XXIII. Zachariasz

20.1K 900 12
                                    

Rozmawialiśmy o jej marzeniach i zacząłem łączyć je ze swoimi. No i wtedy zadała mi to pytanie: „No a twoje? Twoje marzenia na przyszłość". Nie mogłem jej powiedzieć, co podsunęła mi moja wyobraźnia. A podsunęła mi wyobrażenie mnie goniącego roześmianą Rozalię przez wrzosowisko z psem u boku, co byłoby naszą ulubioną zabawą.
Jak zareagowałaby, gdybym wyjawił jej swoją wizję, wizję naszej wspólnej przyszłości?
Głupi palnąłem, że teraz jest dobrze, a potem milczałem, zamiast coś wymyślić. Poczułem chwilową panikę, gdy zrezygnowała ze swojego pytania. W tamtej chwili wiedziałem, że ją zraniłem, i że jeśli czegoś szybko nie zrobię, stracę tą cienką nić, która nas w pewien sposób połączyła.
Więc szybko przeszedłem z krzesła na łóżko i przygniotłem ją do wielkiego materaca. Wystraszyłem się, że mogłem jej zrobić krzywdę, lecz ani jej słowa, ani ruchy, ani nawet mina nie wskazywała, że odczuwa ból.
Za to jej oczy zaczęły ciemnieć i skupiły się na moich ustach. Powiedziałem coś jeszcze do niej, nie pamiętam jednak co. A ona odpowiedziała, co również pamiętam niezbyt wyraźnie.
Jednak na pewno pamiętam to, jak moje ciało zaczęło coraz bardziej boleć, a umysł zalewany przez pragnienie tracił powoli nad nim kontrolę. A gdy wyszeptała moje imię, byłem po prostu zgubiony.
Zaatakowałem jej usta i wplotłem palce we włosy. Obawiałem się, że mnie odepchnie, jednak zrobiła na odwrót - przyciągnęła mnie bliżej do swojego rozgrzanego ciała i zaczęła ze mną walkę o dominację. Posuwaliśmy się dalej i dalej, dopóki nie owinąłem sobie biodra jej nogą. Gdy tylko wyczułem, że zwalnia i sztywnieje pode mną, ja również starałem się zatrzymać, co muszę przyznać, wiele mnie kosztowało. Zgodnie z jej prośbą puściłem ją, a nie chciałem tego robić.
Tak samo jak nie chciałem jej zmuszać do naszego zbliżenia, szczególnie, że to miałby być nasz pierwszy raz. Słowa Marcela również zasiały we mnie ziarno niepewności co do wcześniejszych losów dziewczyny. Chcę wiedzieć, co się stało i dlaczego ma uraz do związków. Nie widzę więc sensu, żeby na nią naciskać. Nie potrzebuję, żeby miała kolejny powód, aby trzymać się ode mnie z daleka. Już jestem jej porywaczem, prawda? Nie potrzebuję stać się także gwałcicielem.

Po prostu poczekam. Gdy będzie na to gotowa, aby pójść w tym wszystkim dalej, dopilnuję tego, żeby przyszła właśnie do mnie.
Bo, absolutnie, nie ma mowy o innym mężczyźnie, który mógłby mieć Rozalię. Już nie.
Teraz prowadzę ją do kuchni, aby zrobić jej coś do picia. Jestem naprawdę zaniepokojony faktem, że ona nadal nie chce jeść, mimo że tyle już czasu nie jadła.
Gdy przechodzimy koło trzeciego członka gangu napotkanego na naszej drodze, dziewczyna puszcza moje ramię, co napawa mnie rozczarowaniem.
- Dlaczego mnie puściłaś? - pytam.
Wzrusza ramionami.
- Wszyscy dziwnie na nas patrzyli, gdy tak szliśmy - wyjaśnia. - Chyba nie są przyzwyczajeni do przyklejonych do ciebie dziewczyn, co?
- Nie, nie są - przyznaję.
- W takim razie nie zmieniajmy ich przyzwyczajeń. Czuję się niezręcznie, gdy tak na nas patrzą.
Ja i tak obejmuję ramieniem jej barki, żeby po prostu był pomiędzy nami kontakt.
- Niech patrzą. I nie przejmuj się posyłanymi spojrzeniami. Mi jest obojętne, czy i jak na nas patrzą.
Nie, to kłamstwo. Ja CHCĘ, żeby na nas patrzyli. Żeby widzieli nas razem, blisko siebie. Najlepiej tak blisko, żeby od razu można byłoby wysnuć wniosek, że ona nie jest tu na chwilę, i nie jest dla nikogo do wzięcia. Nikogo poza mną.
Rozalia idzie pewnie, dobrze skręca, zanim jeszcze ją informuję, w którą stronę musimy teraz iść.
Najwyraźniej już tutaj musiała być. Ktoś ją oprowadzał, stwierdzam cicho w głowie.
Niedługo zajmuje mi dojście do osoby, która z pewnością to zrobiła. Naprawdę, nie chcę Benjamina już nigdy w pobliżu Rozalii i postaram się, żeby ona o nim zapomniała.
Tak samo, jakbym chciał, aby przestała myśleć o tym młodszym Czarnym, myślę. Niestety, pomimo moich życzeń, ona pragnie się z nim spotkać. Na pewno coś do niego czuje, gorzka myśl zakrada się i osiada w moim umyśle. Zostaje tam, aby mnie dręczyć, mimo zapewnień mężczyzny, że ich związek był tylko zmyłką.
Docieramy do kuchni, gdzie siedzą Max i Andrzej, z butelkami piwa w rękach. Patrzą na nas, przerywając prowadzoną rozmowę.
- Więc to ona? - Andrzej podbródkiem wskazuje na dziewczynę u mojego boku.
- Tak, to jest Rozalia - odpowiadam.
- Ładna - przyznaje i wyciąga z jednej z szuflad otwieracz.
- Zack - odzywa się Max i wskazuje na drzwi. - Mogę na słówko? To zajmie tylko chwilę.
Już mam powiedzieć, że porozmawiamy później, ale zamiast tego staję przed Rozalią i odgarniam jej kosmyk ciemnych włosów za ucho.
- Zostawię cię tu na chwilę, ale będę zaraz za drzwiami. Poradzisz sobie?
Unosi brwi.
- Po co mnie o to pytasz? Przecież będziesz zaraz za drzwiami. A poza tym, potrafię o siebie zadbać.
Uśmiecham się i składam na jej ustach krótki pocałunek.
- W to nie wątpię, kochanie. Usiądź i poczekaj.
Ruszam za Maksem.
- Słuchaj - mówi, gdy stoimy sami za drzwiami kuchni - pamiętasz, że mamy tutaj tego faceta, co mnie postrzelił i co jest nam winny sześćdziesiąt tysięcy?
- Tak. - Marszczę brwi. - A on jeszcze w ogóle oddycha? Myślałem, że go wykończyłeś?
- Chciałbym. - Uśmiechnął się niepokojąco. - Najpierw się trochę nim zabawiłem...
- Widziałem - przerywam mu ostro. - I Rozalia też o widziała.
- Och. - Krzywi się. - Sorry, stary. Wszystko było z nią w porządku?
- Nie, nie było - zaprzeczam. - Kamil musiał podawać jej środki uspokajające. Za to teraz jest już lepiej.
Wydaje z siebie westchnienie ulgi.
- To dobrze. W każdym razie, wracając do tego faceta - zniża głos i nachyla się w moją stronę. - Wiesz, podczas moich zabaw wyznał, że nie tylko u nas się zadłużył. A przy tym cały czas się upiera, że to nie były dla niego pieniądze.
Prycham.
- To niby dla kogo?
- Nie chce wyjawić.
Wzdycham.
- U kogo jeszcze się zadłużył?
- U Dariusza Czarnego.
Patrzę szybko na niego, jednak jego twarz nie wykazuje oznak, że to był żart ze strony Maksa.
- Serio u Darka? - chcę się upewnić.
Kiwa twierdząco głową.
- Na ile?
- Niby tyle samo.
- Kurwa, ale sobie on robi długi - mamroczę. - Nie możesz go zabić. Karę musimy omówić teraz z Czarnym.
- Wiem, dlatego tamta ciota jeszcze żyje.
Przecieram twarz dłonią.
- Będę musiał zadzwonić do Darka - stwierdzam. - Najpierw użerałem się z jego bratem, a teraz z nim.
Max patrzy na mnie zaciekawiony.
- Słyszałem. Dlaczego Marcel tutaj był?
- Z powodu Rozalii - odpowiadam ponuro.
Taka odpowiedź mu wystarczy.
- Jeśli będziesz miał jechać na spotkanie, daj znać - poprosił. - Ja też wtedy pojadę.
- Okej. To wszystko?
- Tak, na razie tak.
Wracamy do kuchni, akurat w chwili, gdy Rozalia wybucha śmiechem.
- Żartujesz?! - pyta głośno Andrzeja.
Uśmiecha się szeroko.
- Tak mi powiedział.
- Kto i co powiedział? - Podchodzę szybko do nich i staję za krzesłem, na którym siedzi dziewczyna.
Na widok jej i Andrzeja ogarnia mnie zazdrość, już po raz kolejny. To nie jest przyjemne uczucie, a doznaję go za każdym razem, gdy widzę zadowoloną Rozalię z innym facetem niż ja.
- Nie dziwię się jej - kontynuuje ciemnowłosa, ignorując mnie. - Wy wszyscy jesteście tacy sami. W sumie to samo zrobił znajomy Mikołaja.
- I co? - pyta zaciekawiony Andrzej.
Patrzy na niego znacząco.
- Kłopoty, a co mogło niby być?
Widzę, że mężczyzna chce się nachylić w jej stronę, jednak powstrzymuje się, gdy wyrywa mi się ostrzegawcze chrząknięcie z głębi gardła. Nagle oboje mnie dostrzegają.
- Już? - Mężczyzna bierze łyk piwa z butelki i proponuje je Rozalii.
Wygląda, jakby się zastanawiała nad przyjęciem oferty, jednak kręci głową w zaprzeczeniu.
- Chcesz może herbatę? - pytam jej. - A może colę? Kakao?
- Wystarczy woda - odpowiada cicho, patrząc na Maksa stojącego w drzwiach z mieszaniną obrzydzenia i strachu.
Nie dziwię się jej - widziała przecież, jak torturował przywiązanego, przestraszonego i - przynajmniej w tamtej chwili - bezbronnego człowieka.
- A może chcesz coś zjeść? - Mam nadzieję, że potwierdzi.
Ona jednak krótko zaprzecza prostym:
- Nie, dziękuję.
Wzdycham i podchodzę do kredensu, aby wyciągnąć szklankę. Szybko nalewam jej wody i po podaniu jej przyglądam się, jak pije ją szybko. Widać, że jest spragniona, a ja znowu wyklinam na siebie w swojej głowie.
Muszę jej to jakoś wynagrodzić.
- Tutaj jesteś! - Do kuchni wpada Kamil i od razu patrzy na mnie.
Unoszę pytająco brwi.
- Co jest?
- Gang Chicago jest tutaj.
Moje brwi wędrują jeszcze wyżej.
- Tutaj? Po co?
- Nie wiem, w każdym razie Chad czeka w salonie.
- Ilu przyjechało? - wtrąca się Max.
- Czterech.
Marszczę czoło.
- Tylko tylu? Teraz to nie brzmi jakoś szczególnie źle.
Kamil wzrusza ramionami.
- Może i nie, ale on chce się z tobą zobaczyć jak najszybciej. Teraz, jeśli mógłbyś.
Spoglądam na Rozalię.
- Kolejny gang - burczy z niezadowolonym wyrazem twarzy. - Co, oni są może jeszcze gorsi od was?
Andrzej posyła jej szeroki uśmiech.
- Nie, trafiłaś na najgorszy z możliwych typów.
Ta tylko przewraca oczami, ale kącik ust ma uniesiony.
- Pójdziecie ze mną - mówię do obecnych. - Max, zawołaj Piotra, niech zostanie tu i przypilnuje Rozalię. - Kamil musi iść ze mną, jako mój zastępca. Rozalia z pewnością boi się Maksa, więc z nim też jej nie zostawię. A z Andrzejem... no cóż, ma dobry kontakt, tak samo, jak z Benjaminem. I właśnie dlatego on również z nią nie zostanie.
Piotr akurat wchodzi do kuchni.
- Zajmij się nią - mówię mu, wskazując na dziewczynę.
Kiwa krótko głową i podchodzi do lodówki, tracąc już nami zainteresowanie.
Podchodzę do Rozalii i krótko całuję w policzek, potem w usta.
- Bądź grzeczna i słuchaj się Piotra do mojego powrotu - rozkazuję.
Prycha lekceważąco, zaraz jednak udaje, że szczeka. Jak pies, który zrozumiał i zadowolony ma zamiar wykonać polecenia.
- Zack - pogania Kamil, zanim zdołam jej „odszczeknąć" w jakiś sposób.
- Ostra - odzywa się Max, gdy kierujemy się już do salonu. - Potrafi nawet żartować, a nie patrzy jak sroka w gnat.
- Naprawdę niezła - przyznaje Andrzej. - Zabawna, seksowna, umie się postawić, w dodatku ma ciemne włosy.
- Wiem. - Rzucam mu spojrzenie spode łba. - Ani mi się waż jej kiedykolwiek dotknąć. Nieważne czy pozwoli, czy nie.
Parska krótko i unosi poddańczo ręce.
- Zgoda.
Max kręci z niedowierzaniem głową.
- Niesamowite - mamrocze. - Naprawdę, niewiarygodne. Zachariasz Nieznany traci głowę dla dziewczyny.
Żebyś ty jeszcze, kurwa, wiedział, jak bardzo niewiarygodne.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz