc samochód Trace'a postanowiłeś przyjść tutaj kompletnie naćpany, narażając przy tym wszystkich? To chcesz mi powiedzieć? Może nas masz gdzieś, ale zastanów się, co widzi twoja dziewczyna... - prowokował całym sobą, już dawno stracił hamulce. Nie potrafiłam odnaleźć w pamięci momentu, w którym zostałabym tak nazwana przez któregoś z nich. - Po tylu dniach rozłąki widzi poobijanego chłopaka ze źrenicami wielkości monety. Widzi twoje dłonie i zastanawia się, co nimi robiłeś, kiedy nie dawałeś żadnego znaku życia. - śmiał się niewesoło. - Jedyne, co dostrzega, to ducha, który za chwilę znowu zniknie bez żadnej gwarancji powrotu.
- Nie miałem wyboru.
Nie wiedziałam, czy tylko ja to usłyszałam, jeśli nie, to Mike się tym nie przejął:
- Przychodzisz z całym tym bólem i cierpieniem, i nie ma temu końca. Ile potrzeba, byś powiedział „stop"?
Miałam idealne miejsce, żeby widzieć, jak pieści Evana drżą.
- To naprawdę nie jest odpowiedni moment, Mike.
- Jasne... Taki moment nigdy nie nadejdzie i dobrze o tym wiemy. Słyszeliście? Koniec posiedzenia.
Odwrócił się od Evana, by zając miejsce na jednym z siedzeń. Wszyscy poszli jego śladem, prócz Huntera, który stwierdził, że pieprzy to wszystko i idzie spać na górę. Wyrazy na ich twarzach sprawiały, że miałam ochotę wyjść na środek i krzyknąć, żeby przestali i wzięli się w garść. To dość abstrakcyjna wizja, zważywszy na to, że sama byłam w rozsypce. Zaatakowało mnie poczucie winy, nie tylko niszczyłam życie bliskim, ale i długoletnie przyjaźnie.
Błędnie się łudziłam, że będzie łatwiej, kiedy znajdziemy się na osobności. Wracając do sypialni machinalnie spojrzałam w stronę łóżka, ale Ruby w nim nie było, więc zajęłam miejsce w jego górnej części, wyjmując spod siedzenia poduszki.
- Zrozumieją, zobaczysz.
Kogo próbował przekonać? Bardziej mnie, czy siebie?
Stała za drzwiami, o czym przyszło mi się przekonać, kiedy Evan je zamknął.
Odchrząknęłam, odwracając wzrok. Próbowałam wymodlić jej zniknięcie, wybrała naprawdę nieodpowiednią chwilę na dręczenie mnie.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo.
- Zobaczyłaś ją, prawda? Jest obok mnie.
- Po czym to stwierdzasz?
- Z całych sił próbujesz nie patrzeć w tą stronę, więc albo stoję w jej pobliżu, albo Mike miał racje i kompletnie ci obrzydłem.
Zaprzeczyłam pośpiesznie, dukając jakieś nieporadne zapewnienia.
Obecność Evana jednocześnie dodawała i pozbawiała mnie odwagi. Czułam się dzięki niemu silniejsza, ale i zawstydzona. Kompletnie nie wiedziałam, co zrobić, gdy zajął miejsce naprzeciw. Nawet z tej odległości czułam jego zapach. Byłam przebodźcowana, jakby zaraz miało mi wybić wszystkie korki.
- Może na początek spróbujemy tego?
Ledwo zdążyłam zarejestrować jego słowa, a już pociągnął mnie w swoją stronę, zamykając w ramionach. Chłonęłam jego ciepło, miałam policzek tuż nad sercem chłopaka. Wsłuchiwałam się w nie, próbując zapamiętać wszystkie uderzenia, każde z osobna było wyjątkowe i dedykowane tej chwili. To prawda, wyglądał na wycieńczonego, ale nie mogłam mu odmówić imponujących mięśni klatki piersiowej. Szybko przyszło mi stwierdzić, że znalazłam ulubione miejsce do odpoczynku. Nawet nie miałam nic przeciw temu, że moja żywa poduszka ruszała się rytmicznie, wręcz przeciwnie.
Zalałam się rumieńcem. Nie powinnam rozpływać się nad budową jego ciała, kiedy było tyle spraw do omówienia. Na przekór rzeczywistości żadne z nas nie chciało poruszyć rozdzierających tematów. Próbowaliśmy zatrzymać ten moment, zapamiętać jak najlepiej, dobrze wiadomo, iż w rezultacie zostają tylko wspomnienia, a ja nie chciałam stracić żadnego szczegółu. Nakazywałam umysłowi zapamiętać nocne powietrze błądzące po jego włosach, do których moja dłoń sama znalazła drogę, miękkość materiału, postępujące w jego ciele odprężenie, każdy głębszy oddech, który wznosił mnie ku górze.
- I jak?
- Wygodnie. - przyznałam niechętnie.
Moja głowa podskakiwała w rytm jego śmiechu, przez co sama zaczęłam się trząść.
- Teraz już wiem, co czuje twoje łóżko, w życiu nie byłem tak zazdrosny.
Pociągnęłam go zaczepnie za kosmyk włosów.
- Masz o co, bo na nic bym go nie zamieniła, nawet na ciebie.
- O ty mała cholero. - szepnął ochryple.
Niska nuta w jego głosie załaskotała mnie w ucho.
Cały świat nagle zawirował.
Nie potrafiłam ukryć uśmiechu, gdy obrócił nami tak, że teraz to ja byłam pod nim.
- Mam do zaoferowania dużo więcej, niż jakiś tam stelaż z materacem.
- Dobrze, że chociaż ty jesteś o tym przekonany, bo ja wcale.
Próbowałam zignorować nieprawdopodobne dopasowanie naszych ciał. Sam by się zdziwił, gdyby mógł wyczuć falę gorąca, jaka właśnie przetoczyła się po moim wnętrzu. Miałam nadzieję, że nie zdradziłam się z własnymi odczuciami, które w gruncie rzeczy były dla mnie zupełnie nowe.
- Też mogę być powiernikiem twoich snów, choćby były skrajnie zboczone, jakoś to zniosę.
- I tylko tyle? Równie dobrze mogłabym zadzwonić na linię dla samotnych i wszystko opowiedzieć, ksiądz w konfesjonale też by raczej nie narzekał. Wybacz, ale zostaję przy łóżku.
- Nie podoba mi się bycie tym drugim.
Pierwszy raz zachowywaliśmy się w taki sposób i to w najbardziej niesprzyjających warunkach. Zachodziłam w głowę, czy w naszym przypadku wszystko będzie odbywało się na opak, czy może to tylko zbieg okoliczności?
- Więc musisz to zmienić. - powiedziałam na wdechu.
Chyba nam obojgu udzieliło się to nieznośne napięcie.
Oczekiwanie wędrowało przeciągle od stóp, wzdłuż kręgosłupa, aż po usta, które mieliśmy półotwarte. Wcale mnie nie dziwiło, że to dziwne uczucie nie potrafiło znaleźć sobie miejsca, bo sama zaczęłam się wiercić, instynktownie chcąc zbliżyć jeszcze bardziej do ciała chłopaka.
Zamarłam pod wpływem jego spojrzenia.
Byłabym w stanie uwierzyć, że patrzyłam w oczy kogoś innego, jedynym śladem po Evanie była skrajnie ściśnięta, zielona plamka na tle ciemnej tęczówki. Myślałam, że jeśli będę wpatrywać się w nią wystarczająco długo, to znajdę go, głęboko schowanego przed światem. Bez problemu odczytał moje zamiary i błyskawicznie zmrużył powieki.
- Czy to twoje łóżko zrobiło by tak?
Wsparł się na jednej ręce, dotykając wolną dłonią mojej skroni. Jego palce sunęły niżej, zostawiając po sobie gorący ślad. Odnotowałam ich obecność na policzku, później na ustach, gdzie na chwilę się zatrzymały, dolna warga piekła niemiłosiernie, zjechały w dół, do szczęki, później wzdłuż szyi. Cała pulsowałam przez tą drobną pieszczotę. Przez niego. Do tej chwili nie miałam pojęcia, jak bardzo tego pragnęłam.
- Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia.
Próbowałam zapanować nad głosem, gdy zabłądził długimi palcami za dekolt koszulki. Ten dotyk wypalał we mnie wszystko, nawet wstyd, który powinien się pojawić automatycznie z powodu blizny, którą pewnie już dostrzegał. Nie obchodziło mnie to.
Wrócił do mnie nieobecnym spojrzeniem.
Każda komórka mojego ciała prosiła o więcej i domagała się uwagi Evana Sartoriego.
- A to?
Rozkoszowałam się jego spokojnym oddechem na mojej skórze, ale to odczucie szybko rozmyło się w mojej świadomości, kiedy w końcu mnie pocałował, wypierając z mojej głowy wszystkie obawy, przepędzając największe strachy, zapewniając o swoim uczuciu i tęsknocie.
Tylko on potrafił pocałować mnie tak, bym zrozumiała, jak bardzo jest to niewłaściwie i zapomniała o wszystkim innym. Szukał mnie powoli, ostrożnie, poruszając się w wyważony sposób, aż znalazł.
Byłam tu i teraz, bardziej niż kiedykolwiek. Zgranie między nami przyszło, jakbyśmy ćwiczyli to wielokrotnie.
Nawet nie napominałam umysłu by wszystko zapamiętywał, począwszy od miękkości jego warg, ich smak, po głośniejsze bicie serca. Zadrżał, kiedy zaczęłam błądzić dłońmi pod jego koszulką, badając krzywiznę pleców, były rozpalone. Odpowiedź z jego strony przyszła szybko. Jeszcze mocniej do mnie przylgnął, niwelując ostatnie wolne przestrzenie między nami.
Całkowicie uległam jego pragnieniu i intensywności pocałunku, który szybko zmienił się w pogoń za czymś nieuchwytnym. Wykradaliśmy swoje oddechy, jak najsprytniejsi złodzieje świata.
Wszystko mnie mrowiło na myśl, że jedyną barierą w tej chwili były ubrania, przecież tak łatwe do zdjęcia.
Już miałam zamiar podjąć paniczną próbę pozbawienia go koszulki, a pocałunek dobiegł końca. Ledwo potrafiłam opanować gwałtowne opadanie i unoszenie się klatki piersiowej, kiedy patrzył na mnie w takim oczekiwaniu.
- A to? - skierował powtórzone pytanie prosto do mojego ucha, delikatnie przygryzając jego płatek.
- Ani trochę. - skłamałam.
- Więc dlaczego masz taki zamglony wzrok?
- Wydaje ci się, to te żarówki, przysięgam.
Może nawet by się zaśmiał, gdyby nie był odurzony tak samo, jak ja, tak właściwie, to nawet bardziej.
- Naprawdę ciężko mi nad sobą zapanować. - wyszeptał przepraszająco. - Ale chciałbym coś przetestować.
Dotarło do mnie, o co chodziło. Skrzywiłam się nieznacznie, jednak wbrew niechęci odchyliłam głowę, by spojrzeć w stronę drzwi. Nikogo tam nie było. Ruby zniknęła.
- Nie ma jej. - odparłam uradowana.
- Widzisz? Twoje łóżko by tego nie zrobiło.
Miałam ochotę zetrzeć mu z twarzy ten wyraz triumfu. Drań.
- I tak go nie wymienię.
- Nie winię cię za to, jeszcze nie poznałaś pełnej oferty, jaką dysponuję.
CZYTASZ
Scratches Beginning [ZAKOŃCZONE]
Teen FictionJego ból był piękny, jak niezrozumiane dzieło sztuki. Pochłonęłam go, chowając głęboko przed światem. Rozebrał mnie z cierpienia, jakby niczego więcej nie pragnął. Wygładziliśmy wszystkie raniące krawędzie nieświadomi tego, że pojawią się kolejne i...