Jego ból był piękny, jak niezrozumiane dzieło sztuki. Pochłonęłam go, chowając głęboko przed światem. Rozebrał mnie z cierpienia, jakby niczego więcej nie pragnął. Wygładziliśmy wszystkie raniące krawędzie nieświadomi tego, że pojawią się kolejne i...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Dedykuję ten rozdział osobie, której kiedyś zacytowałam Rafała Wojaczka tj. „Gdyby Ciebie nie było, musiałbym Cię wymyślić". Podtrzymuję to... z tą różnicą, że już sama nie wiem czy istniejesz, a może to tylko moja wyobraźnia?
Vancouver dawało bardzo rozpięty wachlarz możliwości, jak spędzić dzień lub wieczór. Liczne bary, knajpy, kluby, parki były w niewielkiej odległości od siebie. Ludzie bez zamiłowania do snu bez problemu mogli wypełniać luki nocy, przenosząc się z jednego miejsca do drugiego.
Miasto nigdy nie spało, nie robiło przerw, ciągle tętniło życiem na przekór wszystkim mieszkańcom bloków lub kamienic, w których mieszkaniach światła były od dawna pogaszone. Rozbieżność pojawiała się w chwili, gdy w dłoni wypełnionej ulotkami znajdowały się zarówno muzeum policyjne i przeciętna kręgielnia w centrum, dokładnie taka, w jakiej obecnie byłam.
W celu zwiększenia obrotów połączono ją z pubem. Można by powiedzieć, że miejsce było idealne zarówno dla młodzieży, jak i starszawych napaleńców, którzy mieli nadzieję, że wyłudzą studencką zniżkę na alkohol, a przy okazji bezkarnie będą mogli obserwować prężne ciała dziewczyn na parkiecie. Od strony baru niejednokrotnie dochodziły ciche westchnięcia za każdym razem, gdy kulę trzymała, w ich mniemaniu, atrakcyjna dziewczyna.
Na szczęście nie byłam sama, a właściwie to z głównym prowodyrem tego wieczoru. Nieco podchmielona Sophie przyglądała się z żywym zaciekawieniem serii zwycięstw, jaką odniosłam. Chciałam wierzyć, że posyłanie z trzaskiem kolejnych kręgli poza tor przyniesie jakąkolwiek ulgę, ani małą, ani dużą, jakąkolwiek.
Za każdym razem, gdy odnajdywałam w kuli dziury do chwytu, wyobrażałam sobie oczodoły Sartori'ego. W mojej wizji aż się prosiły by zatopić w nich pazury, następnie urwać głowę chłopaka i rzucić prosto na tor. Nieważne jaki byłby rezultat, tak czy siak czułabym radość.
- Grasz w jakiejś drużynie zawodowej? Tak naprawdę wcale nie przesiadujesz wiecznie w sypialni, tylko wymykasz się potajemnie grywać w kręgle z amatorami? Czerpiesz radość z niszczenia zwykłych śmiertelników? Patrząc na wynik jestem w stanie stwierdzić, że byłam oszukiwana przez ciebie jakieś... no nie wiem, pół życia? - Kluczem jest dobra motywacja. - odparłam zjadliwie. - Nie chciałabym być na miejscu tej twojej motywacji. - z gracją godną podziwu zakołysała kuflem, powodując w środku naczynia piwny wir. Od dawna nie wstawała z pufy znajdującej się za mną, nawet gdy była jej kolej. Oddawała mi każdą kolejną turę, myśląc, że tego mi właśnie trzeba. Ale ja potrzebowałam czegoś innego, czegoś zdecydowanie bardziej organicznego, krwistego, z czarną czupryną. - Najwidoczniej on nie podziela twojego przestrachu.
Jak można być tak bezczelnie pewnym siebie? Wparować do czyjegoś życia i je krytykować? Zachowywał się jak rasowy snob. Jeśli myśli, że będzie odreagowywał na mnie swoje niepowodzenia życiowe, to grubo się mylił. Zamachnęłam się, kula potoczyła się w prostej linii, aż z hukiem wywróciła wszystkie kręgle. - Dalej nie dał ci spokoju? Nic nie mówiłaś... Nie mówiłam. - Chodziliście razem do klasy. - zaczęłam niby niezobowiązująco, podchodząc do zestawu kul. Potrząsałam każdą kolejną, chcąc wybrać odpowiednią wagę. Tak naprawdę chciałam mieć zajęcie, by nie musieć patrzeć w kierunku przyjaciółki. Bałam się, że za dużo mogłaby wyczytać z mojej twarzy. - No tak. - urwała, biorąc spory łyk. - Nie zdał jako jedyny. Pewnego dnia po prostu nie przyszedł na zajęcia i tak zostało przez kilka następnych miesięcy. Nikt nie wie, co się z nim wtedy działo, ale raczej nic dobrego. Niby zawsze oddawał pożyczony długopis, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.