XXVII. Rozalia

17.1K 800 18
                                    

   Minęły już trzy dni. Trzy kolejne dni w tym miejscu. Zachariasz jeszcze nie dał mi zadzwonić, ponieważ nie dojadłam jabłka, a potem, gdy kazał mi coś zjeść, jadłam tylko mandarynki lub brzoskwinie. Boję się jeść coś tutaj poza takimi rzeczami. Tak samo nie piłam tutaj jeszcze kawy - czego mi bardzo brakuje - tylko wodę. A wodę piję tylko z tych butelek, które były zakręcone od nowości i pierwsza je otwieram. No bo jeśli ktoś dodałby mi coś do jedzenia lub picia, gdy inni nie zwracaliby uwagi? Już spotkałam parę osób w tym miejscu, które za mną nie przepadają.
   Przez ten cały czas Zachariasz był ze mną lub zostawiał ze mną Kamila, aby mnie przypilnował, gdy musiał wyjść. Zawsze szybko wracał. Dzisiaj w końcu zostawił mnie samą w pokoju, obiecując jak zwykle, że wróci jak najszybciej zdoła.
   Wchodzę powoli do przyłączonej do pokoju łazienki. Dalej nie mogę się nadziwić widokiem moich perfum i kosmetyków na półce. Nie, żeby to było coś niezwykłego. Niezwykłe jest to, że są one ustawione obok wody kolońskiej i innych rzeczy Zachariasza. Zaglądam do kabiny. Tam również stoi mój żel i szampon obok męskich produktów. Na początku byłam tym zaszokowana, potem zdenerwowana. W końcu przyjęłam to do wiadomości. Ale szokiem również było dla mnie odczucie towarzyszące tej akceptacji. To było... pewnego typu spełnienie. Poczucie, że jest tak, jak być powinno. Moje rzeczy pośród jego, tak jak byśmy mieszkali razem, żyli ze sobą... jako jedność.
To jest popieprzone. On jest popieprzony. Tak samo ja.

   Wracam do pokoju, podchodzę do komody i wyciągam z szuflady swoje getry i bluzę. W drodze powrotnej do łazienki rozpuszczam włosy i trzepię głową, mierzwiąc je i plącząc. W kabinie odkręcam wodę i reguluję jej temperaturę, po czym rozbieram się i szybko wskakuję pod prysznic.
   Najpierw oczywiście zajmuję się włosami, myjąc je szybko dwa razy. Potem dopiero wyciskam na gąbkę trochę żelu i zaczynam się myć.
   Podczas kąpieli zdaję sobie sprawę, że nieco schudłam. Zaobserwowałam to już wcześniej: moje ciuchy są teraz szersze niż wcześniej, nie chodzę już w usztywnionych stanikach, ponieważ są za duże. Cieszę się nieco, że schudłam jeszcze bardziej, niż przedtem. Z drugiej strony w ostatnich dniach czuję się coraz słabiej i jestem coraz bardziej zmęczona. To jednak nie przeszkadza mi w krótkich ćwiczeniach, które wykonuję, kiedy nikogo przy mnie nie ma. I robię to właśnie w tej chwili. W połowie czterdziestego drugiego przysiadu słyszę, że drzwi otwierają się. wstaję więc szybko i biorę parę głębszych oddechów, na uspokojenie swojego rytmu.
     - Kochanie? - Słyszę głos Zachariasza. - Rozalia, wróciłem. Gdzie jesteś?
     - W łazience - odpowiadam.
   Zerkam szybko jeszcze na swoje odbicie w lustrze, szukając oznak, że jeszcze przed chwilą ćwiczyłam. Nie potrzebne mi jest to, żeby wiedział o moich ćwiczeniach - jeszcze pomyślałby, że utrzymuję formę po to, aby go zabić we śnie czy coś podobnego. Gdy odbicie w lustrze jest w miarę zadowalające, zbieram swoje rzeczy i wychodzę z łazienki.
   Zachariasz od razu lustruje mnie wzrokiem.
     - Brałaś prysznic? - pyta.
   Kiwam głową.
     - Tak, brałam. Potrzebowałam się odświeżyć. Czy to jakiś problem? Mogę się kąpać tylko w twojej obecności?
   Parska i kręci głową.
     - Nie, oczywiście, że nie. Możesz się kąpać kiedy tylko chcesz. A co do kąpieli w mojej obecności... kusząca propozycja, muszę przyznać. Z pewnością kiedyś skorzystam.
   Rumienię się na tą uwagę, czując zawarty w niej podtekst. Odchrząkuję.
     - Kiedy mi dasz telefon? - zmieniam temat.
     - Słucham? - Patrzy na mnie przez jakiś czas nierozumiejącym wzrokiem.
     - Telefon, żebym mogła zadzwonić do rodziców. - Układam palce tak, jak robią to w filmach i przykładam do policzka. - No wiesz, obiecałeś mi to już parę dni temu. - Wykrzywiam usta. - I proszę, nie mów mi znowu, że na to nie zasłużyłam. Nie chcę po prostu dużo jeść, bo nie jestem głodna. - Małe kłamstwo. - A poza tym ja naprawdę za nimi tęsknię - dodaję ciszej, pozwalając swojej tęsknocie i smutkowi wypłynąć na wierzch, co z pewnością widać w moich oczach.
   Mężczyzna wzdycha.
     - No dobrze. -Wyciąga telefon z kieszeni. - Ale pod jednym warunkiem - dodaje i unosi go ponad głową, gdy sięgam po urządzenie.
   Mam ochotę westchnąć zirytowana, ale jestem już tak blisko celu, że nie ośmielam się. Zamiast tego pytam przymilnym tonem:
     - Jaki to warunek?
     - Będziemy musieli porozmawiać.
     Przecież już rozmawiamy, czego jeszcze chcesz?, myślę, rozdrażniona.
   Ale nie mówię tego na głos, naturalnie.
     - No dobrze. O czymkolwiek będziesz chciał porozmawiać, to porozmawiamy. - Zerkam ponad niego, na telefon i wyciągam po niego rękę.
   Wygląda to śmiesznie, ponieważ moje palce sięgają mu ledwie do włosów.
     Akurat, żeby wpleść je w ferworze pożądania.
   Jak najszybciej pozbywam się tej myśli. Jemu jednak do głowy przyszło to samo. Tylko, że jest pomiędzy nami taka różnica, że on tej myśli nie chce się chyba pozbyć.
     - A coś na zachętę? - pyta chrapliwym szeptem.
     - Jaką zachętę? - Nie do końca rozumiem.
     - Abym dał ci telefon - wyjaśnia. - Co proponujesz?
   Spogląda na moje usta i wiem już, o czym myśli. Bez słowa wspinam się na palce u stóp, a dłońmi łapię za jego ramiona. Nie działam seksownie, ale szybko - po prosu całuję go, bez żadnych opóźnień i gierek. Co nie oznacza, że obdarzam go tylko niechętnym całusem i już, załatwione. Po prostu nie mam chęci na dłuższe odkładanie naszego kolejnego, drobnego zbliżenia.
     Boże, pragnęłam znowu go posmakować od naszego ostatniego pocałunku.
   Od tego czasu minęło parę długich dni. Teraz rozkoszuję się smakiem mięty, zdominowanej przez coś ostrzejszego, bardziej pikantnego i rozgrzewającego. Nie wiem, na ile czasu tak się do niego przyssałam, ale to w końcu on przerywa pocałunek i daje mi telefon, po czym siada na łóżku i obserwuje mnie. Czuję, że znowu się rumienię z zażenowania. Szybko wybieram numer do mojej mamy i przykładam telefon do ucha, czekając.
     - Halo? - słyszę smętny głos mojej rodzicielki. Nie jest on taki, jak kiedyś.
     - Mama? To ja, Rozalia - mówię.
     - Rozalia? Boże, dziecko, gdzie ty jesteś?! - Jej ton staje się radośniejszy, a zarazem ostrzejszy. Po prostu bardziej wyrazisty. - Zniknęłaś, tak po prostu, i nic nikomu nie powiedziałaś! Nawet Marcel i Ola nie wiedzą, gdzie jesteś.
     Ale Marcel tu był. Nie wymieniam tej uwagi z mamą.
     - Ja... Naprawdę przepraszam. Tak po prostu wyszło.
     - Nieważne. Boże, gdzie jesteś, dziecko? W całej okolicy już szuka cię policja.
     - Jestem... - Spoglądam na Zachariasza, który siedzi sztywno ze skupionym spojrzeniem, czekając. Jest gotowy w każdej chwili wkroczyć do akcji. - Jestem z chłopakiem.
     - Z CHŁOPAKIEM?! - wybucha mama. - I nie mogłaś tego od razu powiedzieć, zamiast znikać?! Baliśmy się, że ktoś cię porwał, Rozalia!
     I nie myliliście się.
   Zachariasz bez słowa puka palcem w zegarek na swoim nadgarstku, bez słów mnie popędzając.
     - Muszę kończyć, mamo - mówię. - Wrócę niedługo. Kocham cię. Pozdrów resztę i nie martwcie się. Odwołaj policję.
   Zanim powie cokolwiek, rozłączam się i stoję bez słowa, patrząc się na urządzenie.
     - Lepiej ci? - pyta mężczyzna.
   Kręcę powoli głową. Moje usta samowolnie wyginają się w podkówkę, a oczy zaczynają mnie piec.
     - Nie - szepczę. - Niewiele. - Oddaję mu szybko telefon, po czym idę na balkon i bez słów patrzę się w dal, ignorując obecność Zachariasza.

*****

     Cześć,
   Odpowiadając na wasze komentarze w poprzednim rozdziale:
   - miałam zamiar zacząć pisać drugą historię dopiero po zakończeniu tej
   - nie martwcie się o kota, ob się jeszcze pojawi :)

     Daniela

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz