XVI. Rozalia

22.7K 978 28
                                    

Na Waszą prośbę wstawiam kolejny rozdział już dzisiaj. Miłego i ekscytującego - a przynajmniej taką mam nadzieję - czytania.

Daniela

***

W sumie pół godziny po wyjściu Zachariasza drzwi pokoju otwierają się i staje w nich mulat o szatynowych włosach. Ma parę platynowych pasemek. Jest dość wysoki, ma szerokie ramiona i wąskie biodra - po prostu młody, dobrze zbudowany, niezwykle przystojny mężczyzna.
Olka obśliniłaby całą podłogę na jego widok. Na tą myśl uśmiecham się lekko.
Wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi, po czym opiera się o nie plecami. Jest ubrany w bluzę i dżinsy, więc nie jestem pewna, czy jest umięśniony. Zgaduję jednak, że jest.
Rzuca mi na wpół ostrożne, na wpół ciekawe spojrzenie piwnych oczu.
Ja nie pozostaję mu dłużna i również przyglądam mu się z ciekawością.
- Cześć - wita się. - Zostałem wysłany tutaj przez Zachariasza, żeby cię pilnować.
- Domyśliłam się - mamroczę. - Cześć. Jak masz na imię, jeśli mogę spytać?
- Jestem Benjamin - przedstawia się. - A ty jesteś Rozalia, tak?
Kiwam twierdząco głową i marszczę brwi.
- Do tej pory nie spotkałam nikogo o takim imieniu. Benjamin.
- Nie jestem z Polski - wyjawia.
- Och, a skąd?
- Z Anglii. Z resztą, Rozalia to też rzadkie imię - wytyka mi.
Uśmiecham się.
- Widzisz? Jesteśmy wyjątkowi, przynajmniej w tym kraju.
Cicho chichocze. Nie znam go jeszcze nawet dwie minuty, a już go lubię.
- No więc, Benjamin... - zaczynam.
- Mów mi Ben - wtrąca.
- Ben - poprawiam się - ty też należysz do gangu?
Potwierdza skinieniem głowy.
- Nie skrzywdzę cię, jeśli o to się martwisz. Zachariasz poinformował nas wszystkich o konsekwencjach w przypadku twojej krzywdy. A poza tym, nie jesteśmy tacy źli tylko dlatego, że należymy do gangu.
- Nie? - dziwię się, będąc sceptycznie nastawiona do jego słów.
- Nie. Ja należę do tego gangu w sumie pięć lat, a jeszcze nie zabiłem człowieka. Według stereotypów powinienem robić to przynajmniej raz w tygodniu, nieprawdaż?
- No... tak. - Otwieram szerzej oczy. - Naprawdę jeszcze nikogo nie zabiłeś?
Uśmiecha się lekko.
- Nie, i nie spieszy mi się do tego. Jeśli trzeba to kogoś poturbuję lub pozbawię przytomności, ale tyle mi wystarczy. Nie jest konieczne zabijanie. No i nie jestem od tego uzależniony, żeby to robić.
- Teraz czuję się nieco zmieszana - przyznaję, pocierając ramię. - Przepraszam, jeśli moje założenia cię uraziły.
Macha lekceważąco ręką.
- Jeśli miałbym się przejmować o takie rzeczy, musiałbym wiecznie chodzić obrażony, zły i tak dalej, a tego nie chcę. Nie zniósłbym własnego towarzystwa.
Śmieję się i wskazuję na łóżko.
- Usiądź - proszę go.
Podchodzi powoli, jakby nadal niepewny, czy mnie wystraszy, czy nie - a może czy go nie zaatakuję? - i siada na skraju materaca.
- Czy jest tutaj ktoś jeszcze, kto nikogo nie zabił, a należy do gangu? - pytam, zaciekawiona.
Po chwili zamyślenia potwierdza.
- Jeszcze dwie osoby. Emilia i Arek. Są parą i moimi najbliższymi przyjaciółmi.
- A czy mogłabym ich później poznać?
Wzrusza ramionami.
- Dlaczego nie? Arek teraz pojechał i wróci za jakieś dwie godziny. Ale Emilia jest. Tylko musisz mi obiecać jedną rzecz.
Przysuwam się bliżej.
- Jaką?
- Nie próbuj ucieczki. Nawet jeśli uda ci się mnie zranić i mi uciec, nie wyjdziesz nawet z tego budynku. Zaraz zostaniesz złapana, nie wiadomo przez kogo. Jeszcze nie wszyscy są poinformowani o twojej nietykalności. A poza tym, z pewnością oberwie się naszej dwójce od Zachariasza. Mnie pewnie bardziej, ale tobie również. To jak? - Wyciąga dłoń w moją stronę. - Umowa stoi?
Ściskam jego wyciągniętą dłoń swoją.
- Stoi.
- Sukinsyn! - krzyczy nagle, strasząc mnie tym. - Przepraszam, chodzi o twoją rękę - poprawia się zaraz, gdy się odsuwam, przestraszona. - Co on ci zrobił? - Wskazuje na mój nadgarstek.
Bez słowa wskazuję na kajdanki, niedbale rzucone przy apteczce.
- Ale to dlatego, że nie chciał, żeby ktoś ze mną zostawał, a Kamil był uparty. - Nie wiem, dlaczego próbuję go bronić.
- Jasne - mamrocze bez przekonania. - Boli?
- Trochę - przyznaję. - Ale nie potrzebuję żadnych strzykawek i tym podobnych - dodaję, gdy on otwiera usta.
Otwiera szeroko oczy.
- DAWALI CI COŚ? Niby co?
- Nie wiem, ponoć jakieś zwykłe środki uspokajające.
- Nie wszystko można podawać wszystkim! - Po jego twarzy widać, że jest zmartwiony. - Ale wszystko dobrze? Dobrze się czujesz?
Och, troszczy się o moje zdrowie. Jakie to słodkie.
- Wszystko w porządku - odpowiadam. - Przynajmniej tak mi się wydaje. No chyba, że chodzi ci o moje zdrowie psychiczne. O razu mówię, że ono w najlepszym stanie nie jest, ale nic na to nie chcę. Zwłaszcza kaftana. - Wzdrygam się. - Jeśli próbowałbyś mnie ubrać w kaftan uciekłabym i tak czy siak nikt nie dałby rady mnie złapać. Nie lubię być krępowana. Mam złe wspomnienia.
Kiwa ze zrozumieniem głową.
- Nie martw się, nie chcę cię ubrać w kaftan - uspokaja mnie i wstaje.- To idziemy?
Również wstaję i podchodzę za nim do drzwi, jednak staję w ich progu.
- Ben? - wołam go. - Czy mogłabym dostać coś dłuższego, przynajmniej na górę?
Przejeżdża po mnie wzrokiem, na początku nie rozumiejąc, skąd moja prośba. Potem jednak ściąga z siebie bluzę i podaje mi ją. Teraz widzę, jak jego cienki, biały podkoszulek rozciąga się i uwydatnia zarys mięśni. Nawet nie musi ich jakoś szczególnie napinać.
- Proszę. Faktycznie lepiej, żebyś coś miała na sobie - stwierdza. - Nie chodzi o to, że masz brzydkie ciało czy coś, tylko... no wiesz, tutaj... - Drapie się w kark, a na jego policzki występuje rumieniec.
Uśmiecham się pod nosem, wkładając jego bluzę.
Po prostu muszę zakładać stanik i coś dłuższego do snu.
- Oprowadzisz mnie przy okazji? Tak troszkę? - Patrzę na niego prosząco.
Odwzajemnia uśmiech.
- Nie ma sprawy. Mamy czas.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz