XV. Rozalia

22.4K 975 9
                                    


Moje ciało jest dziwnie ociężałe. Nie chcę się ruszać, co najwyżej przeciągnąć, tak dla wygody, jednak czuję się, jakby ważyła pół tony. Dlaczego?
Muszę sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Pamiętam, że pojechałam chwilowo mieszkać u mojej siostry, ponieważ ta wyjechała z chłopakiem na wakacje. Potem ktoś włamał się do ich mieszkania. Zachariasz...
Zachariasz mnie porwał!
Ta informacja jest jednocześnie przerażająca i... zadowalająca, o dziwo. On i jego znajomy, Kamil, wypytywali mnie o różne rzeczy.
Należą do gangu. I myśleli, że Mikołaj ma coś z nimi wspólnego, ponieważ dostali adres od jakiegoś gościa.
Z początku byłam zła na wieść, że ktoś wplątał moją rodzinę w takie bagno, bo tak po prostu rzuciło mu się adres w nadziei, że sam uratuje swoją zakłamaną dupę. Gdy jednak sprowadzili mnie na dół i przez okienko zobaczyłam, jak jakiś facet torturuje okropnie innego, przywiązanego do krzesła i niezdolnego do obrony... przeraziłam się. Pamiętam, że chciałam się jak najszybciej stamtąd wydostać. Po prostu wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć. Ale gdy zaczęłam krzyczeć i prosić o to, aby mi pozwolili odejść, Zachariasz odmówił.
Pamiętam również, że gdy wyszedł na chwilę z pokoju, zaczęłam przeszukiwać wszystkie zakamarki, w nadziei na znalezienie czegoś do samoobrony. No i faktycznie, w szafce nocnej, obok łóżka znalazłam nóż. Nie myślałam wiele, po prostu gdy drzwi się zaczęły otwierać skoczyłam do nich i starałam się zranić. Nie śmiertelnie, tylko tak, żeby móc się wydostać. Niestety - a może na szczęście? - nie trafiłam dwa razy, a za trzecim Zachariasz zdążył złapać mnie za nadgarstek i sprawnie mnie unieruchomił. Pluję sobie w brodę, że dał radę. Ja jednak nawet teraz jestem cała obolała - to jest takie moje małe usprawiedliwienie niezdolności do samoobrony.
Przypominam sobie, że gdy się szarpałam w jego ramionach dostrzegłam Kamila, który coś szykował. Strzykawkę.
NASZPRYCOWALI MNIE!
Pewnie dlatego jestem taka ospała. Jak mogli? Jak mogli mi to zrobić? A jeśli byłabym na to uczulona i już się nie obudziła?
Zmuszam się do rozdzielenia ciężkich powiek i bez ruszania głową rozglądam się po pomieszczeniu. To nie jest ta sama sypialnia, w której byłam wcześniej. Jest jednak równie bezosobowa, co tamta pierwsza.
Chcę przetrzeć dłońmi twarz, jednak jedna z nich zostaje zatrzymana już na początku. Szarpię nią w akompaniamencie szczęku metalu. Patrzę z rosnącym niedowierzaniem.
I JESZCZE, DO TEGO WSZYSTKIEGO, ZAKULI MNIE?!
No, może nie zakuli. Prędzej przykuli do łóżka. Co nie umniejsza powagi tego, co zrobili.
Prycham sama do siebie.
Powagi tego, co zrobili? Takie akcje są dla nich pewnie normalne. W końcu to gang. Najgorszy z możliwych.
Ze stęknięciem podnoszę się do pozycji siedzącej.
Ale dlaczego przykuli mnie, jeszcze do łóżka. A jeśli oni...?
Przerażona samą tą myślą próbuję z całych sił wyszarpnąć rękę. Nie jest to mądre - metal nie puszcza, jedynie wrzyna mi się w skórę. Nie obchodzi mnie to, chcę jedynie się uwolnić.
Z każdą chwilą coraz bardziej zaczynam sapać, brakuje mi powietrza.
Czy właśnie tak się czują ludzie, którzy mają lada chwila hiperwentylować?
Słyszę otwierane drzwi i szereg przekleństw, które ktoś z siebie wyrzuca. Chwilę później ktoś łapie mnie za nadgarstki, a większe ciało przyciska się do moich pleców, przez co zmuszona jestem zwolnić.
- Spokojnie - rozpoznaję głos Zachariasza. Przez chwilę mam ochotę podwoić wysiłki z próbie wydostania się, ale coś we mnie każe mi faktycznie dać sobie spokój. - Uspokój się, kochanie. Nic ci nie zrobię. Grzeczna dziewczynka - dodaje, gdy faktycznie przestaję. - A teraz zwolnij oddech, powoli. Oddychaj głęboko - instruuje mnie.
Staram się postępować zgodnie z jego wskazówkami.
- Bardzo dobrze - chwali, gdy mój oddech stopniowo wraca do normy. - Kurwa - klnie, a po chwili dotyka moją uwięzioną rękę.
Nagle świadoma bólu znowu nią szarpię, co wysyła bolesny impuls przez całą moją lewą kończynę. Wyrywa mi się krótki szloch.
- Poczekaj, zaraz to ściągnę i cię uwolnię - mówi. Przez brak nacisku na moich plecach i jego ramion dookoła mnie wiem, że gdzieś odszedł. Kątem oka widzę, że grzebie w szafce obok łóżka. Po chwili wraca i sięga do kajdanek. - Nie ruszaj się - rozkazuje.
Nie lubię rozkazów, ale nie ruszam się, tak jak kazał. On w tym czasie małym kluczykiem rozkuwa kajdanki, a chwilę później moją uwolnioną dłoń owija w biały ręcznik. - Wyszedłem tylko na chwilę, po to, żeby przynieść ci coś do jedzenia - tłumaczy. - Nie chciałem cię zakuwać, jednak gdybym tego nie zrobił, to zostałby tu Kamil, żeby cię pilnować. - Obejmuje mnie ramionami. Ja się nie szarpię, zajęta głębokim oddechem i przyciskaniem do siebie dłoni w ręczniku. - Nie jestem pewien, czy chciał cię pilnować dlatego, że nie do końca ci ufa, czy dlatego, że wpadłaś mu w oko. Mam jednak nadzieję, że chodzi o to pierwsze.
- Co mi daliście? - pytam cicho.
- Zwykły środek na uspokojenie - odpowiada
- A czy w czasie, gdy byłam nieświadoma...? - pozwalam sobie nie dokończyć pytania.
- Oczywiście, że nie - od razu zrozumiał i zaprzecza. - Nie dotknąłbym cię, gdy byłaś nieprzytomna. A gdyby inni spróbowali, nie byłbym wyrozumiały dla nich.
- Czy mogę wrócić teraz do domu?
- Nie.
Biorę kolejny głęboki oddech i chcę się od niego odsunąć. Pozwala mi na to.
- Musimy cię opatrzyć - informuje ponuro. - Znowu. Nie powinnaś się tak szarpać.
Odwracam się do niego przodem i opieram o ramę łóżka, rzucając mu równie ponure jak jego ton spojrzenie.
- Nie powinieneś mnie usypiać, a potem wiązać. I, co najważniejsze, NIE POWINIENEŚ MNIE PORYWAĆ!
- Sądziłem, że już to ustaliliśmy - mówi, niewzruszony i sięga po apteczkę. - Podaj rękę. Tą zranioną - dodaje, gdy wyciągam prawą dłoń.
- Sama się opatrzę - stwierdzam.
Toczymy ze sobą walkę na spojrzenia. W końcu oddaje mi apteczkę, co, sądząc po jego minie, jest dużym wyczynem.
- Niestety nie mogę dzisiaj z tobą tutaj być - mówi, gdy ja zajmuję się swoją ręką. - Mam dzisiaj parę spraw do załatwienia. Muszę cię zostawić z którymś z chłopaków. Nie wiem, kto ma dzisiaj wolne, ale obiecuję, że żaden z nich nic ci nie zrobi. Będę musiał iść już za jakieś dwadzieścia minut, więc oprowadzę cię jak wrócę. A wrócę niestety dopiero mniej więcej o dziewiątej wieczorem.
- Czyli za ile? - Szukam wzrokiem jakiegoś zegarka.
- Za pięć godzin. - Wskazuje na ścianę naprzeciwko mnie. - Tam jest zegarek - informuje, jakby wiedząc, o czym myślę.
- Jest czwarta po południu? - Marszczę brwi. - Ile ja już tutaj jestem?
- Niecałe dwa dni - odpowiada prosto.
I nikt mnie nie szuka?
- Gdzie mój telefon?
- Nie jest ci potrzebny. Ale jeśli będziesz chciała telefon, laptop czy coś innego, powiedz mi albo któremuś z chłopaków. Pamiętaj jednak, że będziemy mieli bilingi rozmów i historie stron, na które wchodziłaś. Wszelkie próby zwołania pomocy będą niwelowane.
Cholera, pomyślał o tym.
Nie odzywam się do niego więcej, on również nie próbuje nawiązać ze mną rozmowy.
- Muszę już iść - mówi w końcu, wstając. - Zjedz. - Wskazuje na tacę na szafce. - Wkrótce ktoś przyjdzie do ciebie. Zamknę drzwi, więc nie próbuj uciekać. Nie ma tutaj żadnych pistoletów ani noży, więc też nie masz po co szukać. Nie zrób sobie znowu krzywdy. Wrócę jak najszybciej.
Nachyla się do mnie, chwyta delikatnie mój podbródek i unosi twarz, po czym mnie całuje czule, szokując tym. Potem, jakby nigdy nic, wychodzi. Słyszę szczęk zamka i wiem, że zamknął drzwi.
Mimo to, po jakiś dwóch minutach wstaję, podchodzę do nich i sprawdzam, czy rzeczywiście są zamknięte.
No oczywiście, że są.
Patrzę na tacę z jedzeniem i krzywię się. Leżą tam wędliny, bułki, niektóre już posmarowane masłem, ser żółty i banan. Do tego wszystkiego sok pomarańczowy, jak sądzę.
Nie wiem nawet, czy to nie jest czasami zatrute. Niby mówił, że nie chce mnie zabić, no ale...
- Całe szczęście nie jestem głodna - mówię do siebie, sprzątając przedmioty potrzebne do pierwszej pomocy do apteczki, po czym odkładam ją na podłogę przy łóżku. Z powrotem opieram się o ramę mebla i czekam na faceta, który ma rzekomo mnie pilnować.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz