Epilog. Zachariasz/Taylor

19.6K 903 91
                                    

   Z okazji Mikołajek napisałam epilog i już dzisiaj go wstawiam. Miłego czytania.

*****

         11 luty 2016...

     A więc jak? - czekam na odpowiedź Rozalii. - Następny przystanek mamy gdzie?
     - Jak to gdzie? - dziwi się. - Przecież jedziemy do Santa Clarita. Prawda?
Uśmiecham się delikatnie i przytakuję jej ruchem głowy.
     - Owszem. Ale potem to gdzie?
     - No cóż... - Udaje, że się namyśla. - Chyba przydałoby się wrócić do domu, nie uważasz? Inaczej wszyscy pomyślą, że mnie znowu porwałeś.
   Parskam krótko.
     - Ta, chyba masz rację. Ale... co masz na myśli mówiąc: ,,Do domu"? - Chcę się upewnić, chociaż znam już odpowiedź.
   I potwierdza to z uśmiechem prostując:
     - Do rezydencji, Taylor.
   Chciałem kupić coś na własność i się stamtąd wynieść, zakończyć to wszystko. Rozalia jednak gorąco w tym temacie mi się sprzeciwiła. Powiedziała, że chce zostać tam, w rezydencji. Zgodziłem się na to, a jakże. Skoro tego sobie zażyczyła, nie ma sprawy. Jednak kupiłem domek w górach, do którego bardzo często wyjeżdżamy.
   Rozalia jesienią zaczyna studia. Postanowiła zostać instruktorką sztuk walki. I już ma zapewnione stanowisko. Pomijając to, że wybiję jej z głowy pracę. Jeszcze nie wiem kiedy i jak, ale wybiję.
   Z początku jej rodzice byli na mnie wściekli. Jej ojciec aż do tego stopnia, że gdyby nie było przy naszych pierwszych spotkaniach innych osób, najpewniej pobiłby mnie. No i z pewnością pomogło wyznanie Rozalii, że mnie kocha. To, widać było bardzo mocno, wywołało szok jej najbliższych. Dla spokoju kobieta uczęszczała przez jakiś czas na wizyty do psychologa, aby udowodnić sobie i innym, że jest ze mną, ponieważ połączyło nas szczere uczucie, a nie zaburzenia psychiczne związane z porwaniem.
   Moja ukochana postawiła zrobić jeszcze jedną, wielką rewolucję w moim życiu. Jedziemy właśnie samochodem do Santa Clarina, gdzie niegdyś zamieszkałem z moimi rodzicami i siostrą. Oni nadal tam mieszkają, nie przenieśli się gdzie indziej. Rozalia już to sprawdziła. Za moimi plecami, starając się zrobić mi w pewien sposób niespodziankę. Z drugiej strony siłą zmusiła mnie, abym wrócił do przeszłości, wyszedł jej naprzeciw. Przestał uciekać. I właśnie to robię, będąc coraz bliżej miejsca, w którym mieszka moja rodzina, z którą zerwałem kontakt.
   Przełykam ślinę, gdy jadąc samochodem widzę znajome bloki. Moja pamięć odradza się z każdą chwilą. Wspomnienia stają się żywe.
     - To chyba tutaj - słyszę jakby nieco z oddali głos dziewczyny.
     - Tak - potwierdzam - to tutaj.
   Widzę znajomy dom, a moje serce bije coraz szybciej. Moja skóra robi się chłodna, mimo tego, że na moim karku zrasza się pot. Parkuję na podjeździe i gaszę silnik. Moje ręce jednak nadal są zaciśnięte na kierownicy.
     - Taylor? - Rozalia dotyka delikatnie palcami mojego ramienia. - Wszystko w porządku? Wiesz, chciałam, żebyś się z nimi spotkał, ponieważ sądziłam, że tak powinno być. Jeśli aż tak bardzo tego nie chcesz to...
     - Nie - przerywam jej. - Wszystko jest dobrze. Masz rację, już dawno powinienem się z nimi spotkać. To w końcu moja rodzina. Niczym nie zawinili w mojej głupocie.
     - Nie obwiniaj siebie - protestuje. - To wina tamtej suki. To ona zabrała ci wszystko. Ty nie zrobiłeś nic poza zakochaniem się w niej.- Jej twarz wykrzywia się w wyrazie złości. - Ta baba powinna zapłacić za te wszystkie krzywdy, które wyrządziła tobie i...
   Puściłem kierownicę i przekręcając się w bok, ująłem jej twarz w dłonie.
     - Zapłaci, jeśli ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Teraz jednak jej nie ma. I tego się trzymajmy, dobrze? Zapomnijmy o niej, proszę cię, kochanie. - Zaczynam gładzić kciukami jej policzki. - Teraz jesteśmy tylko ty i ja. - Nachylam się w jej stronę i złączam nasze usta w czułym pocałunku. - Już dobrze? - pytam, gdy odrywamy się od siebie.
     - To ja się powinnam pytać o to ciebie - stwierdza, uśmiechając się leciutko. - A teraz, czy jesteś gotowy?
   Biorę głęboki oddech i kiwam krótko głową. Otwieram drzwi i wysiadam z auta. Powoli kieruję się ku drzwiom frontowym.
     - Mam tutaj zostać i poczekać na ciebie? - słyszę ją jeszcze.
   Przystaję gwałtownie.
     - Nie - odpowiadam od razu, patrząc w jej stronę na wpół rozkazującym, a na wpół błagającym wzrokiem. - Proszę cię, idź tam ze mną.
   Czekam, aż dziewczyna wyjdzie z auta. Gdy dołącza do mnie łączę nasze dłonie i kontynuuję wędrówkę ku drzwiom. Z początku sięgam ku klamce, ale zatrzymuję się w połowie czynności.
     Po tych wszystkich latach straciłem prawo do takiego beztroskiego wchodzenia tutaj.
   Poprawiam się więc i pukam do drzwi. Sekundy, które czekamy, aż ktoś nam otworzy zdają się być minutami, a te wydłużają się w godziny. Mój oddech przyspiesza, a moje mięśnie napinają się z nerwów. Rozalia ściska w pocieszającym geście moją dłoń. To faktycznie pomaga i sprawia, że trochę się uspokajam. Teraz czekam spokojniej.
   W końcu ktoś otwiera drzwi. Okazuje się to być mężczyzna będący mną starszy o jakieś dwadzieścia lat z krótszymi włosami.
   Na mój widok otwiera szerzej oczy.
     - Taylor? - wykrztusza.
     - Witaj, ojcze - mówię przez zaciśnięte gardło. - Czy możemy wejść?
   Mężczyzna nagle wciąga mnie w silny uścisk, który odwzajemniam jednym ramieniem, z racji trzymanej przeze mnie dłoni Rozalii.
     - Nie pytaj nigdy więcej o takie rzeczy - nakazuje mi. - To jest twój dom. Masz prawo wejść tutaj, kiedy chcesz, synu.
   Te słowa wywołują moje łzy.
     - Gdzie mama? - pytam, gdy odsuwamy się od siebie.
     - Pojechała na zakupy - odpowiada.
     - A Makena? - Tak bardzo chcę je zobaczyć.
     - U koleżanki. Ale zadzwonię do niej i przyjedzie tutaj. - Patrzy ponad moim ramieniem i unosi brwi. - A cóż to za dziewczyna?
   Pociągam Rozalię do przodu.
     - Tato, to Rozalia, moja dziewczyna, jak na razie - przedstawiam ją. - To ona mnie tu sprowadziła, bo sam nie miałbym na to odwagi. Rozalio, jak już wiesz, to jest mój tata, Daniel Lautner.
   Dziewczyna uśmiecha się nieśmiało i wyciąga w jego stronę dłoń.
     - Miło mi, panie Lautner - odzywa się łamanym angielskim.
   On patrzy najpierw na jej twarz, potem na dłoń, następnie znowu na twarz. W końcu wciąga ją w ramiona i ściska, tak jak wcześniej mnie.
     - Nadasz się - stwierdza.
     - Uch, przepraszam?
     - Nadasz się na żonę mojego syna - wyjaśnia. - Ja już to wiem. - Patrzy na mnie. - Bo masz zamiar się z nią ożenić, prawda?
   Uśmiecham się szeroko.
     - Taki miałem plan.
   Kiwa z aprobatą głową.
     - Dobrze, bardzo dobrze. - Gestem ręki wskazuje na dalszą część domu. - Chodźcie. Musimy teraz poczekać na dziewczyny. A potem powiesz, co się z tobą działo, synu. I gdzie znalazłeś taką wspaniałą dziewczynę.

***

   Teraz jest już późny wieczór. Mama i Makena polubiły Rozalię i zaczęły planować ślub i wesele, mimo tego, że nawet jeszcze się jej nie oświadczyłem.
     - Taylor? - słyszę ciche wołanie.
   Odwracam się od okna i patrzę szeroko otwartymi oczami na Rozalię, która stoi przede mną w samym szlafroku.
     - Dzisiaj jest jedenasty lutego - przypomina mi.
   Kiwam głową.
     - Wiem, pamiętam.
     - A pamiętasz, co jest tego dnia?
   Patrzę na nią niepewnie, a ta śmieje się cichutko i sięga do paska od szlafroka. Powoli go rozplątuje.
     - Wszystkiego najlepszego, mój kochany - szepcze i rozchyla poły szlafroka.
   Pod nim jak się okazuje, nie ma nic. Doskonale więc widzę wytatuowany pięknymi literami moje imię, tuż nad jej sercem.
     - Ach, ty kłamczucho. - Uśmiecham się i dotykam swojej własnej piersi. Wiem, że pod koszulką, też tuż nad sercem, mam wypisane jej imię. - Mówiłaś, że tylko ja będę wytatuowany, za karę.
   Wzruszyła ramionami.
     - Kara minęła - odpowiada. - I mam jeszcze jeden prezent.
   Robię się ciekawy.
     - Jaki?
   Zbliża się do mnie jeszcze bardzo i staje na palcach, aby pocałować mnie.
     - Kochaj się ze mną - prosi szeptem, podwijając moją koszulkę do góry.
   Łapię ją za nadgarstki.
     - Jesteś pewna, że tego chcesz? - pytam, choć coraz trudniej jest mi nie zwracać uwagi na jej piersi, tak niedaleko moich dłoni. - Nie musisz tego robić - zapewniam ją.
     - Taylor, jesteśmy ze sobą praktycznie pół roku i w tym czasie ani razu nie byliśmy tak naprawdę razem, nie do tego stopnia. Tylko dlatego, że nie byłam gotowa. Teraz jestem. Proszę, zróbmy to. Chyba, że tego nie chcesz?
     - Cholera, chcę tego - warczę miękko, puszczając jej nadgarstki. - Ale nie chcę, abyś później tego żałowała.
     - Nie będę - zapewnia, ściągając ze mnie koszulkę.
   Potem to wszystko dzieje się szybko. Zaczynamy się całować, z chwili na chwilę nasze ruchy stają się coraz bardziej gwałtowne. Nawet nie wiem kiedy kończymy wzajemne rozbieranie się. Kładę ją na łóżku, nadal ją całując. Teraz jednak moje ruchy są delikatniejsze.
     - Kocham cię - mówię.
     - Ja ciebie też - odpowiada - kochanie - dodaje z uśmieszkiem.
   Śmieję się cicho i znowu ją całuję.
   No a co dalej... każdy może się domyślić.

*****

     O Boże...
   to już oficjalny koniec Jesteś moja, kochanie. Kto by się spodziewał, że tak to zleci? Pamiętam jakby to było wczoraj, gdy pisałam pierwszy rozdział.  A teraz... koniec. Historia Rozalii i Zachariasza... a raczej Taylora kończy się właśnie tutaj i teraz. Mam wielką nadzieję, że nie jesteście rozczarowani moją historią.
   Co do pytań o drugą część... takowa ma szansę powstać, będzie ona jednak o Masonie. Tam naturalnie pojawią się nasi bohaterowie pierwszej części, jednak ich losy nie będą już tak pilnie śledzone. 
   Więc jeśli chcecie kolejną część i zgadzacie się na nowego głównego bohatera proszę pisać w komentarzach lub w wiadomościach prywatnych. Gdy decyzja zostanie podjęta, zostaniecie o tym poinformowani na tej części, więc bardzo proszę nie usuwać jej jeszcze z biblioteki.
   Dziękuję za liczne wejścia,  gwiazdki i komentarze. Kocham Was! Pozdrawiam,

   Daniela

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz