XXIX. Zachariasz

17.5K 869 24
                                    

Idę parę kroków za Hubertem, dziwnie zadowolonym z siebie. Znowu. Obawiam się, że to nie wróży zbyt dobrze.
- Czy możesz mi powiedzieć - odzywam się, gdy idziemy w stronę jego pokoju - dlaczego idziemy do ciebie? Nie mogłeś mi powiedzieć o co chodzi w salonie? Albo w drodze do pokoju mojego i Rozalii?
- Pokoju twojego i Rozalii, który ja urządziłem - podkreśla Hubert arogancko. - Nie, nie mogłem. A korzystając z mojego zachowania, możesz tak zrobić niespodziankę swojej... przyszłej żonie, czy jakie tam masz wobec niej plany.
Mam ochotę westchnąć z irytacji na jego tajemniczość. Z drugiej strony jestem zbyt zamyślony pomysłem stanięcia przed ołtarzem i wymienianiem przysiąg razem z Rozalią, która stałaby przede mną w białej, długiej sukni ślubnej.
- Hej, skup się. - Mężczyzna pstryka mi przed oczyma palcami, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. - Dobrze by było, gdyby ona również była skupiona na tobie i na tym, co zaraz zobaczy. No i oczywiście warto byłoby jej wspomnieć po tym, że należy ci się jakaś nagroda. - Porusza znacząco brwiami. - Oczywiście, ja żadnej nagrody od ciebie nie chcę. No, chyba, że dobrą wódkę albo coś podobnego.
- Hubert, przestań gadać bez sensu i przejdź do rzeczy - ponaglam go.
- Dobra, niech ci będzie. - Otwiera drzwi i wchodzi do środka, a ja za nim.
Podejrzane odgłosy, brzmiące jak drapanie i zdenerwowane syczenie sprawia, że zwracam uwagę na łóżko. Na nim znajduje się klatka, a w niej kot z białym, wyglądającym na grube futrem. Nie od razu go poznaję i w pierwszym odruchu wybucham:
- Kupiłeś sobie, kurwa, kota?!
Hubert patrzy przez chwilę na mnie zmieszany, po czym kręci energicznie głową.
- Pojebało cię? Przecież to ten kot, którego kazałeś mi złapać! Musiałem na tą kupę futra zastawić pułapkę, żeby go w końcu złapać. I tak prawie pociął mi rękę na paski - Na dowód podwija swoją koszulę z długim rękawem, przez co ukazują się jego białe bandaże na przedramieniu.
Krzywię się.
- Szczerze ci współczuję.
Poprawia rękaw i zbywa moje słowa machnięciem ręki.
- Po prostu zabierz go stąd. - Rzuca chłodne spojrzenie kotu. - My się w życiu nie dogadamy, więc zabierz mi sprzed oczu tego pchlarza.
Unoszę brwi, jednak nie komentuję jego nienawiści względem zwierzęcia. Zaciskam palce na specjalnym uchwycie klatki i unoszę ją powoli do góry, po czym przysuwam odrobinę w swoją stronę. Kot zaczyna jeszcze bardziej syczeć i do tego rzuca mi nienawistne spojrzenia.
- Dzięki - mówię. - Znowu. - Wychodzę z jego pokoju.
- Nie ma sprawy. Jeśli będziesz miał coś jeszcze do załatwienia, wal do mnie. Tylko jeśli ma psa, ja się nim nie zajmuję! - krzyczy za mną. - Kiedy będę mógł ją poznać osobiście?
- Zobaczymy - rzucam wymijająco.
Słyszę jeszcze, jak się śmieje i zamyka drzwi.
Wolałbym, żeby się nie poznawali. Wiem jednak, że muszę dać jej więcej swobody, ponieważ w życiu nie dojdziemy do rozejmu.
No właśnie, będę musiał zadzwonić do Czarnego, przypominam sobie.
Wzdycham ciężko. Nie chcę, żeby się spotkali, naprawdę. Pomiędzy nimi musiało coś być. Inaczej obydwoje by się tak nie zachowywali. Z drugiej strony nie chcę, aby Rozalia widziała we mnie wyłącznie zazdrosnego dupka, który jej wszystko odebrał i zamknął w wieży.
Zmuszam się, aby odłożyć te myśli na później i skupiam się na drzwiach, przed którymi stoję. Zastanawiam się, jak to zrobić? Po prostu wejść przez nie z klatką, czy może najpierw czymś zakryć klatkę i pobawić się z Rozalią w zgadywanie?
W końcu decyduję się zostawić klatkę w korytarzu, obok drzwi, a sam wchodzę do pomieszczenia i sprawdzam, gdzie jest dziewczyna.
Okazuje się, że siedzi na łóżku, bawiąc się swoim pierścionkiem, którego nigdy nie zdejmuje. Teraz podnosi na mnie wzrok.
Odchrząkuję.
- Mam dla ciebie niespodziankę - odzywam się pierwszy.
Widzę w jej oczach błysk zaciekawienia.
- Niespodziankę? - pyta nieco podejrzliwie. - A co to za niespodzianka?
Uśmiecham się tajemniczo.
- Zamknij oczy, kochanie - rozkazuję. - I nie podglądaj.
Wydaje z siebie zirytowane westchnienie, które zdążyłem polubić, ale zamyka oczy i siada prosto, cicho czekając.
Wracam po klatkę i stawiam ją obok niej na łóżku, po czym zamykam drzwi.
- Możesz otworzyć oczy - informuję.
Korzysta z pozwolenia i niemal natychmiast uchyla powieki. Gdy słyszy syczenie odwraca głowę w stronę klatki. Patrzy przez chwile na nią nierozumnie.
- Bokser! - krzyczy, rozpoznając zwierzę.
Bokser? Będę musiał powiedzieć Hubertowi.
Rozalia otwiera klatkę i uchyla drzwiczki. Kocur syczy jeszcze głośniej o wciska się w kąt małego więzienia.
- Bokser - odzywa się łagodniej dziewczyna i wkłada powoli dłoń do klatki. Znowu to szalone syczenie. - Bokser - powtarza równie łagodnie.
Przez jakiś czas mówi tylko jego imię, od czasu do czasu dodając: „spokojnie, to ja, kiciusiu".
W końcu kot się uspokaja i już ufnie podchodzi do jej dłoni, wąchając bandaże. Potem zaczyna się o nie ocierać, a Rozalia otwiera drzwiczki całkowicie.
Bokser, korzystając z tego, wychodzi i włazi prosto na jej kolana, dalej się o nią ocierając i przejeżdżając jej po twarzy białym, puszystym ogonem. Przyglądam się, jak gładzi kota, mówiąc do niego ciągle. Jego zachowanie naprawdę mnie zadziwia.
- Wszystko dobrze, Bokserku? Gdzie byłeś? - pyta ciemnowłosa.
Kot miauczy przeciągle.
- Jak cię traktowali, mój Śnieżku, co?
Ten znowu wydaje z siebie żałosne miauknięcie.
- Tęskniłeś za mną? Bo ja za tobą bardzo, mój śliczny.
Na nowo się zaczyna o nią ocierać, ze zdwojonym zapałem.
Parskam z niedowierzaniem, opierając się o ścianę. Oboje podnoszą na mnie wzrok.
- No co? - pyta speszona dziewczyna.
Wzruszam ramionami.
- Nic. Cieszysz się, że masz tutaj swojego kota?
Kiwa energicznie głową.
- Bardzo. Tylko że on nie jest mój... Należy do Mikołaja i Asi. - Drapie futrzaka za uchem. - Chociaż, i tak bardziej lubi mnie. - Wraca do mnie wzrokiem. - Ale skąd on tutaj...?
- Po tym, jak wszedłem do mieszkania uciekł. Wróciłem do rezydencji już z tobą i powiedziałem Hubertowi, że ma pilnować mieszkanie i złapać kota, jeśli się pojawi - wyjaśniam.
Wraca do rozmowy i wymieniania czułości z kotem, a ja im się przyglądam. Gdy ktoś puka do drzwi, otwieram. Okazuje się, że stoi za nimi Aneta, jedna z nielicznych dziewczyn należących do gangu.
- Cześć, Zack. - Uśmiecha się do mnie zmysłowo.
- Cześć - odpowiadam, jednak uśmiechu nie odwzajemniam.
Aneta od początku próbuje wzniecić pomiędzy nami ogień, nie wiem, po co, bo nie ma tutaj nawet iskry. Nie pragnę jej, nigdy nie mówiłem ani nie zachowywałem się inaczej, niżby na to wskazywało. A mimo to ona...
- Przyszłam cię odwiedzić - kontynuuje niezrażona. - Myślałam, że może wybierzemy się razem na drinka albo na coś mocniejszego... Co ty na to?
Już mam jej odpowiedzieć, gdy słyszę za swoimi plecami:
- Zachariasz?
Aneta przenosi wzrok za mnie, na Rozalię. Jej oczy szerzej się otwierają, mogę w nich dostrzec rozpalającą się złość. Mimo to opanowuje się i pyta mnie:
- Twoja zabawka na chwilę? Zack, tyle razy ci mówiłam, że nie musisz szukać gdzieś po kątach jakiś niedouczonych dziewczynek. - Znowu obrzuca wzrokiem dziewczynę stojącą za mną.
- A nie pomyślałaś, że może on woli niedouczoną dziewczynkę niż lafiryndę? - mówi Rozalia dziwnym, niskim tonem, po czym obejmuje mnie od tyłu w pasie ramionami. - Powinnam ci chyba podziękować, nie uważasz? - mruczy cicho, skupiając na mnie spojrzenie.
Zaraz, skąd u niej takie zachowanie?, zastanawiam się.
Nie, żeby mi się nie podobało. Bo podoba mi się, i to bardzo.
- Więc to o tobie mówiła Renata? - syczy Aneta.
- Och, moja sława mnie wyprzedza? - żartuje Rozalia. - Zachariasz? - zwraca się do mnie.
- Tak?
- Wracasz już, kochanie?
Po prostu muszę się uśmiechnąć.
- Oczywiście, kochanie.
Daje mi krótkiego buziaka w usta, kiedy się nachylam w jej stronę. Rzuca ostatnie, ostre spojrzenie Anecie i wraca do pokoju, kręcąc seksownie - przynajmniej dla mnie - biodrami.
Przenoszę wzrok na członkinię mojego gangu.
- Nie idę, więc jeśli to wszystko pozwolisz, że wrócę do swojej niedouczonej dziewczynki.
Nie odzywa się, więc ruszam w ślad za Rozalią.
- To była ta laska, która cię podrywa? - pyta od razu.
- Chyba o tej słyszałaś - potwierdzam.
- Podoba ci się?
- Może trochę... - kręcę.
Mruży oczy.
- Tak czy nie?
Postanawiam się trochę z nią podroczyć.
- Ma duże piersi...
- Nie są prawdziwe - uprzedza.
Unoszę brwi.
- Skąd wiesz?
- Bo też takie miałam, ale byłam grubsza, i to o wiele. Więc, jestem pewna, że ma tam upchany silikon, zamiast tłuszczu. Więc, podobają ci się jej cycki?
Uśmiecham się.
- Czy ty mnie wypytujesz dlatego, bo jesteś zazdrosna?
Czerwieni się.
- Co? Nie... Ja tylko...
- Nie kłam, bo tego nie lubię - ostrzegam.
Wzdycha, znowu zirytowana.
- No dobrze, jestem zazdrosna - przyznaje. - Ale tak troszeczkę - dodaje. - A spróbuj to wykorzystać, to... - pozwala zawisnąć niedokończonej groźbie w powietrzu.
Uśmiecham się szerzej, zwycięsko.
- Dobrze, kochanie.
Może coś z tego będzie.
- A co z tą nagrodą? - pytam jeszcze.
Nie otrzymuję odpowiedzi.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz