XXXVIII. Rozalia

15.1K 874 40
                                    

Po niecałym tygodniu rozdział miał więcej niż tysiąc wejść... Dziękuję Wam.

Daniela

*****

Dariusz, mój były chłopak zaśmiał się.
- Wiedziałem. - Spojrzał na Zachariasza. - Może to czas, abyś jej to w końcu wyjaśnił, nie sądzisz, Zachariaszu? A może raczej... Taylorze?
Nie. To nie może być prawda. Po prostu nie...
Ale to prawda.
Zachariasz mnie okłamał. To imię ma jednak z nim coś wspólnego.
Pokręciłam głową.
- Wiedziałam - wyszeptałam zrezygnowana. - Wiedziałam, że to coś więcej, niż głupio palnięte imię.
- A czy wspominał ci o tym - dodał wesoło Dariusz - że ten cały cyrk jest przez kobietę, którą kocha? I od razu ci mówię, że to nie jesteś ty.
- Zamknij się w końcu! - wybuchł obiekt moich uczuć.
Kobieta? A więc to tak.
Dariusz nawet nie zdaje sobie sprawy, jak mnie zranił tymi słowami.
Patrzyłam na Zachariasza. Wiedziałam, że w moim spojrzeniu może odczytać wszystkie moje uczucia. Wiedziałam, że tylko chwile dzielą mnie od łez. W impulsie odwróciłam się i wybiegłam jak najszybciej z pomieszczenia, ignorując jego wołanie.

Przez pewien czas biegałam po budynku, unikając wszystkich. Nieważne czy byli z gangu Zachariasza, czy byli to znajomi Dariusza.
Teraz chowam się w piwnicy w jakiejś starej szafie, która została tu wyniesiona. Łzy spływają mi po policzkach strumieniami, plamiąc mi twarz tuszem, który nałożyłam przed naszym wyjazdem na rzęsy. Nie przejmuję się tym jednak. Obejmuję swoje kolana ramionami i płaczę.
Ale dlaczego?, zastanawiam się po pewnym czasie. Dlaczego płaczę? Przecież tak naprawdę nic mi nie zrobił.
Nie. On mnie okłamał.
Kręcę załamana głową i ronię jeszcze więcej łez.
Kolejna błędna miłość, zdaję sobie sprawę. Kolejna, bo już pomyliłam się co do Dariusza.
- Mogłam od razu wybrać Marcela - stwierdzam gorzko, mówiąc sama do siebie. - Ale on mnie też okłamał! - przypominam sobie, płacząc jeszcze intensywniej.
I jak tu ja mam mieć chłopaka? Przecież każdy, któremu zaufam, okłamuje mnie lub rani.
Po upływie kolejnych minut wstrzymuję na chwilę oddech, po czym wypuszczam go. Potem znowu powoli nabieram powietrza, aby po chwili znowu opróżnić płuca. Powtarzam tę czynność parę razy. Jest to w pewnym stopniu uspokajające. Znowu przypominam sobie wszystkie sesje terapeutyczne, do których zmusiła mnie mama.
Przecieram dłońmi oczy.
Nie załamuj się, nakazuję sobie. Nie możesz. Pokaż siłę, którą masz w sobie.
Ale co teraz?
Mam tak po prostu wrócić do Zachariasza? Bo nie mam pewności co do tego, czy by mnie wypuścił.
A może by tak z nim na spokojnie porozmawiać...?
Prycham sama na siebie.
- Nie ma mowy. Kto wie czy powiedziałby mi prawdę, czy może dalej faszerowałby mnie kłamstwami? - mówię sama do siebie.
Muszę uciec stąd jak najdalej. Jak najdalej od Dariusza. Jak najdalej od Zachariasza.
Na samą tą myśl wyrywa się ze mnie niekontrolowany szloch.
- Nie chcę - chlipię do siebie. - Boże, jaka ja jestem głupia...
A jestem głupia. Zakochałam się w mężczyźnie, który ma przede mną same sekrety.
Znowu.
Zbieram wszystkie pozostałe siły w sobie i wychodzę powoli z szafy. Zastanawiam się, gdzie teraz powinnam się skierować, kogo poprosić o pomoc.
Muszę znaleźć Masona. On od początku chciał, abym odeszła.
Wcześniej miałam mu to za złe. Teraz powinnam mu za to dziękować. Może mi dać szansę ucieczki.
- A-ale ja n-nie... nie chcę - szepczę, wspinając się po schodach. - Boże, dlaczego? Za co mnie tak każesz?
Muszę mocno się trzymać poręczy i podciągać się. Zaszyłam się w najdalszy, najbardziej zniszczony zakątek budynku. Najwyraźniej nie znaleźli jeszcze przeznaczenia dla tej piwniczki. Schody są strome i w wielu miejscach poszczerbione. Tynk odpada ze ścian przy najlżejszym dotknięciu, a poręcz ugina się z jękiem za każdym razem, gdy się na niej podpieram.
Nie wiem dlaczego, ale to miejsce kojarzy mi się ze scenerią horroru. Śmieję się przez swoje głupie skojarzenie. To, co teraz przeżywam bardziej pasuje do słabego dramatu.
- Jesteś głupia, Ro - mamroczę, będąc już przy końcu schodów prowadzących do drzwi. - Naprawdę... - Sięgam po klamkę...
Drzwi nagle otwierają się. A że otwierają się do wewnątrz pomieszczenia, jestem zmuszona uchylić się. Kraniec schodka pęka i osuwa się, a ja razem z nim.
Gwałtownie wyrzucam ręce przed siebie w nadziei, że złapię jeszcze tą poręcz. Ale nie muszę.
Ktoś łapie mnie za ramiona, nim całym ciałem wylądowałam na schodkach i podciąga mnie do góry. Chwilę później staję oko w oko z Masonem. Z opóźnieniem syczę, przestępując z nogi na nogę.
No proszę, przyszedł jak na zawołanie, myślę przelotnie.
Chłopak patrzy w dół na moje nogi.
- O kurwa - wyrywa mu się. - Przepraszam cię, Rozalia. Naprawdę cię przepraszam.
Również patrzę w dół, jednak zaraz z powrotem odwracam wzrok. Staram się nie myśleć o tym, że cały przód łydek mam obdarty ze skóry.
- Przepraszam cię - powtarza, wyciągając mnie poza piwniczkę, tam gdzie grunt jest już pewniejszy. - Wszyscy cię szukają.
Przytrzymuję się jego ramienia i przestępuję z nogi na nogę, nie komentując jego słów. Zamiast tego mówię:
- Zdecydowałam się skorzystać z twojej propozycji.
Patrzy na mnie przez chwilę, jakby nie rozumiejąc moich słów. Dopiero do dłuższym zastanowieniu szeroko otwiera oczy.
- Żartujesz?
Kręcę głową.
- Nie. Miałeś rację - muszę odejść. Co prawda dla nas obydwojga jest to wywołane innymi przyczynami, ale jedno jest pewnie. - Ściskam jego ramię. - Błagam powiedz, że ta oferta jest nadal aktualna?
Jego wzrok wyraża wiele wątpliwości.
- Ale dlaczego chcesz odejść? Teraz, tak nagle?
- Okłamał mnie - odpowiadam mu, jakby tego nie wiedział. - Chcę odejść i albo mi w tym pomożesz, albo sama sobie z tym poradzę. No więc?
Z ciężkim westchnieniem kiwa głową w potwierdzającym geście.
- Pomogę. Ale trzeba zrobić to szybko - ostrzega. - Z pewnością nie tylko ja miałem zamiar sprawdzać piwnice. A teraz, masz robić wszystko, co ci powiem, dobra?
Kiwam głową na znak, że zrozumiałam.
Ale moje serce protestuje mocno, rwąc się do Zachariasza.
Zapomnij o nim, nakazuję sobie ostro.

***

W krótkim czasie Mason załatwił mi transport i dał dość dużą sumę gotówki. Powiedział, że ludzie, z którymi mnie wysyła, są mu winni przysługę i że zawiozą mnie prosto do Świdnicy.
Trzymałam się wtedy twardo, nie chcąc okazać już więcej słabości. Podziękowałam mu tylko i kazałam przyrzec, że nic nie powie Zachariaszowi, a gdy tylko dotrą do rezydencji, przywiezie kota z powrotem do mojego domu.
Jednak teraz, siedząc na tylnym siedzeniu auta moja twarz znowu jest zalana łzami. Chcę wrócić do mojego porywacza, który kiedyś skradł moje ciało, a niedawno moje serce.
Głupia, głupia..., powtarzam sobie w myślach, kiwając się w przód i w tył. Zapomnij o tym dupku. Wróć do domu. Do mamy, taty, Asi i Mikołaja. Wróć do dawnego życia.
- Nie mogę - szepczę, kręcąc załamana głową.
Jeden z mężczyzn odwraca się.
- Coś mówiłaś? Potrzeba ci czegoś? - pyta uprzejmie.
Kręcę przecząco głową i nadal jedziemy w ciszy. Wyglądam przez okno. Widzę wielkie pagórki, a za nimi lasy.
Przypomina mi się nasza rozmowa o marzeniach. A potem rozmowa o partnerze.
- A jeśli spotkałabyś kogoś, z kim pragnęłabyś mieszkać, a on z tobą? I miałby pieniądze na taką inwestycję w wasze życie? - sugeruje.
Parsknęłam nieco drwiąco.
- Królewicz z bajki? - Pokręciłam głową. - Lubię bajki i marzenia, ale niezbyt wierzę w ich spełnienie. Zresztą...
- Co?
- Nie ważne.
Nachylił się bliżej tak, że jeszcze trochę, a wszedłby na to łóżko.
- Powiedz. - To nie była prośba z jego strony, tylko rozkaz.
Westchnęłam, trochę zirytowana jego upartym podejściem.
- Ideał ładnie brzmi, ale... po co idealny mężczyzna? Żeby robił mi śniadanie do łóżka? Okej, to byłoby miłe, od czasu do czasu dostać takie śniadanie. Ale nie potrzebne mi jest, żeby iść z nim, trzymając się za rączkę i mieć każdy dzień poukładany. Nie potrzebuję, żeby mnie nie wiadomo jak czcił, żeby wykonywał moje polecenia bez zająknięcia, albo żebym ja miała to robić. Już wolę chłopaka, z którym od czasu do czasu się pokłócę, żeby potem móc się z nim pogodzić. Żebyśmy się trochę przekomarzali, trochę walczyli, nieco dokuczali... żeby innego dnia, w wyniku szczęśliwego kaprysu obojga spędzić dzień idealny.

Nie istnieją faceci idealni. Nie chcę takiego.
Chcę Zachariasza, przyznaję sama przed sobą. Ale nie będę mogła go mieć, jeśli nie dam mu szansy.
Biorę głęboki oddech i mówię:
- Zatrzymajcie, proszę, samochód.
Ten sam mężczyzna co wcześniej patrzy na mnie zaskoczony.
- Jeszcze nie przebyliśmy nawet jednej trzeciej drogi - zauważa.
- I dobrze - odpowiadam. - Dziękuję za fatygę, ale zatrzymajcie się i dajcie jakiś telefon. Potem możecie odjechać.
Ja muszę skontaktować się z Zachariaszem.
Albo Taylorem, już sama nie jestem pewna. Wiem tylko, że chcę być z nim, nieważne, którym.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz