XXXII. Zachariasz

17.9K 871 53
                                    

Oparty o ścianę naszego pokoju czekam na Rozalię, która znajduje się obecnie w łazience już jakiś czas. Zerkam na zegarek na nadgarstku i z powrotem na drzwi.
- Rozalia! - wołam. - Wychodź wreszcie.
- Już, za chwilę wychodzę! - odkrzykuje.
Czekam z kolejne trzy minuty i w końcu ona wychodzi.
O kurwa, wyrywa mi się myśl. Jest to pozytywna myśl, ponieważ stoi teraz przede mną Rozalia w innym wydaniu niż przez cały ten czas. Jest delikatnie umalowana, założyła biżuterię i czuję ładny zapach jej perfum wymieszany z mydłem. Granatowa sukienka w białe paski z czerwonym wykończeniem, którą dziewczyna ubrała ma troczek, więc w talii nie widać, żeby była jakoś szczególnie za szeroka. Włosy z twarzy zebrała i spięła na tyle głowy, żeby jej nie zawadzały.
Piękna. I moja.
- I jak? - pyta nieśmiało. - Podobam ci się?
Podchodzę do niej.
- I to jeszcze jak. - Łapię ją w talii i przyciągam do siebie bliżej. - Ślicznie wyglądasz, kochanie. - Nachylam się, aby ją pocałować, ona jednak odwraca głowę. - Rozalia? - Wracamy do punktu wyjścia?
Zerka na mnie, jej oczy się śmieją.
- Możesz rozmazać mi błyszczyk, który dopiero co nałożyłam.
Parskam krótko i kręcę głową.
- Możesz pomalować się jeszcze raz, później.
- Ale w ten sposób szybciej skończy mi się błyszczyk, a on nie jest akurat tani.
Znowu nachylam się w jej stronę, a ona tym razem nie odwraca głowy.
- Kupię ci dziesięć takich - szepczę jej prosto w usta - jeśli teraz mnie pocałujesz.
Wzdycha.
- W ten sposób wychodzę na materialistę - mamrocze, ale przyciska swoje usta do moich.
Rozchylam wargi, nie czekając. Jej język spotyka mój, a jej ramiona owijają się wokół mojej szyi.
Mam ochotę jęczeć z przyjemności. Bo właśnie zwykły pocałunek jest już przy niej dla mnie niesamowity. Uzależniający afrodyzjak.
To ciekawe, jakby to było posunąć się dalej...
Ktoś - po raz kolejny już, gdy znajdujemy się w takiej sytuacji - puka do drzwi.
- No znowu - jęczy dziewczyna i opiera czoło o moje ramię.
Ja w tym czasie warczę na drzwi:
- Oby to było coś ważnego, bo jeśli nie to wykastruję!
- Mnie się nie da wykastrować, szefie - pada odpowiedź.
Rozalia unosi głowę i przez chwilę jej twarz wyraża zdziwienie, a potem rozświetla się w wyrazie radości.
- Em! - Puszcza mnie i biegnie w stronę drzwi. Otwiera je i od razu wpada na blondynkę.
Druga dziewczyna również ją obejmuje ze szczęściem wypisanym na twarzy.
- No w końcu! Ben mówił mi, że cię widział, więc tylko to jako tako powstrzymywało mnie przed złożeniem wizyty wcześniej. Już myślałam, że Zack coś ci już zrobił i nie chce się nam do tego przyznać - żartuje.
Zwykle miałbym gdzieś takie przytyki, może nawet sam bym się zaśmiał. Jednak w stosunku do Rozalii takie żarty nie bawią mnie.
- Nie chcę jej śmierci - przypominam poważnym tonem. - Teraz jedziemy do miasta na zakupy, więc możecie pogadać sobie innym razem. Może jak już wrócimy.
Rozalia patrzy na Emilię.
- Co ty na to? - pyta. - Spotkamy się później? Pomożesz mi poukładać w szafie. Muszę zrobić remanent, gdy wrócę.
Dziewczyna w krótkich włosach kiwa głową.
- Okej. - Jeszcze raz przytula moją ciemną blondynkę. - To do zobaczenia później. Och! I jeszcze Arek kazał cię pozdrowić.
A więc jego też zna? Dobrze, że Arek i Emilia są parą. Bo są nadal, prawda?
- Podziękuj mu i też go pozdrów ode mnie - odpowiada dziewczyna.
Moja podwładna zamyka drzwi, machając jeszcze przedtem do Rozalii.
- Ona i Arek jeszcze są razem, prawda? - Wolę się co do tego upewnić.
Kiwa głową.
- Owszem, jeszcze są. I nie wygląda na to, aby mieli zamiar się rozstawać. - Na jej usta wkrada się uśmiech. - A co? Arek to kolejna osoba, która specjalnie dostanie więcej roboty?
- Nie. Nieważne - wzdycham w ulgą. Bycie zazdrosnym jest takie męczące. Będzie mi ciężko powstrzymywać się od odganiania ich od niej. - Idziemy? - pytam, odkładając te wszystkie myśli na później i podaję jej rękę.
Chwyta ją.
- Nie musisz tego robić - przypomina.
- Ale chcę. A poza tym, jestem jednak ci coś winien po tym, jak przeze mnie byłaś taka poobijana.
Siniaki na ciele Rozalii prawie całkiem zniknęły, ale bandaże na dłoniach lekarz polecił zachować jeszcze przez jakiś czas.
Właśnie uniosła jedną owiniętą dłoń do góry, jakby słysząc moje myśli.
- Kiedy to ściągniemy? Możemy dzisiaj?
- Ściągniemy, kiedy się zagoi.
- Jeśli nie ściągnę tych bandaży będzie się goić jeszcze dłużej, więc ściągnijmy je dzisiaj - uparcie obstaje przy swoim.
Chwilami podziwiam jej silną wolę, a chwilami doprowadza mnie nią do szału...
- Dobrze - mówię w końcu. - Zdejmiemy je, gdy wrócimy i pójdziemy do Gabriela. Jeśli po obejrzeniu ran będzie kazał je dalej nosić, będziesz musiała je mieć - zastrzegam.
Uśmiecha się i cmoka mnie w policzek.
- Dziękuję. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo cholernie jest to niewygodne. Ale jeszcze raz, dla pewności. Na sto procent jesteś pewien, że chcesz mnie zabrać na zakup...
Przerywam jej pocałunkiem.
- Chodź już, kochanie. - Wyciągam ją z pokoju. - Zachowuj się grzecznie, jasne? Bo jeśli nie... - mój ton jest groźniejszy.
- To mnie pobijesz? Albo zamkniesz tam na dole? - do jej głosu wkrada się nuta niepokoju.
Nie no, nie chciałem jej aż tak nastraszyć.
- Nie dostaniesz nagrody, którą zaplanowałem - dokończyłem groźbę, uśmiechając się uspokajająco.
Odetchnęła.
- Och, okej. Rozumiem.
- I, Rozalio? - Odwracam się w jej stronę.
- Tak?
Dotykam delikatnie jej policzka.
- Nigdy bym celowo cię tak nie skrzywdził. Nigdy cię nie pobiję ani nie zamknę w tamtych salach. Rozumiesz?
Kiwa głową.
- Rozumiem.
Chcę jej powiedzieć dwa słowa, których nigdy nie mówiłem od lat, jednak powstrzymuję się.
To jeszcze nie ten czas.
Tak bardzo chcę jej to powiedzieć. I chcę, żeby odpowiedziała mi tak samo.

***

Już prawie półtorej godziny jesteśmy na targu. Mają tu ładne rzeczy, w rozmiarze Rozalii również. Problem w tym, że ona nie jest zbyt skora do współpracy - z tylu stoisk z ładnymi rzeczami, które mogę - które CHCĘ jej kupić - ona patrzy tylko na nie, po czym idzie dalej.
A podoba jej się to, co widzi. Ten zachwyt jest wypisany w jej spojrzeniu. Mimo to, idzie dalej.
Zatrzymuje się przy kolejnym stoisku i zaczyna oglądać sukienki. Podchodzę do niej i staję obok.
- Ta jest ładna - stwierdzam, wskazując białą sukienkę z wycięciem na plecach. Wykonana jest ze zwiewnego materiału w stylu rzymskim.
- Śliczna - potwierdza.
- A więc podoba ci się? - upewniam się.
Kiwa twierdząco głową.
- Tak, bardzo.
Ściągam sukienkę z wieszaka i sprawdzam rozmiar na metce. Pisze tam, że S jest najmniejsza, ale ja mam akurat w rękach tą z rozmiarem M. Szukam więc sukienki z tym najmniejszym rozmiarem, po czym kieruję się do sprzedawczyni.
- Bierzemy - informuję ją i podaję jej ciuch.
- Ale Zachariasz, te sukienki są drogie - protestuje cicho dziewczyna u mojego boku.
Wzruszam ramionami w odpowiedzi i odbieram reklamówkę od sprzedawczyni, po czym podaję jej banknot i czekam na resztę.
- A więc teraz co? - pytam, uśmiechając się. - Jakieś spodnie? Nie widziałem cię już długo w dżinsach. Ani spodenkach. - Splatam palce jej dłoni ze swoimi i ciągnę ją lekko. - Potem jeszcze idziemy do galerii, do sklepu z bielizną i do obuwniczego.
Kręci głową.
- Ale to są duże wydatki, ja w życiu ci się nie odpłacę...
Mój uśmiech poszerza się.
- Tym się nie przejmuj. - Wystarczy, że tu jesteś, ze mną.
Tego też jej nie mówię, chociaż bardzo chcę.

***

- Halo? - słyszę w słuchawce głos Marcela.
Zadzwoniłem do niego, a Rozalia w tym czasie jest w przebieralni.
- Jeśli chcesz zobaczyć się z Rozalią, jesteśmy w galerii w Legnicy - mówię na wstępie.
Chciałem zabrać Rozalię gdzieś dalej, najlepiej do Warszawy, jednak to w Legnicy obecnie był Czarny. Na szczęście Legnica nie jest szczególnie mała, a Rozalia nigdy tu nie przyjeżdżała. Wyznała mi to któregoś wieczora i mam nadzieję, że jest to prawda - nie chcę tłumaczyć się przed policją, dlaczego u mego boku jest dziewczyna, która wcześniej została uznana za zaginioną.
- W galerii? - jego głos się ożywia się. - Czekajcie na dole, będę za piętnaście, góra dwadzieścia minut.
I połączenie urywa się, a dziewczyna akurat wychodzi w przebieralni.
- I jak? - Wskazuję ruchem głowy na spodnie, które trzyma w rękach.
- Są dobre. - Krzywi się.
- Nie podobają ci się? - dziwię się. Sama je wybrała.
- Nie. Po prostu są drogie, a najtańsze w tym sklepie.
Wzdycham.
- Przestaniesz zamartwiać się cenami?
Wzrusza ramionami.
- Nie jestem przyzwyczajona do tak drogich zakupów.
- To się przyzwyczaj, kochanie. - Przejąłem od niej spodnie i zaniosłem ekspedientce razem z resztą wybranych na siłę dla niej ciuchów. - Może weźmiesz sobie jakieś okulary? Na targu ciągle mrużyłaś oczy. - Aż dałem jej swoje okulary. Dziewczyna naprawdę ma wrażliwe oczy. Nawet w samochodzie z przyciemnianymi szybami miała opuszczoną głowę.
- Jasne - odpowiada. - W sklepie Wszystko Po Pięć Złotych i taniej.
Podczas gdy sprzedawczyni kasuje ubrania ja wybieram okulary dla Rozalii, która i ten zakup przyjmuje bardzo niechętnie.
- Wyobraź sobie w takim razie, że te wszystkie rzeczy kosztują po złotówce za sztukę - radzę jej, wbijając PIN.
- To już wydałeś jakieś siedem dych - mamrocze.
- Pomyliły ci się role. To a powinienem jęczeć, a nie ty. A teraz już dość. - Zabieram kartę i biorę torby z zakupami. - Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. - I, choć niechętnie to przyznaję, ten pewnie będzie jej się podobał najbardziej. - I to on będzie najdroższy.
Jęczy.
- O Boże.
Zdążyliśmy zanieść zakupy do auta i wrócić do galerii.
- Po co tu jeszcze siedzimy? - pyta, przechadzając się przy fotelach
- Nie uciekłaś - zauważam. - Teraz czekamy na nagrodę dla ciebie za to.
Po raz kolejny mamrocze coś pod nosem.
- Rozalia! - Obydwoje odwracamy się w stronę z której dochodzi wołanie.
Jej twarz rozświetla się.
- Marcel! - Biegnie w stronę chłopaka, spotykając się z nim w połowie drogi.
Gdy już ją trzyma w ramionach przyciska ją do siebie mocno. Ona nie protestuje. Wygląda, jakby miała rozpłakać się ze szczęścia.
Gdyby na mnie też tak reagowała...

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz