VI. Rozalia

25.3K 1K 15
                                    

Spakowana? - pyta Marcel po przekroczeniu drzwi.
- Tak. Chodź jeszcze do kuchni, zjedz coś - mówię.
Krzyżuje ręce na piersi.
- A skąd ta pewność, że nic nie jadłem?
Udaję, że głęboko się zastanawiam.
- Hm... Bo cię znam?
Uśmiecha się.
- Dobra odpowiedź. - Kieruje się za mną do salonu. - No to co przygotowałaś?
- Dla ciebie naleśniki. - Wskazuję na talerz z płaskimi plackami. - Do tego mam dżem malinowy i czekoladę. Musisz tylko wyciągnąć z szafki, bo nie zdążyłam.
- Och, fajne! - Zaciera ręce, ale zaprzestaje w połowie gestu. - A to co? - Wskazuje na mój talerz.
- Jogurt naturalny z orzechami włoskimi, a obok pomidorki koktajlowe, jabłko i grahamek. - Grahamek to chrupkie pieczywo, które tak nazywam.
- Nie ma mowy, Rozalia. Zjedz coś porządniejszego, chociaż dzisiaj.
- Ale to jest porządne!
- Nie, nie jest. - Patrzy na mnie zatroskany. - Ostatnio jesz bardzo mało.
- Nieprawda - bronię się. - Jem pięć posiłków dziennie, regularnie. I prawie codziennie lody.
- Co z tego, jak prawie nic na to się nie składa? Gdy byłaś u dziadków, kupiłaś sobie opakowanie wafli ryżowych. Jadłaś tylko to przez cały weekend.
- I piłam kawę - uzupełniam. - No i jedną herbatę. A wcześniejszego dnia jabłko i grahamki.
- Ale dużo. - Przewraca oczami, podchodząc do szafki.
- Dobra, dajmy już temu spokój - ucinam.
Siadamy przy stole i zajmujemy się naszymi śniadaniami. Co z tego, że jem takie rzeczy? Staram się jeść mało i mało kalorycznie. Owszem, na początku się odchudzałam, ponieważ okazało się, że powiedzenie sobie: ,,Okej, od dzisiaj jestem wegetarianką i wszystko, co może zawierać mięso, wyrzucamy z jadłospisu" nie wystarczy. Mój organizm podświadomie szukał czegoś innego, aby się najeść i dostarczyć energii, jednak kończyło się to na chlebie z masłem, z czego ani ja, ani mój organizm nie byliśmy zadowoleni. Kiedy gwałtownie zaczęłam tyć, postanowiłam liczyć kalorie swoich posiłków i nie przekraczać ich za wszelką cenę. Tak więc mój jadłospis stał się niezwykle ubogi, jeśli chodzi o kalorie, a teraz po prostu zostało mi parę nawyków po tej diecie, z których się cieszę. Teraz nie czuję już potrzeby jedzenia pieczywa, i jem je tylko raz na jakiś czas. Nie słodzę herbaty i cappuccino, co kiedyś robiłam. Jem pięć mniejszych posiłków dziennie. Zrezygnowałam z chipsów i innych słonych przekąsek, a kiedy mam ochotę na coś słodkiego, jem lody. I czuję się dobrze! Dziadkowie straszyli mnie na początku, że wpadnę w anoreksję, ale nic takiego się nie stało - jestem zdrowo szczupła, a nie chorowicie chuda.

Po zjedzeniu śniadania zmywam naczynia, a Marcel zanosi moje rzeczy do samochodu. Szybko ubieram buty, wychodzę z domu i zamykam drzwi. Mój przyjaciel-chłopak otwiera mi drzwi od samochodu w żarcie, przez co mu przez jakiś czas dokuczam. Następnie jedziemy po Olę, która już na nas czeka przed domem. Szybko wsiada do samochodu i jedziemy do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia.
- Marcuś oczywiście chipsy - rzuca Ola.
- Oluś jak zawsze czekolada - odgryza się Marcel.
Przewracam oczami.
- Jak dzieci. - Wrzucam chrupkie pieczywo do koszyka.
Wzdychają zgodnie, jednak nie próbują mi zabrać opakowania - wiedzą, że mogę nic nie zjeść, jeśli mi je zabiorą.
- Okej, picie mamy, jedzenie mamy, przysmaki mamy. - Ola klaska w dłonie. - A więc do kasy!
Oczywiście to Marcel został przy kasie. My wyszłyśmy przed sklep na słoneczko i rozmawiałyśmy.
- Szybko poszło - zauważam, gdy dołącza do nas chłopak.
Prycha.
- Macie szczęście, że było ciekawie. - Wkłada zakupy do bagażnika swojego opla. - Jakaś dziewczynka powiedziała, że pani ma wielką dupę. - W trójkę śmiejemy się głośno. - Musiałem przejść do innej kasy, nie mogłem wytrzymać. - Znowu się śmieje.
- Te dzieci z roku na rok są coraz śmielsze i bezczelniejsze - stwierdzam, kręcąc głową.
Szybko jedziemy na plażę. Niestety, jest to tylko teren ustylizowany na plażę i daleko mu do prawdziwej, tak jak nad morzem, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, czyż nie?
Docieramy na miejsce i Marcel parkuje. Wyciągamy rzeczy z samochodu i idziemy szukać wolnego miejsca, jednak nie na piasku, a na trawie.
No cóż, nad morzem ciężko znaleźć trawiasto-piaszczystą plażę.

- Tu będzie okej - mówi Ola, kładąc koce i ręczniki na trawie. - Marcuś, możesz iść po resztę.
Nasz towarzysz wykonuje polecenie, burcząc coś pod nosem, a my zajmujemy się rozkładaniem koca.
- Na serio sądzisz, że jeszcze kiedyś spotkasz tamtego faceta? - pyta, gdy ma pewność, że nikt nas nie słyszy.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem - przyznaję. - Ale jeśli? - Ściągam japonki i zatapiam palce w miękkiej trawie. - W każdym razie jestem zabezpieczona.
- I tak na zawsze ty z Marcelem, bo musisz mieć zabezpieczenie?
- Nie wybiegaj tak w przyszłość. Miałam na myśli miesiąc, może dwa. - Zagryzam wargi. - Ale jeśli ja i Marcel...
- Myślisz, że wyjdzie coś z tego? - Patrzy na mnie zaciekawiona.
Wzruszam ramionami.
- To nie chodzi o to, że ja nie chcę mieć chłopaka. Ja się po prostu boję - tłumaczę. - Mam już dość toksycznych związków do końca życia.
W momencie, gdy chce powiedzieć coś jeszcze, przychodzi obładowany Marcel.
- Pomożecie mi?
Bez słowa zaczynamy odciążać go, śmiejąc się przy tym, że jego lenistwo kiedyś go zabije.
- Ach, jak cudownie. - Ola wciąga powietrze przez nos i wypuszcza ustami. Nie wiadomo kiedy, ale pozbyła się już ubrań i ma na sobie tylko strój kąpielowy. - A więc czas zacząć dzień z dala od miasta!
- Och tak. - Powtarzam czynność przyjaciółki i rozbieram się z sukienki.
Marcel ściąga koszulkę.
- Wy już idźcie, ja rozpalę grilla - mówi.
- Na pewno? - pytam.
- Tak, idźcie już się bawić. - Pogania nas gestem ręki. - Tylko nie wyrywać mi facetów!

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz