XXX. Zachariasz

17.6K 862 30
                                    

Następnego dnia ja i Rozalia udajemy się do kuchni. Bez kota. Całe szczęście, bo mi naprawdę zaczęło odbijać i miałem w pewnej chwili ochotę wywalić tego sierściucha za drzwi. Nie chodzi o to, że nie lubię kotów. Po prostu Rozalia zaczęła poświęcać mu o wiele więcej czasu niż do tej pory mnie. Nawet spała z nim w łóżku!
- On bardzo lubi Whiskas - informuje mnie dziewczyna, siadając na krześle.
- Nie mamy czegoś takiego, ale dopiszę to do listy - obiecuję, wyciągając z lodówki mleko w butelce. - Ten kot pije mleko, prawda?
Uśmiecha się.
- Jaki byłby z niego kot, gdyby nie pił mleka? - Wstaje i podchodzi powoli do szafki z miseczkami.
Zamykam lodówkę i odbieram wiadomość od Masona. - Ale w bardzo małych ilościach.

Masz czas wyjść gdzieś na miasto do baru i pogadać?

Przez długą chwilę zastanawiam się nad propozycją, rozdarty pomiędzy chęcią spotkania się z dawnym przyjacielem, a palącą potrzebą pilnowania Rozalii. Słyszę za sobą odgłos tłuczonego szkła i odwracam się szybko w chwili, gdy Rozalia podbiega do zlewu i zaciska mocno palce na jego krawędzi. Głowę ma opuszczoną. Jej ciało strasznie się trzęsie. Jeszcze mocniej niż po tym, jak zostawiłem ją z Piotrem, którego nadal nie ma w rezydencji.
Odstawiam szybko mleko i podchodzę do niej. Nie jestem pewien, co mogę zrobić. Mogę ją przytulić, pogłaskać po plecach?
Co się w ogóle stało?
Myślę nad tym głęboko. Przypominam sobie jej cienie pod oczami, stałe zmęczenie, powolne ruchy, wahania nastroju, duży spadek wagi w tak krótkim czasie.
Dziewczyna unosi głowę znad zlewu i bierze głęboki, ale przytłumiony wdech.
- Już mi lepiej - mówi słabo, znowu nabierając powietrza w płuca. - Lepiej, już wszystko okej.
Pocieram łagodnie jej plecy.
- Rozalio - odzywam się poważnie - ty masz anemię. Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to jest niebezpieczne?
Prycha słabo.
- Ja, anemię? Przecież jadłam dużo żelaza, zanim się tutaj znalazłam. A ile tu jestem? Tydzień? Niemożliwe.
- Anemii nie dostaje się tylko poprzez niejedzenie przez jakiś czas zielonych warzyw - przypominam. - Tak samo jak nie chorują na cukrzycę tylko ci ludzie, którzy się z nią urodzili. A ty nic nie jesz, odkąd tutaj jesteś. I to już dłużej niż tydzień. - Tak szczerze to sam już nie umiem określić, ile to czasu. Przestało mnie interesować to już parę dni po jej pobycie tutaj.
Kręci głową.
- Nie mam anemii.
- To niby co? - pytam, sfrustrowany. - Sądzisz, że chorujesz na anoreksję? To też jest możliwe, masz rację.
Znowu kręci głową.
- Nie mam anemii - upiera się. - Ani anoreksji. No bo popatrz na mnie, a na anorektyczkę. Przy nich, to już naprawdę jestem GRUBA - ostatnie słowo wypowiada ze słyszalnym naciskiem i goryczą.
Patrzę na nią z niedowierzaniem.
Myśli, że jest gruba?
- Kobieto, przestań wygadywać takie bzdury, bo przełożę cię przez kolano i spiorę twój tyłek, aż przestaniesz tak mówić - grożę jej. - Jesteś chuda. I nie wiem, czy nie ZA chuda dla twojego zdrowia.
Podnosi na mnie wzrok.
- Głupoty pleciesz - mamrocze.
A mnie zaczyna szlag trafiać.
- Poza tym - kontynuuje, zanim zdążam spełnić swoją wcześniejszą groźbę już teraz - w domu, zanim się tutaj znalazłam, też niewiele jadłam. No, znaczy się, jadłam trochę więcej, niż tutaj. I były to regularne posiłki.
- Co jadłaś na jeden posiłek?
- A po co...
- Co? - ponaglam ją.
- Kawałek jabłka i grahamki.
Marszczę zdezorientowany brwi.
- Co jadłaś?
- Kawałek jabłka i pieczywo chrupkie - poprawia się. - Takie suche wafle, które czasami ludzie używają zamiast chleba.
Patrzę na nią, nieco przerażony.
- I to był twój jeden posiłek?
Powoli kiwa głową.
- Co lubisz do kanapek? - pytam po dłuższej chwili, gdy opanowałem już swoją złość na Rozalię, za takie zaniedbanie jej organizmu.
- Nie chcę kanapek - mówi, chociaż słyszę w jej głosie pewną tęsknotę.
- Nie wygłupiaj się. Z czym chcesz?
Tylko znowu kręci głową.
- To może jakąś kiełbasę, albo parówki? - próbuję znowu.
Mam wrażenie, że na te słowa blednie jeszcze bardziej.
- Nie, nie, nie!
- No to co? - cierpliwość zaczyna mi się powoli kończyć.
- Nie chcę...
- Spróbuj mi znowu powiedzieć, że nie jesteś głodna, to wleję ci tutaj. - Widząc jej przerażoną minę, zaraz staram się złagodzić swoje słowa: - Musisz zjeść coś innego niż jabłko czy...
- Niewiele więcej opcji mi zostaje - wyznaje nagle.
- Jak to, niewiele więcej opcji? - Nie rozumiem tego. - Lodówka jest pełna.
- Bo widzisz... ja jestem wegetarianką.
Patrzę chwilę na nią tępo.
- No wiesz, nie jem mięsa, galaretek, przetworów drobiowych... - wyjaśnia.
- Wiem, co to znaczy - przerywam jej. - Co nie znaczy, że nie musisz zacząć jeść więcej. - Wzdycham i zastanawiam się przez chwilę. - Czy jesz jogurt naturalny?
- Tak, ale teraz nie...
Nie słucham jej wykrętów, po prostu wyciągam z lodówki kubeczek jogurtu, otwieram go i kładę na stole, a obok niego łyżeczkę i wskazuję miejsce dziewczynie.
- Siadaj i jedz - rozkazuję jej.
Czekam, aż wypełni polecenie. Widzę, jak patrzy z utęsknieniem na jogurt, gdy siada i bierze do ręki łyżeczkę i zanurza ją w białym kremie. Waha się przez chwilę, ale gdy chrząkam znacząco bierze do ust sztuciec. Przyrzekam, że słyszę, jak mruczy z rozkoszy, gdy zamyka oczy. Myślę gorączkowo nad tym, kiedy mogę umówić ją na badania i do dietetyka.
Podczas mojego przyglądania się ciemnej blondynce dostaję kolejną wiadomość, znowu od Masona.

Odpiszesz w końcu?

- Kto to? - pyta nieśmiało.
- Mój przyjaciel - odpowiadam. - Chciał, żebyśmy wyskoczyli gdzieś pogadać. Co ty o tym sądzisz? - zadaję pytanie, tak z ciekawości.
- Dobry pomysł - stwierdza. - Powinieneś iść, rozerwać się. Ciągle tylko pracujesz albo siedzisz ze mną. To pewnie już się robi nudne. A poza tym, trzeba dbać o więzi pomiędzy przyjaciółmi. Unikanie ich nie wychodzi najlepiej.
Patrzę na nią ze zdziwieniem. Sądziłem, że powie, że mam zostać, albo że ma to w dupie.
- Jesteś tego pewna?
- Absolutnie pewna - potwierdza.
Zastanawiam się nad tym chwilę, w końcu jednak odpisuję Masonowi, że widzimy się za piętnaście minut przed drzwiami głównymi.
- Dziękuję - mówię i podchodzę do niej. Nachylam się i scałowuję z jej ust resztki pozostałego jogurtu. - Nie będę siedział długo, obiecuję. Tylko piwo i wracam.
- Nie spiesz się - prosi, uśmiechając się lekko. - Ja pobawię się trochę z bokserem. I nie prowadź po pijanemu, dobrze?
Kiwam głową w zgodzie.
- Dobrze.

- No więc, jak tam twoja dziewczynka? - pyta Mason, biorąc solidny łyk piwa.
- Ma anemię - wyznaję mu, rozglądając się po pomieszczeniu.
W barze gra głośna muzyka, wszystkie światła są przyciemnione. Pełno ludzi plącze się na parkiecie.
- Pierdolisz - wypluwa z siebie mój przyjaciel.
Łapię kontakt wzrokowy z jakąś laską. Uśmiecha się do mnie zachęcająco, ja jednak bez zainteresowania odwracam wzrok.
- Praktycznie nic nie jadła od przyjazdu. I jak się okazało, wcześniej też jadła niewiele.
- I nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi?
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Może ignorowali to przez fakt, że jest wegetarianką.
Mężczyzna krztusi się swoim piwem, a ja klepię go po plecach.
- Pierdolisz - powtarza na wydechu. - Anna nie byłaby zdolna nie jeść chociaż jednego dnia mięsa.
Kiwam w potwierdzeniu głową.
- Masz rację.
- Tylko gdzie ona to mieściła... - zastanawia się głośno.
Patrzę na niego dziwnie.
- Nie mów, że cię to interesuje. Gadasz jak baba.
Wzrusza ramionami.
- Przyznaj, ciebie też to zastanawia.
Muszę mu przyznać rację.
- Stary - odzywa się znowu, gdy unoszę no ust swoją butelkę z wodą - w końcu zrobiliśmy sobie męski wypad, po tylu latach, a ty pijesz zwykłą wodę? Co z tobą?
- Obiecałem Rozalii, że nie będę prowadził po pijanemu - tłumaczę. - I powinienem jeszcze zadzwonić do jej przyjaciela. - Celowo kładę nacisk na słowo „przyjaciel". Bo Marcel Czarny jest tylko jej przyjacielem.
Uśmiecha się znacząco, ale w jego oczach czai się ostrożność.
- Naprawdę wpadłeś po uszy, Taylor.
Wzdycham.
- Tak, wpadłem - przyznaję, biorąc łyk wody. - I wcale się z tym źle nie czuję. Coraz bardziej przyzwyczajam się do myśli, że miłość może być mi jednak pisana.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz