34 (Dodatek)

3.8K 145 72
                                    

Rok później

Cichutko westchnęłam, gdy widok przede mną stawał się coraz bardziej niewyraźny. Czułam, jak moje poliki zastygają z zimna, a łza spływająca powolutku po jednym z nich miała za chwilę zamarznąć. Sprzyjająca zimniejsza temperatura niż zazwyczaj nie pomagała w żadnym stopniu. Wydawało się, że za parę minut cała Barcelona miała zostać oblana ulewą, która tak bardzo w tym momencie nie była potrzebna.

Odzwiedzanie cmentarza wieczorami stało się moją codziennością. Od bitych dwóch tygodni potrafiłam przesiedzieć tutaj parę godzin, nie zwracając uwagi na noc, która wielkimi krokami się zbliżała.

Lecz nie to było straszne.

Śmiem stwierdzić, że kolorowe wieńce, które leżą tutaj niedługi okres czasu, nadają się jedynie na szybki wyrzut do kontenera. Gdyby nie zasada sześciu tygodni, to już dawno bym to uczyniła. Osoba, dla której te wszystkie kwiaty zostały zakupione, zapewne zrobiłaby to samo na moim miejscu...

Pociągnęłam nosem, kiedy moja uwagę zwrócił staruszek, zasiadający na pobliskiej ławeczce przy nagróbku. Mogłam się domyślać, że odwiedzał swoją miłość życia, ponieważ codziennie przychodził do niej z jedną, czerwoną różą. Przez jego czyny, uzbierało się około dwudziestu kwiatów na owym nagróbku, które tworzyły piękny bukiet, wyglądający z daleka jak nowo zakupiony. To było urocze.

— Mówiłem, że będzie Ci zimno, słoneczko... — usłyszałam tuż obok mnie cichy szept, który wybudził mnie z obecnego transu. Sama nuta głosu mężczyzny roztrzaskiwała mnie na małe kawałeczki, powodując, że chciałam czuć jego obecność na zawsze.

— Nie jest mi zimno, Pablo. — spojrzałam w brązowe tęczówki bruneta, naciągając desperacko rękawy swojego jesiennego płaszcza, chcąc poczuć jakiekolwiek ciepło. — Och, może odrobinę...

— Następnym razem, to ja Cię ubieram. — odparł z troską, zamykając w delikatnym uścisku moje zimne jak lód dłonie. — Siedzimy tu już za długo, wiesz?

— Będzie zła, jak stąd pójdziemy. — wypaliłam jak małe dziecko, spoglądając kątem oka na nagrobek znajdujący się przed nami. Wyglądał tak samo jak inne, które znajdujowały się wokół nas. Jedenaście liter wyryte specjalną czcionką, tworzyły imię i nazwisko ważnej dla mnie osoby, i właśnie czytając je poraz setny, zacisnęłam usta w cienką linie.

Linda Wilson

— Z pewnością nie będzie. — zapewnił mnie dziewiętnastolatek, ogrzewając moje dłonie swoimi. — Myślę, że Linda ucieszyłaby się, gdybyś nie siedziała na tym zimnie i poszła ze mną coś zjeść.

— Tak jak przez ostatnie dwa tygodnie? — zaśmiałam się smutno. Gavira od śmierci staruszki mówił mi zawsze to samo. Kawiarnia niedaleko cmentarza była otwarta do późnych godzin i właśnie w niej spędzaliśmy czas po spędzeniu paru godzin tutaj. — Jestem najedzona po twoim dzisiejszym obiedzie...

— Twój brzuch mówi mi co innego, Evi.

Pilnował mnie. Zawsze.

— Chciałabym wrócić do dawnych czasów. — wypowiedziałam niespodziewanie, zajadając się kawałkiem jabłecznika. Siedzieliśmy przy naszym ulubionym stoliku, gdzie znajdował się piękny widok na jedną z ulic Barcelony. — Być taką zgraną grupą jak rok temu.

— Myślisz, że ja nie? — oparł głowę o swoje zgięte ramię, nie odrywając wzroku z mojej twarzy. Ten widok sprawiał, że motylki w moim brzuchu dawały o sobie znać. — Jednak każdy ma swoje życie i nic nie będzie trwało wiecznie.

Be with me | Pablo GaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz