XXI. Zachariasz

20.8K 911 13
                                    

Niespotykane. Nieprawdopodobne. Niemożliwe wręcz. Przez Rozalię zacząłem płakać.
Patrzę na rozluźnioną teraz twarz dziewczyny. Po raz kolejny ma smugi na twarzy, pozostałe oznaki płaczu, okolice jej powiek są nieco napuchnięte. Pod oczami sine półkola zrobiły się bardziej widoczne, a jej cera trochę zmarniała. Wygląda jak nieszczęście, jednak dla mnie nadal jest piękna.
Gdy widziałem tą bezsilną wściekłość, dawałem jeszcze radę. Po prostu czekałem, aż się kobieta wyżyje. Ale gdy przez gniew zaczęła wyraźnie przebijać się rozpacz... Czułem się, jakby ktoś zadał mi silny cios w brzuch.
Nie, nie w brzuch. W serce.
Zdałem sobie sprawę, co ja zrobiłem, wyrzucając z rezydencji tego Czarnego.
Po pierwsze: przecież ja ją porwałem, a ona się na to nie pisała z własnej woli - no bo to w końcu porwanie.
Po drugie: jest tu sama, nie ma jak na razie nikogo.
Po trzecie: powtarza, że mnie nie chce i tęskni za domem. Prosi mnie, abym ją wypuścił, żebym dał jej odejść.
Tyle, że ja nie chcę pozwolić jej odejść.
Głaszczę wierzchem dłoni jej policzek, jedno z tych nie-fioletowych miejsc na jej ciele.
No właśnie. Wątpię, żeby kiedykolwiek zdołała zyskać tyle sińców i obrażeń w tak krótkim czasie, myślę gorzko.
- Kurwa mać - klnę, przypominając sobie noc jej porwania i wydarzenia.
PRZECIEŻ ONA SPADŁA ZE SCHODÓW I UDERZYŁA SIĘ W GŁOWĘ O KAMIENIE! To już był kiepski początek.
Podczas kiedy była nieprzytomna, zbadał ją zaufany lekarz, jednak po dzisiejszym dniu czuję, że będę musiał znowu po niego zadzwonić. Musi opatrzyć jej zranienia ktoś profesjonalny, nie ja czy ona.
Jeszcze raz dokładnie jej się przyglądam, teraz jednak nie skupiam się całkowicie na twarzy, a skanuję całe jej ciało. Wydaje się chudsza od naszego pierwszego spotkania. Już wtedy była szczupła, ale teraz jeszcze bardziej. Wygląda, jakby straciła kolejne dwa kilogramy. Może nawet trochę więcej.
Marszczę brwi.
Przecież od naszego pierwszego spotkania nie minęło tak wiele czasu. Nie powinna chyba tyle schudnąć. Prawda?
Przypominam sobie o kolejnej rzeczy, przez którą również mam ochotę napluć sobie w twarz i skopać dupę.
Ile ona już tu jest dni? Czy kiedykolwiek zjadła naszykowane dla niej jedzenie? Co ona w ogóle lubi jeść?
Przecieram twarz dłońmi i znowu klnę siarczyście.
- Nic dziwnego, że nie chce ze mną tu zostać - burczę do siebie.
Pakuję nożyczki i maść do apteczki, a kawałki niepotrzebnych już do niczego bandaży wyrzucam do kosza znajdującego się obok mojego biurka. Mój wzrok pada na szufladę, zawsze zamkniętą na klucz.
Właśnie ten klucz zawsze był schowany w szufladzie szafki nocnej w mojej sypialni. Teraz wyciągam go spod koszulki, jest zawieszony na rzemyku, na którym wcześniej wisiało coś równie cennego. Ściągam prowizoryczny łańcuszek przez głowę i biorę klucz między palce. Ręce drżą mi niesamowicie, a na skórze już czuję powoli występujący pot. Ogarnia mnie coraz to większe zdenerwowanie. Mimo to jakoś udaje mi się trafić do zamka. Przekręcam klucz. Szczęk otwartego zamka jednocześnie jest szczękiem mojego otwieranego serca.
Kładę dłoń na drążku. Jestem cały spięty i waham się, tak jakby to, co jest w środku, miało mnie zaatakować w chwili, gdy otworzę tą skrytkę. Biorę drżący, głęboki wdech i wysuwam powoli szufladę. To stare biurko, wykonane w wiktoriańskim stylu, także słyszę tarcie drewna o drewno, gdy szyny przesuwają się.
W końcu wysuwam szufladę - do połowy, bo dalej nie zamierzam - i po raz kolejny się waham. Wyciągam jednak z wnętrza tego drewnianego pudła ramkę, już zakurzoną.
Nic dziwnego. Ostatni raz zaglądałem tu zaglądałem jakieś... cztery lata temu.
Nie odważyłem się tutaj zajrzeć nigdy, odkąd to wszystko schowałem. Teraz jednak przecieram szybkę i ze ściśniętym sercem patrzę na zdjęcie.
Przedstawia ono mnie i moją młodszą siostrzyczkę, Makenę.
Chwytam kolejną ramkę. Spod grubej warstwy kurzu patrzą na mnie Daniel i Debora, moi rodzice.
Czuję nić wilgoci na moim policzku, co chwila zaciska mi się gardło.
W trzeciej ramce znajduje się cała nasza rodzina.
Mam niezwykłą ochotę zaszlochać. Powstrzymuje mnie od tego jedynie fakt, że tuż obok drzemie Rozalia.
I to, że nie powinienem tego robić.
Odkładam delikatnie zdjęcia z powrotem do szuflady.
Jak oni teraz wyglądają?, zastanawiam się. Czy przeprowadzili się, mają nowe zwierzęta? Pamiętają o mnie, czy zapomnieli o wyrodnym członku rodziny?
Ja, wbrew wszelkim pozorom, nigdy o nich nie zapomniałem. Śnią mi się praktycznie co noc, przeżywam niektóre dni z nimi na nowo. Niestety, tak samo, co noc śni mi się ten sam koszmar związany z Anną.
Ale gdy spałem z Rozalią w moich ramionach, z moją twarzą zanurzoną w jej włosach, z jej spokojnym oddechem, jako moją kołysanką... to trzymało demony nocy ode mnie z daleka. Już dawno nie wyspałem się tak, jak z nią w jednym łóżku.
Sięgam głębiej do szuflady. Moje palce natrafiają na mały, podłużny, nieco zakrzywiony przedmiot. Nie widzę go, bo jest przysłonięty przez blat biurka. Ale nawet bez tego wiem, czego dotykają moje palce.
Zabieram dłoń i przez kolejne łzy zebrane w moich oczach wpatruję się w szufladę. Przez chwilę korci mnie, abym wyciągnął ją całą i przejrzał resztę rzeczy. Zanim jednak naprawdę zdążę się odważyć na to, wygrywa strach i szybko, a przy tym jak najciszej zasuwam szufladę. Nie czekając na kolejną zmianę decyzji zamykam ją z powrotem na klucz. I tak samo, jak przy otwieraniu, tak teraz przy zamykaniu chowam wszystkie swoje uczucia w głąb siebie i zatrzaskuję mentalne zamknięcie. Chowam klucz, po czym wycieram łzy i ich pozostałości - oznaki mojej słabości.
Bez uczuć. Koniec z nimi. To one właśnie cię zniszczyły.
Jednak gdy patrzę na Rozalię, nie potrafię robić tego bez uczucia. Potrafię się zdystansować do wszystkiego, do każdej sytuacji. Opanowałem to do perfekcji. Przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. A mimo to nadal nie jestem pewien, czy żałuję swojej słabości wobec niej, czy też mam traktować to jako siłę. Na razie to właśnie dzięki niej jestem w stanie wziąć się w garść; to właśnie widok jej rozluźnionej twarzy przyprawia mnie o uśmiech.
Wyciągam telefon i odblokowuję go. Czekam jeszcze chwilę, aż całkowicie się uspokoję. Gdy mam pewność, że mój głos podczas rozmowy będzie w porządku, wybieram numer.
- Zgaduję, że chodzi o ten pokój, co szykuję z chłopakami? - pyta Hubert, zamiast najpierw się przywitać.
- Trafiłeś w dziesiątkę - potwierdzam. - Jak idzie?
- Szybko i sprawnie - informuje. - A może iść jakoś inaczej, skoro ja tu wszystko pilnuję?
Parskam, nieco rozweselony słyszalnym oburzeniem w jego głosie.
- W życiu - twoje ego na to by nie pozwoliło.
- Ej, to niezbyt było miłe - teraz udaje urażonego. - Ale mam jaja i przyjmę to twardo na klatę. No więc, jeśli chciałbyś wiedzieć, wszystko jest już poprzenoszone i poukładane. Zostały na koniec tylko jej ciuchy...
- Nie dotykaj ich - uprzedzam. - Ja poukładam ciuchy Rozalii albo zrobi to ona. - Zerkam na nią jeszcze raz. - Zresztą, i tak czy siak będę musiał je przejrzeć, jak tylko Kamil odda torbę. I z nią porozmawiać.
- Tak myślałem, że zabronisz ich ruszać. - Wyobrażam sobie jego cwany uśmiech. - W takim razie już gotowe. Żadnej broni, poza jedną w skrytce, oczywiście zabezpieczonej dokładnie. Pozbyć się jej?
- Nie - odpowiadam po chwili zastanowienia - zostaw ją tam, gdzie jest.
- Dobra, zaczekać tutaj z kluczem czy zostawić po prostu w drzwiach?
- Zaczekaj - tym razem się nie waham. - Nie chcę jakieś podobnej akcji do tej, jaką miałeś kiedyś ty.
Hubert kiedyś zmęczony po spotkaniu z pewnym handlarzem wrócił do rezydencji i wszedł do swojego tymczasowego pokoju i zastał Maksa w łóżku z jakąś laską.
- Kurwa, po co mi przypomniałeś? - jęczy Hubert. - Przychodźcie, ja tutaj czekam. Ale szybko, bo jestem głodny.
Rozalia powinna coś zjeść, przypominam sobie. Ale teraz ona śpi.
- Idziemy. - Rozłączam się i chowam telefon do kieszeni, po czym najdelikatniej jak potrafię podnoszę Rozalię z wypoczynku i układam w swoich ramionach. Pasuje idealnie. Z nią na rękach otwieram drzwi gabinetu i zamykam je za nami. Kierując się do naszej wspólnej sypialni staram wbić sobie porządnie do pamięci, że gdy tylko Rozalia wstanie, mam dać jej porządne jedzenie. I muszę przygotować się na kolejne poważne rozmowy, które ona na pewno przyszykuje dla nas.
Hubert na widok mnie z Rozalią na rękach najpierw się uśmiecha i wstaje z łóżka, a potem marszczy brwi i podchodzi do nas.
- Śpi? - pyta zaskoczony.
- Wyczerpująca sytuacja - tłumaczę.
- Aha. No cóż, miałem nadzieję się z nią przywitać i ją poznać, ale skoro teraz śpi, to może innym razem.
- Może - podkreślam.
Mężczyzna śmieje się cicho.
- To w takim razie idę już. Czeka mnie jeszcze wyjazd.
Dziękuję mu za zorganizowanie wszystkiego i żegnam się z nim. Z początku chcę położyć się razem Rozalią, ale przypominam sobie, że mam pracę. Całe szczęście są to same telefony i sprawy, które mogę załatwić na laptopie, który znajduje się w pokoju.
Tak więc pracując czekam, aż ta niezwykła kobieta się obudzi.

Jesteś moja, kochanie || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz