IX. Rozalia

26.8K 1K 34
                                    

Ale to był przystojniak - jęczy Ola. - I ty nie chciałaś z nim iść na kawę? Kochana, zwariowałaś!
Przewracam oczami i chwytam się klamki samochodu, gdy bierzemy zakręt.
- Nie chcę z nim pić kawy - mówię.
Chrząka znacząco.
- No racja, lepiej przejść dalej.
- Olka, daj już spokój! - krzyczy Marcel.
Odkąd opuściłam Zachariasza mój przyjaciel jest rozdrażniony. Cały czas zerka w lusterko, jego ruchy i odpowiedzi są nerwowe.
Przez resztę drogi powrotnej milczymy.
- Co się dzieje? - pytam, gdy już Ola wysiadła z auta i poszła do swojego domu.
- A co ma się dziać?
- Jesteś jakiś dziwny.
Patrzy na mnie.
- Niby dlaczego?
- Zachowujesz się, jakby ktoś cię śledził. - Kładę dłoń na jego napiętym ramieniu. - Czy on ci coś zrobił? Groził ci? Zastraszał cię?
Prychnął.
- On mnie miałby zastraszyć? Chyba jesteś śmieszna.
- Każdego można zastraszyć.
- Ale nie mnie. - Uśmiecha się dumnie, a trochę napięcia opuszcza jego ciało. - Za to mnie wkurzył, i to dość mocno.
- Co ci nagadał? Proszę, powiedz mi.
Macha ręką, jakby to nie było nic specjalnego.
- Powiedział, że mam mu się usunąć, bo on chce ciebie, a ja mu tylko zawadzam.
- Ale ja go nie chcę! - syczę.
To nie do końca jest prawdą. Owszem, jakaś część mnie go chce. Pragnę go.
Ale nie chcę przechodzić znowu przez to samo, mówię sobie w myślach, przypominając czas, jaki spędziłam z Darkiem.
- To dobrze - Marcel przerwał moje krótkie rozmyślania - bo kazałem mu zostawić nas w spokoju.
- Mam nadzieję, że zrozumie - mamroczę, ignorując to dziwne uczucie, kiedy myślę o Zachariaszu.
- Ta, ja też.
Dzwoni mój telefon, więc wygrzebuję go z torebki i odbieram.
- Halo?
- Rozalia, gdzie jesteś? - słyszę swoją mamę.
- Ja i Marcel właśnie wracamy z plaży. Olę już odwieźliśmy.
- Jedziecie już do nas?
- Tak.
- To dobrze. Marcel zostanie na obiedzie?
Patrzę na chłopaka.
- Mama się pyta, czy zostajesz na obiedzie - przekazuję jej pytanie.
Wzrusza ramionami.
- Mogę zostać.
- Mówi, że zostanie.
- A więc jemu też nałożę. I mam do ciebie jeszcze sprawę.
Oparłam się o siedzenie.
- O co chodzi?
- Powiem ci już jak będziesz w domu. A teraz wracajcie.
- Okej, pa.
- Pa. - Rozłącza się.
Marcel spogląda na mnie.
- O co chodzi?
Wzruszam ramionami.
- Ma do mnie jakąś sprawę.
- Coś nabroiłaś? - pyta zaczepnym tonem.
Przewracam oczami, ale uśmiecham się. Cieszę się, że jego humor wraca.
- Nic, to jest pewne.
Śmieje się.
- No i już wszystko jasne.
Marszczę brwi i uderzam go delikatnie w ramię.
- Ej! Posprzątałam w domu. Z grubsza.
Kręci głową.
- Czyli nic.
- Nie prawda! - oburzam się. - Coś posprzątałam. Na przykład odkurzyłam sypialnię, salon, przedpokój i swój pokój. I starłam kurze.
- Niewiarygodne - wyszeptał i przybrał zszokowaną minę - TY STARŁAŚ KURZE! Zdarza ci się to raz na miesiąc.
- Nie wyskakuj mi jak mama z gadką, że przez moje lenistwo żaden facet mnie nie zechce - jęczę.
- Nie mam zamiaru mówić czegoś takiego - mruczy. - W końcu ja ciebie chcę.
Zagryzam wargi i przypominam sobie moją rozmowę z Olą. Wiem, że będę musiała porozmawiać z Marcelem o jego uczuciach wobec mnie i intencji co do naszego planu. Nie chcę jednak tego robić. Boję się, że mogę coś pomiędzy nami zniszczyć.
Resztę drogi przebywamy głównie w milczeniu, od czasu do czasu zamieniając ze sobą słowo lub dwa.
- O, jest Asia - zauważa Marcel, wskazując na małego białego forda.
Asia to moja starsza siostra. Pracuje i mieszka już sama. No, może nie sama, bo z swoim narzeczonym, Mikołajem.
- Może też przyjechali na obiad - myślę głośno, wchodząc po schodach prowadzących do drzwi.
Zanim zdążam chociaż chwycić klamkę mój przyjaciel - czy chłopak, już sama nie wiem, jak go nazywać - otwiera przede mną drzwi.
- Przed moimi rodzicami... - zaczynam niezręcznie. - No wiesz... też...?
Przez chwilę patrzy na mnie nierozumiejącym wzrokiem. W końcu w jego oczach błyska zrozumienie. I coś jeszcze, coś, czego nie potrafię do końca zdefiniować. I nie jestem pewna, czy w ogóle chcę.
- Nie musimy - mówi spokojnie, przekręcając klamkę i popychając drzwi - oni i tak uważają nas za parę.
- No tak... - Wchodzę do domu.
Naprawdę, czuję się co raz dziwniej. Żałuję, że poprosiłam Marcela o to, aby udawał mojego chłopaka. No bo po co? Spotkaliśmy tego faceta tylko raz, przypadkiem. I co z tego? Jak chciał coś ode mnie, to i tak tego nie dostał. Tylko przez tą głupią prośbę moje relacje z Marcelem stały się skomplikowane i kruche. Nie jestem pewna, jak się zachowywać i jak z nim rozmawiać.
- Jesteście! - woła mama, ni stąd, ni zowąd pojawiając się przed nami.
Mój przyjaciel-chłopak uśmiecha się.
- Dzień dobry, pani.
Mama oddaje uśmiech.
- Cześć, Marcel. Chodź, w jadalni masz już naszykowany obiad. - Patrzy na mnie. - Ty też idź sobie coś zrób. Kupiłam ci warzywa.
Kieruję się do kuchni.
- Dzięki, ale teraz ja sobie zjem grahamki. Nie chce mi się robić.
Słyszę jeszcze jak kobieta mamrocze:
- Leń z tego dziecka...
Patrzę w stronę stołu kuchennego i dostrzegam Mikołaja.
Mikołaj ma kasztanowe włosy, które krótko przycina. Pasuje to do jego bokobrodów. Nie jest on aż tak wysoki... No dobrze, w porównaniu do mnie, jest wysoki; on ma jakieś metr siedemdziesiąt z czymś wzrostu.
A ja niecałe metr sześćdziesiąt w kapeluszu.
Mój nieoficjalny szwagier jest ubrany w szorty i szarą koszulkę, która od razu przypomina mi Zachariasza. On też miał szarą koszulkę podczas naszego pierwszego spotkania.
- Hej, Miki! - wołam, a Mikołaj odwraca się w moją stronę i uśmiecha się szeroko.
- Hej, skrzacie! - również się wita.
Tupię nogą.
- Przestań mnie nazywać skrzatem!
- To ty przestań nazywać mnie myszą z kreskówki.
- Ale masz duże uszy - dokuczam mu.
- A ty jesteś mała - odgryza się.
- Nie mała, tylko niska! Zapamiętaj to w końcu!
Szczerzy się.
- Jesteś mała - stwierdza, robiąc mi na złość.
- A ty krótki! - wymyka mi się.
- A ty skąd wiesz? - do kłótni wkracza moja siostra.
Mikołaj gwiżdże.
- No to się teraz wkopałaś, skrzacie - stwierdza.
- Przymknij się, Miki, bo źle się dla ciebie skończy - ostrzegam.
Parska.
- To ty masz problem z siostrą, nie ja.
- Ty też masz przerąbane. - Asia rzuca mu ostre spojrzenie.
Uśmiech powoli znika z jego twarzy.
- Za co?
- Za ten zakład z Antkiem i Karolem. No wiesz, ten co obstawialiście, czy Karol da radę poderwać Maję do przyszłego tygodnia.
Jej chłopak blednie powoli.
- Skąd wiesz o tym zakładzie?
Dziewczyna podnosi rękę, w której dzierży telefon i powoli nią macha.
- Kasia przez przypadek podsłuchała rozmowę Antka i przekazała to Mai, a Maja mnie. - Opuszcza dłoń. - Czy nie macie lepszych zajęć po pijaku niż obstawianie takich głupich zakładów?!
Mama wchodzi do kuchni. Ona i Asia mają krótkie jasnoblond włosy, jasną karnację i zielone oczy. Są praktycznie identyczne. Ja za to mam ciemne blond włosy po tacie, brzoskwiniową cerę nie wiem, po kim i oczy, które są mieszaniną zieleni mamy i brązu taty. Jednak wzrostu po nim nie odziedziczyłam.
- O co znowu chodzi? - odzywa się mama.
- Faceci to chamy bez uczuć - skarży moja siostra.
- Odkryłam to niedługo po tym, jak związałam się z waszym ojcem - odpowiada nasza rodzicielka.
- Ale kochanie, to nie było tak na poważnie - próbuje się bronić Mikołaj. - To był taki żart...
- Przez który moja przyjaciółka ma obniżone poczucie własnej wartości - dokańcza za niego.
Rzucam mu na wpół wredny, na wpół współczujący uśmiech.
- No to się wkopałeś.
- Asia, to wy w takim razie jedziecie czy rozchodzicie? - pyta mama, zirytowana jeszcze bardziej niż my wszyscy.
Marszczę brwi.
- Gdzie jedziecie?
- Jedziemy - odpowiada od razu Mikołaj.
- Jedziemy - mamrocze jego dziewczyna.
- Gdzie jedziecie? - powtarzam pytanie, już trochę zniecierpliwiona.
- Na Karaiby.
Podskakuję.
- Ja też chcę!
Starsza kobieta chrząka.
- To o tym chciałam ci powiedzieć...
Zamieram.
- Nie jadę?
Asia kręci głową.
- Właśnie ty masz się chwilowo do nas wprowadzić, żeby pilnować naszego mieszkania i Boksera. Na dwa tygodnie.
Bokser to kot perski mojej siostry i Mikołaja. Jest wredny nawet dla swoich właścicieli, ale mnie lubi, co podnosi moją samoocenę.
Zaraz, że co?
- Mam mieszkać w Świebodzicach dwa tygodnie? Sama?
Mama unosi brwi.
- Sama mi mówiłaś, że chcesz zobaczyć, jak to jest mieszkać oddzielnie. Teraz masz okazję.
Mimo jej dziarskiego tonu, dostrzegam troskę i strach w jej oczach.

Ja w Świebodzicach...?
Mam co do tego pomysłu mieszane uczucia, jednak pytam:
- Kiedy wyjeżdżacie?
- Za dwa dni. Pasuje ci?
Kiwam głową. Potem, nie zwracając już na nich uwagi wyciągam cztery grahamki, idę do jadalni i siadam obok Marcela rozmawiającego z moim tatą.
- O co chodzi z tymi krzykami? - pyta chłopak.
- Idę zobaczyć - mówi mój ojciec i wstaje. - Przy okazji zrobię kawę. - Wychodzi z pomieszczenia.
- Jakiś zakład. - Łamię kawałek grahamka i wkładam go do ust, chrupiąc powoli. - Będę pilnować mieszkania Mikołaja i Aśki przez dwa tygodnie, podczas ich pobytu na Karaibach. Będziesz mnie odwiedzał?
Marcel patrzy na mnie.
- Oczywiście, że będę. Nawet przywiozę ze sobą Olusię i jej niewyparzoną gębę. Weź kolejne cztery kromki - dodaje i wskazuje na moje pieczywo.
- Nie, wypiję kawę.
- Rozalia...
- Cicho. - Kładę mu palec na ustach. - Jak będę głodna to zjem coś jeszcze, okej?
Wzdycha.
- Okej.
- To dobrze. A teraz jedzmy i zobaczmy, co leci w telewizji. - Nachylam się. - Może podczas ich wyjazdu obejrzymy te 50 twarzy Grey'a?
- Mam nadzieję, bo naprawdę chcę to z tobą obejrzeć.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz